niedziela, 23 września 2018

35. Wyrocznia Światów


[Sakura]
   - Mylisz się Sakura, to nie chwilowe bóle. Właśnie zaczęły się pierwsze, lekkie skurcze. -  zawyrokował Kankuro, sprawiając, że wszystkie włosy zjeżyły się na moim ciele. Zerknęłam panicznie na Itachiego, którego mina również nie przedstawiała się zbyt optymistycznie.
 Odwzajemnił mój wzrok, wyłuskanym, sztucznym uśmiechem starając się mnie uspokoić.  - Nie będziesz w stanie dotrzymać ciąży do samego końca. Najprawdopodobniej wkrótce zaczniesz rodzić.
Początkowo to właśnie No Subaku, w największej tajemnicy, miał odebrać mój poród. Później życie zweryfikowało plany… Lecz mimo to i tak, do Wioski Liścia mieliśmy udać się nie wcześniej jak za dwa tygodnie.
Leżałam na łóżku w naszym prowizorycznym schronieniu, starając się nie spanikować.
 - Musicie dostać się do Konohy. Natychmiast - dopowiedział, ukradkiem spoglądając ku mnie z najprawdziwszym zmartwieniem i niedowierzaniem, po części. - Jak najszybciej. Sakura musi mieć zapewnioną najwyższej jakości pomoc medyczną, gdy lada moment na świecie pojawi się dziecko. Mają tam przecież najlepszych lekarzy. Chwała Ci Itachi, że postanowiłeś teraz po mnie posłać. W innym razie moglibyśmy nie zdążyć na czas.
  - Czy Gaara jest gotowy?
  - Z pewnością nie, ale to nie ma teraz nic do rzeczy. Wyjdźcie na dwór i poczekajcie przed chatą. Ja go sprowadzę. Prędko! Nie ma chwili do stracenia! - I zniknął, pozostawiając mnie sam na sam ze starszym Uchihą. Poderwałam głowę, zerkając na mężczyznę z jawnym, nieskrywanym przerażeniem.
  - A-Ale Itachi… - chciałam powiedzieć, ale jego poważny wyraz twarzy i pośpiech, z jakim wziął mnie na ręce skutecznie zamknął mi usta
   - Nic się nie bój, ptaszyno. Dopilnuję, aby wszystko przebiegło tak, jak zakładaliśmy. Będzie dobrze, zobaczysz.
  Wody odeszły mi chwilę po wyjściu z pomieszczenia i wtedy nagle… wtedy nagle cała reszta potoczyła się bardzo szybko. Nim się obejrzałam, leżałam oszołomiona na piaskowej wysepce, miotając rozbieganym wzrokiem po obiektach, znajdujących się dookoła mnie.
 - Wszystko jest pod kontrolą. Oddychaj Sakura, powoli i głęboko, dokładnie tak. Gaara sprowadzi was na miejsce za około 30 minut. Lećcie szybko. Ja wyruszam również. Spotkamy się już w Wiosce Liścia.
  - Nie lecisz z nami?! - wydyszałam, niezdolna do powiedzenia niczego więcej
  - Zbyt duże obciążenie sprawi, że lot nie będzie wystarczająco prędki. 3 osoby to i tak za wiele.
  - Nie puszczę jej nigdzie beze mnie. - orzekł twardo Itachi, na co mieszkaniec Piasku jedynie pokiwał zgodnie głową.
  - Wiem, dlatego niczego nie proponuje. Lećcie już. - Wyciągnął dłoń w moją stronę i poczochrał mnie lekko po włosach. - Nic się nie martw, mała. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
 I wtedy, znienacka i bez ostrzeżenia zaatakowała mnie fala pierwszych, mocniejszych skurczy, o wiele silniejszych niż byłabym w stanie sobie wyobrazić. Nagle, w obliczu takiego okrucieństwa wszystko stało się dla mnie mętne i ulotne. Opadłam z sił, a o nieustannym istnieniu przypominały mi tylko falę ogromnego bólu, tak dużego, że nim zdążyłam się zorientować, już leciałam z zawrotną prędkością pośród drzew. Gaara, który choć na co dzień krył się z okazywaniem emocji, tym razem wyglądał na strwożonego, napędzając piaskową wyspę do coraz szybszego lotu.
Krzyczałam, nie mogąc znieść nagłych, spazmatycznych bólów. Bez pamięci ściskałam dłoń Itachiego, z każdą kolejną chwilą czując się coraz gorzej, słabiej...
 Naraz, w całym tym chaosie doświadczeń dopadła mnie krótka rozterka. Mimo udręki, na wspomnienie ostatnich słów Kankuro wykrzywiłam się gorzko.
    Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż nikt nie mógł w pełni zagwarantować mi, że wszystko szczęśliwie się skończy. Już dawno pogodziłam się z tym, co miało nadejść, nawet jeśli Itachi wielokrotnie przekonywał mnie o słuszności swoich domyśleń, w tym o prawdach, jakie niosła za sobą niedawno odkryta przepowiednia…
Nie mogłam mu wierzyć. Nie potrafiłam...
  Nie byłam głupia i mimo fizycznej niedyspozycji zachowałam zdolność rzetelnej oceny sytuacji. Jak na medyka przystało, wciąż potrafiłam określić swoje szanse…
A biorąc pod uwagę swój krytyczny stan, wszelkie obliczenia zawsze kończyły się na jednym, jedynym wniosku.
   Lecz to wcale nie oznacza, że pogodziłam się ze śmiercią.
Nie mniej jednak równie trudna do przełknięcia okazała się świadomość, że Sasuke, mimo tego, że teoretycznie może ocalić mi życie - z pewnością tego nie zrobi. Nie zjawi się, gdy będzie potrzebny. Zbyt wiele krzywdy doznał, za bardzo się zmienił..
Wiedziałam o każdym jego postępku. Poprosiłam Itachiego by sprawdził, jak się miewa.
  I spełniła się najmroczniejsza z moich wizji.
Sasuke zatracił się w mroku tak gęstym, że nie byłam pewna, czy kiedykolwiek uda mu się znowu wyjść na światło dzienne.
Ta wiadomość okazała się decydującym, dobijającym ciosem który skruszył w proch całą moją marną i wątpliwą budowlę zrodzoną z nadziei na lepsze jutro; sprawiła, że część mojego istnienia została raptownie pozbawiona jakiegokolwiek sensu.
  Dwa razy Itachi wyratował moje dziecko, przed którego utratą wielokrotnie przestrzegał mnie Kankuro - jedyna osoba która od kilku tygodni wiedziała gdzie się znajduję i jak miewam. Nie przejmowałam się jednak jego ostrzeżeniami, będąc obojętnie wyłączoną na wszystkie rzeczy, które wiązały się z ciążą oraz jej niechybnymi skutkami…
 Moje ciało stało się tak wątłe i słabe, że jedyne, na co mogłam sobie pozwolić to całodzienna wojna myśli. Nie mogłam patrzeć na siebie bez obrzydzenia i wstrętu. Nawet prozaiczne, zwykłe poruszanie stało się problemem, gdy na chorobliwie wychudzonych nogach przyszło mi targać ciężar dwóch istnień...
Nie zliczę, ile łez wylałam i na ile ataków histerii naraziłam Itachiego, wielokrotnie szamocząc się oraz wierzgając w jego ramionach. Szybko dopadało mnie jednak zmęczenie, momenty te były więc krótkie i ulotne.
 Mimo to nie mogłam spać. Całymi nocami wpatrywałam się w sufit; wystające kości nieustannie wbijały się w sprężyny materaca uniemożliwiając wygodne ułożenie. Czułam też strach, gdzieś na dnie żołądka.
Każdy szum liści skutkował nadstawieniem uszu - skrzypienie starej chaty, spięciem całego ciała niemal do bólu.
 Itachi zdawał sobie sprawę z mojej osobistej tragedii. I on więc mało odpoczywał przez ten czas.
Oboje byliśmy wypruci z wszelkich sił, podczas gdy Kankuro bardzo niespodziewanie powiadomił nas, że musimy lada chwila udać się w miejsce, którego ze wszech miar wolałabym teraz unikać. To wiązało się z prawdą, a o niej w swoim stanie nie chciałam nawet słyszeć.
  Wszystko rozpoczęło się w zbyt nieoczekiwanym momencie...


   Gdy dotarliśmy w końcu do Konohy straciłam już tak dużo krwii, że cała gra głosów i świateł była dla mnie niczym plątanina szumów i kolorów. Kręciłam nieprzytomnie głową, raz po raz zginając się z bólu tak okrutnego, że miałam ochotę umrzeć. Chciałam mieć już to za sobą, nieświadoma, jak długo jeszcze będę musiała przez to przechodzić.
 Marzyłam, by to wszystko skończyło się na długo przed tym, jak poczułam, czym jest prawdziwy poród. I ile cierpienia dostarcza.
Cierpienia, mało powiedziane.
 Mordercze katusze które przeżywałam w początkowej fazie, okazały się tylko preludium do prawdziwego, realnego bólu, który nie sposób było nawet opisać słowami.
    Nie powstrzymywałam krzyków, nie miałam na to ani siły ani charyzmy.
   Dotarliśmy do szpitala. I tam wszystko zadziało się zbyt prędko…  
W akompaniamencie ogólnego zamieszania położono mnie na szpitalnej pryczy. Nagle zrobiło się tłoczno, głośno, burzliwie…   Ktoś się poruszał, ktoś krzyczał...
   Leżąc na łóżku, słabnąc, zastanawiałam się tylko kiedy to się skończy. Kiedy będę mogła w spokoju odejść, nie targana tym wszystkim, na co z pewnością nie zasłużyłam..
   Kazali mi przeć, podczas gdy brakowało mi tchu, by złapać kolejny oddech.
Serce łomotało z zawrotną prędkością w piersi, w uszach słyszałam szum zaś w ustach czułam metaliczny posmak własnej słabości. Bóg wie ile poświęcenia kosztowało mnie otwieranie oczu. Nieprzytomnym wzrokiem błądziłam po wszystkich niczym w wysokiej gorączce, nie potrafiąc rozpoznać żadnych szczegółów.
    Rozrywało mnie od środka powoli, z pełną premedytacją, przy maksymalnym poziomie cierpienia. Niemal docierał do mnie dźwięk rozdzierania każdej poszczególnej tkanki.
 Wrzeszczałam, krzycząco błagając by ktokolwiek ulżył mi w bólu. A on zdawał się tylko potęgować i rosnąć w siłę, bez taryfy ulgowej.
Nienawidziłam siebie. Nienawidziłam tego, co się dzieje. Nienawidziłam tego dziecka. Wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie...
   I wtedy, w kolejnym momencie słabości, przez setną sekundy dojrzałam w całej masie twarzy, przerażoną twarz Sasuke. Ten widok na moment rozjaśnił mój świat; w głębi duszy ucieszyłam się, że jest mi dane zobaczyć go po raz ostatni.. Wtem bez ostrzeżenia kolejna partia skurczy rozeszła się bestailsko po moim podbrzuszu, pozbawiając tchu i bezlitośnie szarpiąc za naderwane wysiłkiem mięśnie.
    - Nie… - wydusiłam z trudem, bo gardło paliło żywym ogniem przy każdej próbie wyrzucenia z siebie czegokolwiek - Nie… dam rady.. Więcej...
Byłam oszalała z bólu. Miałam ochotę miotać się na łóżku i wrzeszczeć, by wreszcie wyciągnęli ze mnie tego potwora, który z takim powodzeniem usiłuje rozszarpać mnie na maleńkie kawałeczki!
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, z wysuszonego gardła wydobył się jedynie kolejny, choć słabszy krzyk.
 Mrowiły mnie koniuszki dłoni oraz stóp, a uczucie odrętwienia powoli rozchodziło się na dalsze partie ciała.
Usłyszałam, jak Itachi mówi coś do mnie lekkim tonem i gładził po policzku.
Czy to już koniec?! Pomyślałam w przebłysku świadomości, niestety życie bardzo szybko sprowadziło mnie na ziemię, tym razem bólem tak przewrotnym, że omal nie skręciłam się na łóżku, wyjąc z rozpaczy i przerażenia! To nie może się dziać, myślałam, nie zniosę tego ani chwili dłużej!
   Ostatkiem świadomości zauważyłam, jak kobieta w białym kitlu prostuje się, trzymając w rękach coś niewielkiego, czerwonawego zabarwienia. Spojrzała ku mnie i mogłabym przysiąc, że powiedziała coś z entuzjazmem.
Moje zmysły były jednak tak stępione, a organizm wycieńczony, że jedyne o czym marzyłam, to by w spokoju zasnąć. Gdy moje ciało balansowało na granicy przytomności, cały ból powoli zelżywał - finalnie znikając niemal całkowicie. Odetchnęłam, wydawałoby się, pełną piersią i sennie przymknęłam powieki. Nie mogłam inaczej, to było silniejsze ode mnie.
Chwilę przed całkowitym, błogim zamknięciem oczu ogarnęło mnie przyjemnie ciepło, rozgrzewające od środka.
   Wpadłam w letarg całkowicie dobrowolnie, kuszona ulgą, którą przynosił odpoczynek.
Całe ciało zrobiło się lekkie niczym piórko, nie ciążyła mi żadna myśl, żadna niepotrzebna rozterka. Nie czułam bólu, nie czułam wstrętu do swojego okaleczonego ciała. Tak. To było to, czego pragnęłam i z czego nie zamierzałam rezygnować...
Jakaś wewnętrzna siła odwodziła mnie od myśli o całej reszcie świata…

***

    - Czas zgonu 10:23 - powiedziała Shizune, pusto wpatrując się w zegar. Cała reszta osób znajdujących się w pomieszczeniu, w tym Sasuke oraz Itachi spoglądali na martwe ciało kobiety z niedowierzaniem oraz dojmującą pustką w oczach.
Nikt nie uronił łzy, nie zapłakał. Byli na to zbyt zdekoncentrowani, oszołomieni, zagubieni.
  Starszy z braci nie mógł pogodzić się z błędnymi założeniami które wysunął, do końca obiecując Sakurze, że jakoś z tego wyjdzie, że jej pomoże i, że wszystko dobrze się skończy.
Okazał się kłamcą, bezwartościowym nieudacznikiem który… przybył zbyt późno.
 I teraz płaci za swoje błędy, życiem tej kobiety.
Kobiety, którą cenił w swoim życiu ponad wszystko.
  Sasuke natomiast…
 Sasuke bezmyślnie ruszył do przodu i ujął martwą, lodowatą dłoń ukochanej wpatrując się w jej nieruchome lico z rozpaczą. Ból rozsadzał mu serce.
Nie czuł się tak od straty całej swojej rodziny, która, podobnie jak teraz, również zginęła na jego oczach.
  W tym przypadku jednak było inaczej.
Jego dojrzała, gorąca miłość do Sakury była niczym w porównaniu do dziecięcej bezinteresownej miłości którą darzył rodziców. Czuł się wyprany z wszelkich uczuć, martwy w środku mimo tego, że do tej pory błędnie wydawało mu się, że po jej odejściu nie może już czuć się gorzej.
Może.
I właśnie się o tym przekonywał, patrząc na jej nieżywą, wykończoną sylwetkę. Otaczała ją krew, cała masa. Całości tragicznego obrazka wypełniał obraz jej bladej twarzy, nienaturalnie spokojnej chodź zabarwionej kroplami czerwieni…
 Zapłakał gorzko, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu…
Mimo tego co mu zrobiła, mimo tego, że nie dawała znaków życia, mimo wszystko…
  Nigdy nie przestanie jej kochać całym sercem.
Teraz to zrozumiał..

  ***
[Sakura]

 Byłam cudownie wyzwolona!
  Czułam się, jakbym unosiła się w miejscu pozbawionym wszelkich praw świata, życia i grawitacji. Nie dotykał mnie żaden ucisk, żadna konieczność.
Tylko ten upragniony, wyczekiwany błogostan trwający sekundy, choć w rzeczywistości mijały długie minuty..
Ale to nie było ważne. W końcu byłam wolna! Wolna od tego cierpienia, od tęsknoty, przepełniającej wszystkie dni i noce.
Jak wspaniale było czuć się tak bezinteresownie!
   - Otwórz oczy, Sakuro - rozległo się nagle, gdzieś z nieokreślonego bliska i daleka zarazem.
Echo słów rozbrzmiało dudniąco, kłębiąc się wokół mnie i zmuszając do głębszych refleksji.
Nie chciałam jednak uchylać powiek; zapewnienia spokoju były zbyt kuszące, a ja nie miałam tyle siły woli by sprzeciwić się obietnicy upragnionej idylli…
  - Sakuro Haruno - Głos powrócił, głośniejszy i twardszy niż poprzednio, o ostrzejszym zabarwieniu. Tym razem nakazywał, nie prosił  - Otwórz oczy i zmierz się z przeznaczeniem.
  Coś w arystokratycznym tonie poruszyło te struny mojej duszy, o których istnieniu nie wiedziałam. Coś usilnie nakazywało mi zastosować się do poleceń
Z drugiej jednak strony…
Po cóż rezygnować z tak wspaniałych wrażeń, których w bożej łasce pozwolono mi poczuć, zaznać.
  - Sakuro! Wzywamy cię!
     Naraz napięłam wszystkie mięśnie i z szeroko otwartymi oczami podniosłam się do siadu, łakomie łapiąc ustami głębokie hausty powietrza.
  Raptownie zorientowałam się, że znowu byłam w szpitalnej sali; zimne światło jarzeniówki oświetlało pomieszczenie, rażąc mnie w oczy. Zmrużyłam powieki i pośpiesznie spuściłam wzrok, nieopatrznie zatrzymując go na swoim godnym pożałowania ciele. Moje chude nogi w całości pokryte były krwią, przez roztargane ubranie prześwitywały blade jak kreda partie skóry.
 Zdekoncentrowana biegłością swojej świadomości uniosłam drżące dłonie przed oczy, z przerażeniem orientując się, że i one skąpane się w czerwieni.  
Nie czułam bólu, co było wysoce niepokojące zważywszy na to, że jeszcze przed momentem krzyczałam wniebogłosy.
W dodatku ta krew, pomyślałam strwożona, było jej mnóstwo...
  Nikt, kto znajdowałby się w moim krytycznym stanie, nie mógłby przeżyć straciwszy taką jej ilość.. Znajdowała się wszędzie, skąpała niemal całe łóżko...
Niemożliwe. Było jej zbyt dużo..
Czy ja...
A więc czy ja…
  - Masz rację Sakuro. Umarłaś.
Gwałtownie zadarłam głowę w stronę niespodziewanego źródła dźwięku, z zaskoczeniem orientując się, że na niewielkim krzesełku obok posłania siedzi pomarszczona, lekko przygarbiona staruszka której szlachetne rysy oraz dumna postawa, przywodziły na myśl dobrze urodzoną osobistość. Siwe włosy trwały ciasno spięte w urodziwym koku, ciało zdobiło wyzłacane kimono, cokolwiek w staromodnym stylu.
   - Więc jednak.. - wyszeptałam, nie czując żadnej obawy względem dziwnej intruzki. W końcu i tak nie żyłam. - Dokonało się.
   - Owszem. Choć ostrzegałam Cię Sakuro. Wielokrotnie.
Nadstawiłam uszu i wtedy to dosłyszałam. Kobieta posługiwała się moim rodowym językiem z pewnym zgrzytem, jakby przez jej słowa przebijał się orientalny dialekt w charakterystyczny sposób wyostrzając poszczególne zakończenia zdań.
 Wytężyłam pamięć, będąc pewną, że gdzieś już to kiedyś słyszałam. Taki sposób akcentowania słów nie spotyka się w końcu na co dzień.
Jakaś myśl wpadła mi do głowy. Poniewczasie zorientowałam się, z czym to się wiąże.
   - To Pani ukazywała mi się we śnie. - odgadłam i korzystając z okazji, przyjrzałam się jej nieco dokładniej. Przy poprzednich spotkaniach jej postać otaczała złota poświata, była jakby przezroczysta, nierealna - teraz widziałam ją w charakterze osoby z krwi i kości, i to mnie zmyliło..
Teraz wszystko wydało mi się przeraźliwie jasne.
   - Nie miałam zbyt wielu okazji, by wtargnąć do Twojego umysłu. Twoi obrońcy nieopatrznie wystrzegali cię od siły mojego wpływu. Teraz jednak nikt nie może nam przeszkodzić. - To mówiąc, zagadkowo wskazała na coś ręką.
Zwróciłam weń wzrok i wtedy przeżyłam niemały wstrząs.
Wszystkie osoby, które przedtem znajdowały się w sali - nadal tam były. Przez otępienie nie byłam w stanie dostrzec ich przy pierwszej sposobności.
   Każdy, co do jednego trwał zastygły w jednym miejscu, nieruchomy niczym posąg. Postacie wyryte jakby z kamienia, układały się w strwożone pozy. Jedni trzymali ręce przy twarzy, inni byli po prostu bladzi, smutni, gorzko rozczarowani.
Popatrzyłam z żalem na wydrążoną w głębokiej rozpaczy twarz Itachiego oraz przygarbioną, smutną pielęgniarkę trzymającą na rękach małe zawiniątko. Z niemałym szokiem dostrzegłam łzy na policzkach Sasuke. Ten stał najbliżej wyciągając ku mnie rękę..
  Bezmyślnie wyciągnęłam dłoń w jego stronę, a wtedy przeleciała ona przez jego ciało, jakbym była jedynie senną marą, marną wizualizacją.
Zmarszczyłam lekko brwii, ponawiając próbę.
   - Nic na to nie poradzisz, dziecino. Nie należysz już do jego świata.
Boleśnie zacisnęłam usta dobitnie uświadamiając sobie, że w zaświatach czy nie - i tak mogę się rozpłakać.
   - Wiem ale… to takie trudne - wyznałam, z gardłem ściśniętym przez przygnębienie.
   - Nie musiało tak być… - pociągnęła tajemniczo - Nie mniej jednak stało się i nikt, nawet ja, nie był w stanie tego zmienić. Bieg losu potoczył Twoim życiem tylko sobie znaną ścieżką; najwyraźniej mogłam przewidzieć tylko jej niechybny koniec. I oto jesteśmy tutaj. Na pograniczu światów. Dopełniło się mroczne widmo moich a zarazem waszych czasów. - Kobieta poprawiła płaty swojego kimona wytwornym gestem - Usiądź wygodnie i skup się, moja droga Sakuro. Zaraz wysłuchasz mojej i zarazem swojej historii. Ale przedtem musisz kogoś poznać.
  Ponownie wykonała szybki ruch ręką, teraz jednak za jego sprawą zaczęły dziać się… niewyjaśnione rzeczy.
W przeciągu kilku chwil cała szpitalna sala zapełniła się najróżniejszymi postaciami. Pojawiali się jeden po drugim, kobiety, mężczyźni, dzieci i wszyscy mieli tak samo czarne jak nocne niebo włosy i mroczne, niezgłębione oczy, spoglądające na świat w sposób poważny i rozsądny.
 Na ich czele, a zarazem przy boku starszej kobiety stanęła para dorosłych ludzi, najprawdopodobniej małżeństwo.
  On był wysoki i barczysty, ze ściągniętą, surową twarzą i władczością, bijącą z każdej części jego dumnego, wyprostowanego ciała. Ona za to promieniowała ciepłem, spoglądając przed siebie z ogromną ilością serdeczności i życzliwości. Uśmiechnęła się delikatnie, choć bez nadgorliwości.
   - Miło nam w końcu spotkać dziewczynę, która tak dzielnie staje w obronie obu naszych chłopców - Kobieta skłoniła się z szacunkiem, a ja usiłowałam nie zrobić zbyt głupiej miny.
Nie bardzo łapałam się w tym, co się właśnie dzieje. - Wraz z mężem jesteśmy Ci ogromnie wdzięczni. Masz takie dobre, nieskalane serce. - Ciemnowłosa piękność dyskretnym ruchem otarła łezki z kącików oczu - Jesteś taka dzielna, Sakuro. Niezrównana! Prawda, najdroższy?  
  Kobieta bez skrępowania dźgnęła łokciem stojącego u jej boku mężczyznę. Z reguły nie bywał on zapewne zbyt rozmowny, jego poważnej twarzy nie skalała żadna zmarszczka… a jednak teraz uśmiechnął się nieco i spojrzał na mnie nieco przychylniejszym okiem. W odmętach jego wzroku czaiła się duma i podziw, w żaden sposób nie wyrażona jednak słowami.
Tak.
Musiał to być niezwykle skryty człowiek.
  - Istotnie. Zaintrygowałaś Nas, młoda damo i z całym szacunkiem muszę przyznać, iż nadajesz się na przyszłą Panią Uchiha w pełni znaczenia tego słowa.
 Może nie byłam tego świadoma, ale moje usta układały się właśnie na kształt litery “O”. Zupełnie jak u dziecka którego poinformowano, że na urodziny dostanie kucyka.
  - Ja przepraszam, a-ale kim Państwo właściwie są? - Wydukałam, plując sobie w brodę, że mój zmysł łączenia faktów nie działa dzisiaj tak, jak należy.
  Około trzydziestoletnia kobieta uśmiechnęła się leciutko, przekrzywiając głowę w stronę nieruchomych postaci. Spojrzała najpierw na Itachiego, później trochę dłużej na Sasuke. Jej mina wyrażała ogrom czułości, którą może zapewnić tylko jedna, jedyna osoba..
Poczułam się wzruszona, kiedy w końcu zrozumiałam...
   - Jesteśmy dumnymi rodzicami tych dwóch urwisów - zapewniła serdecznie, choć jej głos rozbrzmiewał lekką nutą smutku pomieszanego z ogromnym szczęściem - Ja nazywam się Mikoto Uchiha, mój małżonek zaś nosi imię Fugaku Uchiha. A ci wszyscy, którzy podobnie jak My postanowili Cię zobaczyć, to Klan Uchiha, w całej swojej okazałości.
   - Jesteśmy zaszczyceni mogąc w końcu Cię spotkać, wybrana! - Odparł ktoś dostojnie i skłonił się, rozpoczynając całą masę podobnych gestów wykonywanych w moją stronę przez różne osobistości.
Omotałam całą salę zagubionym spojrzeniem, nie czując się zbyt komfortowo. Wcale nie zasłużyłam przecież na podobne dziękczynne gesty.
Z zakłopotaniem podrapałam się po policzku, odkrywając poniewczasie, że zarówno Mikoto jak i jej partner - choć ten zrobił to z pewnością pod naciskiem ręki swojej żony - również kłaniali mi się nisko, z największą pokorą.
  - Ocaliłaś nasze dzieci, a to największy dar dla rodziców. Dziękujemy Ci, Sakuro Haruno. - oznajmiła z powagą
  - Ale wcale nie trzeba mi się kłaniać! Proszę, przestańcie wszyscy!
 Członkowie Klanu Uchiha wyprostowali się niechętnie i z ociąganiem. Skrycie odetchnęłam z ulgą.
  - To jednak nie wyjaśnia, dlaczego dziś wszyscy chórnie zebraliście się u jej stóp - zagrzmiała siedząca dotąd cicho staruszka, nie podnosząc tonu głosu nawet o decybel. Mówiła stanowczo, ale spokojnie. A jej spojrzenie było twarde niczym stal. - Nie trzymajcie dłużej tej dziewczyny w takiej niepewności! Pozwólcie, że teraz ja zacznę mówić a i Wam wiele spraw wyda się nagle jasnych!
  - Tak, Czcigodna. - Zapewniła Mikoto, mimo jawnej reprymendy uśmiechając się ze słabo skrywanym rozbawieniem
  Starsza kobieta odchrząknęła donośnie i uniosła swój arystokratyczny podbródek, nieodgadnione spojrzenie zatrzymując tylko i wyłącznie na mojej twarzy. Lekko zagryzłam dolną wargę, w głębi duszy obawiając się tego, co może zaraz nastąpić.
  - Nie bój się, dziecino. - rzekła, perfekcyjnie odczytując grę moich myśli - To nie nas winnaś się obawiać. Ja nie żyję już od setek lat, zaś swoją potęgą dysponuję jedynie, gdy nieopodal znajduje się mój stary pamiętnik, źródło mej siły. Gorliwie zawdzięczam Twojemu Obrońcy tę opatrzność. W przeciwnym razie nasze spotkanie po Twojej śmierci nie byłoby możliwe, ja zaś chyba nigdy nie odzyskałabym należytego spokoju.
Zamrugałam.
  - Wybacz Czcigodna, ale… ale niewiele z tego rozumiem.
  - Oczywiście, że nie! Dlatego tutaj jestem - odparowała gniewnie. Staruszka nie należała widocznie do kobiet o dużej rezerwie cierpliwości; jednocześnie jej umysł zachował bystrość, i mimo wieku był lotny niczym strzała. Będąc młodą panną musiała mieć język ostry jak u brzytwy. Z całą pewnością była również pięknością; urodą, wyniosłością i biegłością myśli podbiła wiele serc.
 Nie byłam na tyle głupia, by prędko nie zreflektować się w swoich słowach
  - Wybacz w takim razie Wielmożna. Już nie będę Ci przerywać
  - Zanim jednak zaczniemy moją opowieść, życzyłabym sobie, abyś i Ty poznała moje imię.  Zwę się Mikoto i jestem pierwszą kobietą zrodzoną w rodzie Uchiha. Mym ojcem był Indra Otsutsuki, dzieje mojego życia sięgają więc początkom istnienia Klanu oraz całego świata ninja.
  - Doprawdy? - Wtrącił z rozwagą Fugaku, charakterystycznie marszcząc brwii - Sądziłem, że nadano ci zupełnie inne imię.
  - Istotnie - przytaknęła staruszka -  W twoich czasach kojarzono mnie pod zupełnie odmienną nazwą, choć i wtedy pamięć o mnie popadała już w zapomnienie. Moje drugie imię brzmiało Wyrocznia Światów i to właśnie ja, nikt inny, przewidział twój upadek Sakuro Haruno. I była to zarazem moja ostatnia przepowiednia  
  - A więc.. - szepnęłam, z trwogą unosząc dłoń do ust
 - Twoja zagłada została zapisana na kartach życia na wiele lat przed twoim urodzeniem.




Aut: Betowanie mnie zabija, poważnie. Chyba nie znam gorszej czynności! Uwierzcie mi, ze gdyby nie to, rozdział pojawiłby się już kilka dni temu! Ale nic nie poradzę, że za każdym razem gdy się za to zabierałam, to usypiałam... Haha. Nie mniej jednak część 35 wjechała na salony! Mam nadzieję, że zaspokoiłam waszą ciekawość choć w niewielkim stopniu. Dziś nieco krócej, bo rozbiłam to na dwie część - co by was bardziej zmasakrować! Hehe! Oczywiście Ciąg Dalszy Nastąpi. Niebawem ♥ Kocham Was! Pozdrawiam! Temira

11 komentarzy:

  1. O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie ! O nie !
    W takim momencie przerwałaś!!
    Ja się wykończę czekając do kolejnego rozdziału!
    Piszesz tak , że ..... że normalnie, brak mi słów podziwu!
    Dlatego to czekanie mnie wykańcza!
    Mam nadzieję że nie będziesz nas torturować długo i szybko dodasz kolejny rozdział!
    Pozdrawiam!!
    I czekam, czekam ,czekam :P Już teraz czekam ! :D I będę zaglądać codziennie!!
    MK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybko dodam! To mogę obiecać! ♥

      Dziękuje, za ten komentarz!
      Pozdrawiam ciepluuuutko!

      Usuń
  2. Jak możesz sie tak nad nami znecac, jestes okropna! Prawdziwa sadystka! :) Nie dość, ze tyle czekalam na rozdzial to jeszcze zamist wyjasnic poprzednie watki, ty wprowadzasz nowe. Pytan coraz wiecej, a odpowierdzi coraz mniej.
    Dobra, koniec "krytyki". Jak zwykle zakochalam sie i z niecierpliwością czekam na kolejny rodzial :) Ktory mam nadzieję bedzie dluzszy!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo wyjaśni się w następnym rozdziale, dopowiem - tak na pocieszenie! :)
      Blog powoooli będę chylić ku końcówce, a więc wszystko trzeba niestety, ale, podokańczać ♥

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. O kurde, no gruba akcja. Fajnie, że Sakura poznała swoich (na ten moment) przyszłych-niedoszłych teściów, jak i całą familię.
    Echh, w takim momencie zakończyłaś rozdział, co za bestialstwo :D Mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będzie trzeba długo czekać i dowiemy się o całej tej przepowiedni :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko będzie tak jak ma być, oczywiście!
      Wiesz przecież, że ja lubię sobie tak szelenie zakończyć.. Taki ze mnie, gamoń!

      Pozdrawiam! ♥♥

      Usuń
  4. O WTF.
    Jestem trochę po czytaniu, bo musiałam nieco ochłonąć. Żebyś ty widziała moją reakcję, jak przeczytałam początkowe słowa rozdziału. Chciałam się dowiedzieć, czy Sakura zostanie w magiczny sposób wskrzeszona, a ty walnęłaś mi perspektywą Sakury z porodu. No normalnie miałam już się ubierać, brać moje widły i pochodnię i pomykać do ciebie, ale w końcu ogarnęłam, że może Sakura wie coś więcej.
    Nie wiedziała. :(
    Smutno mi się zrobiło, jak czytałam opis porodu. To, że Sakura stwierdziła, że nienawidzi siebie i dziecka było cholernie mocne. Kolejny raz zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jej córka tak ją wyniszczyła i dlaczego tam mocno przeżywa ten poród.
    O wow. Córka Indry... Cały ród Uchiha... No nieźle, Sakura...
    Oświadczam, że jesteś Polsatem. Jak można tak kończyć? W takim momencie? Mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale dowiemy się już wszystkiego. JA CHCĘ, ŻEBY SAKURA ŻYŁA!
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam serdecznie, z pochodnią lub też bez niej! ;) Okolice Świdnicy, polecam się! ♥

      Rozdzialik mam nadzieję dodać szybciutko, we względu na kontynuacje tego etapu!
      Pozdrawiaaaam!
      Ps. I czekam na twój rozdzialik.

      Usuń
  5. Trochę spóźniona, ale jestem! Rozdział przeczytałam praktycznie od razu jak się pojawił, ale nie miałam czasu, żeby skomentować, a nie chce pisać na szybko byle co ;< Niestety obrona nie pozwoliła mi na szybsze skomentowanie TT^TT
    Dobrze jest zobaczyć te wydarzenia z punktu widzenia Sakury, jak i Sasuke. W obu przypadkach są one pełne cierpienia i rozpaczy. Oraz są dobrze opisane, bo tak jak poprzednio - mogłam odczuwać ten ból razem z nimi. Sakura przeszła przez istny koszmar i bardzo, bardzo jej współczuje. Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie jej to wynagrodzone.
    Mam nadzieję również, że w późniejszych rozdziałach wyjaśnisz początki znajomości Sakury z Itachim, bo wiemy, że Sakura uratowała mu życie, ale jednak jestem ciekawa jak ich znajomość się rozwijała, że poświęcił on teraz tyle, żeby być przy niej, pomagać jej i tak naprawdę oddać całego siebie. Co on do niej czuje? Bo troskę i czułość widać na kilometr.
    Strasznie polubiłam tutaj matkę Sasuke i Itachiego. Czuć miłość i dumę płynącą do nich i nawet jak widziała co Sasuke ze sobą zrobił, nadal to się nie zmieniło. Oraz ta wiara oraz wdzięczność w Sakurę. No cudo T^T
    Dzisiaj krócej, ale lecę nadrabiać dalsze zaległości w komentowaniu, bo nie mogę zostawić rozdziałów bez odzewu!
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta pani Uchiha przypomina mi tą babcię z Mulan. Teraz czekam, aż wyskoczy gdzieś Mushu i powie, że przywróci Haruno do życia w zamian za przywrócenie statusu strażnika rodu XDDDDDDDDDDDDDD

    Dalej nie wierzę w to, że ona jest nieodwołalnie martwa, więc się nie wzruszam. Sry, taki mamy klimat. Nie jesteś zdolna, żeby ich zabić, Tylko ja wybijam głównych bohaterów XD

    A notka zajebista. Wczułam się :D

    OdpowiedzUsuń
  7. A no tak. "ZIMNE ŚWIATŁO JARZENIÓWKI"
    JAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARZENIÓWKA :D

    OdpowiedzUsuń