poniedziałek, 23 maja 2016

05 Obopólne porozumienie

 
  Czy to nie Naruto opisywał ją ostatnio słowami “Całkowicie odporna na iluzję, możesz to pojąć? Mówiłem, że jest cudowna“ ? Będąc świadkiem tego, jak łatwo wpada w banalne genjutsu, z całym szacunkiem Naruto - ale nie, nie mogę.
  Pamiętam, było to krótko po uznaniu naszego zwycięstwa. 
Podszedł do mnie wtedy, z radością poklepując po plecach. Był wykończony, zakrwawiony, brudny ale szczęśliwy, uświadamiał mi to z każdym stawianym krokiem. Emocje rozsadzały go od środka.
  - Dobra nasza, Sasuke! - wykrzyczał w euforii, wyrzucając zaciśniętą pięść w górę. Przyglądałem się temu z uwagą.
  Wykonywał ten gest w kluczowych momentach swojego życia, wiedziałem to, chociaż dużą jego część spędziłem w strefie wyjętej spod prawa.
Nigdy nie wyrzuciłem z pamięci dni w których na pierwszej oficjalnej misji udało nam się pochwycić zbłąkanego kota lub kiedy pokonaliśmy jakiegoś groźnego przeciwnika. Zawsze skrycie rywalizowaliśmy, chodź żaden z nas by się do tego otwarcie nie przyznał i prześcigaliśmy się w opanowywaniu nowych technik- nie ważne jak banalnych. 
Wyrzut pięści jest cechą łączącą te wszystkie wydarzenia. Bo pewne rzeczy nie powinny zmieniać się nigdy.
Tak jak ten symbol.
 Sentymentalny gest, ponieważ niesie za sobą tysiące pozytywnych wspomnień. Tym samym tylko w wykonaniu Uzumakiego wydaje się tak głęboki. Chodź bałwan nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.
 W pewnym stopniu jakaś zbłąkana nić wciąż trzymała mnie z tym światem, który nieodwołalnie pozostawiłem za sobą… A teraz wracam, niczym syn marnotrawny krocząc po pokrytych sadzą mostach.
  - Gdybym wiedział że wojna zwróci nam Ciebie, wywołałbym ją szybciej! - rzucił bez skrępowania rozjaśniając swoją zakurzoną gębę szerokim uśmiechem.  - Sakura-chan się ucieszy, zobaczysz! Już nie mogę doczekać się jej miny!
  - No nie wiem Naruto - wtrąciła długonoga blondyna, której imienia za grosz nie mogłem sobie przypomnieć. Wydawała się przybita. - Zakładałabym, że się wścieknie.
  - I coś zniszczy! - wykrzyknął Kiba, jakby właśnie oznajmiał coś bardzo wesołego - Na przykład twoje życie, Naruto jeśli zaakceptujesz powrót tego kłamcy!
Niezbyt interesowało mnie, że większa część obecnych tu osób, w składzie: Blondyna, Shikamaru, Tenten, Lee, Grubas, Shino i dziwny albinos pokiwało zgodnie głowami. Bezstronną pozostała tylko Hinata i oburzony obrotem spraw Naruto, chodź ta pierwsza przypatrywała się mi z jawnym niepokojem. Byłem skłonny stwierdzić że zachowała bierność by uniknąć późniejszych pretensji blondyna, który już teraz wyglądał jakby miał zamiar stoczyć kolejną wojnę- tym razem między sojusznikami.
  - Sakura... - urwała Tenten
  - W aktualnym stanie będzie miała to raczej w dupie.
  Nadawczyni przesączonych ironią słów stała w znaczącym oddaleniu, niedbale opierając się biodrem o głaz. Nieustannie doglądała własnych paznokci, ignorując fakt znalezienia się w centrum uwagi.
  Temari No Subaku.
  Najtwardsza kobieta jaką kiedykolwiek dane było mi spotkać.
W ciągu kilku lat spędzonych poza wioską zdążyłem skonfrontować się z nią łącznie 3 razy, nigdy w sprzyjających okolicznościach. Owocowało to dialogiem, rzadziej -rękoczynami, a kończyło zawsze odwróceniem w swoją stronę. Kobieta nie była typem osoby o zawyżonych ambicjach, kierującą się egoistycznymi pobudkami nawracania zbłąkanych i kroczących ku ciemności. Nigdy nie przykładała wagi do mojej obecności dopóty, dopóty nie stanowiła ona zagrożenia dla jej wioski. Jeśli tak było, przemieniła się w żelazną lwicę mierzącą w serce, tylko po to by zabić.
  - O co Wam kurcze chodzi? - wtrącił rozeźlony Uzumaki - Zobaczycie że Sakurcia się ucieszy, ha, rękę dam sobie uciąć! Albo nawet głowę!
  - W porządku Naruto, zapamiętam to.
Wysoką, nieco zbyt krzykliwą blondynkę kojarzyłem od dawna i szczerze mówiąc nigdy nie zrobiła na mnie wrażenia szczególnie błyskotliwej. Wychodziłem z założenia że wszystko co miała do zaoferowania, kończyło się na smukłych nogach i hipnotyzujących, dużych oczach, chodź nie tak niebieskich jak u twardogłowego barana numer jeden. Reasumując, nic wartego uwagi. Mojej uwagi.  
  - Z wrażenia wstanie i zaklaska - skontrowała Temari, po raz pierwszy zaszczycając obecnych spojrzeniem. Było równie nieprzeniknione jak ona sama, jednocześnie odznaczając się wrodzoną charyzmą i zdecydowaniem.  - Na twoim miejscu nie ryzykowałabym kończynami, Naruto. Na ogół Ci się przydają. - ironicznie skrzyżowała ręce na piersi - Głowy i tak nie używasz za często.
  - Ciebie za to chętnie pozbawił bym języka. Przestań posługiwać się nim jak wprawiony nożownik sztyletem, nie po to jest.
  Shikamaru był jedną osobą która mogła pozwolić sobie na bezpośrednią konfrontacje z No Subaku, bez ryzyka zmieszania z przysłowiowym błotem. W czasie krótkiej styczności z tą dwójką spostrzegłem, że hojne korzysta z tego przywileju.
Kobieta obdarzyła go najbardziej przeszywającym spojrzeniem jakie w życiu widziałem.
  - Może gdybyś nie całował tak beznadziejnie, nie musiałabym szukać pocieszenia w rozmowie.
Jeśli można by było wyrazić minę osób trzecich przysłuchujących się tej krótkiej rozmowie w jednym dźwięku, byłoby to żałosne “uuuuu” lub bolesne “ajajaj”. Temari zaatakowała z zatrważającą siłą i nawet ja poczułem na skórze ogrom ciosu który wymierzyła; Shikamaru padł powalony nokautem na matę.
  - To wyjaśnia, czemu próbowałaś dobrać mi się do spodni. - odciął się natychmiast
  Jeśli jej słowa w jakikolwiek sposób go ubodły, to nie dał tego po sobie poznać. Wyprostował się z lekkością, wsuwając dłonie do kieszeni. Twarz nie wyrażała niczego konkretnego, poza milczącym opanowaniem.
  - Miałam wątpliwości czy znajduje się tam odpowiedni organ. - rzuciła swobodnie, jakby była to najjaśniejsza oczywistość  - Proste.
 Gdyby Temari zdecydowała się na robienie kariery w środowisku bokserów, z łatwością dobiłaby samego szczytu powalając przeciwniczki w pierwszym sekundach jednym niespodziewanym uderzeniem. Tak jak robiła to teraz bez zająknięcia miotając co ślina na język przyniesie.
  - Trudno mieć przy Tobie ostatnie słowo, upierdliwa babo.
Nara uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu, gdy z czułością taksował wzrokiem sylwetkę swojej rozmówczyni. Kobieta nie zdając sobie z tego sprawy, wdawała się w kolejną konfrontację z nabuzowanym Naruto.  


  - Czemu robisz takie krzywe miny. Nie kazała ci przecież jeść robaków - tymi słowami powitałem Uzumakiego gdy kilka minut później skonfundowany stanął u mojego boku.  - Zgaduję za to, że Ci dogadała.
Grymas z wolna pojawiający się na i tak wykrzywionej twarzy blondyna utwierdził mnie w tych słowach.  
  - Zwyzywała - poprawił markotnie, pozostając dziwnie milczącym.  
  - Więc? - nie chciałem kontynuować tego tematu, ale wisielczy humor przyjaciela nie pozostawiał mi wyboru.
  Nie byłem idiotą. Zgrywanie chojraka w mojej sytuacji niewiele pomoże a poniekąd jeszcze bardziej przytłoczy. Miałem na karku zdradę wioski, zabicie przedstawiciela państwowego: szuję Danzo, współpracę z Orochimaru i częściowo z Akatsuki. Doszedłem do wniosku że lepiej być miłym niż martwym. Jeśli w czymkolwiek miałoby to pomóc.
  - Wszystko się popieprzyło! - zaczął impulsywnie, zrównując ze mną spojrzenie. Malowało się w nich rozdarcie.  - Wojna się skończyła jednak Madara żyje i będzie planował zemstę. Nie możemy być spokojni, trzeba ponownie nabierać siły chociaż każdy jest już zmęczony widokiem krwi i śmierci.- odetchnął głęboko, zawieszając luźno ręce po obu stronach ciała.
 - Temari zaznajomiła mnie ze statystyką swojej dywizji.- kontynuował Naruto -  Co dziwne w największej skali zdziesiątkowani zostali medycy, podobnie jest z resztą oddziałów. Shikamaru natomiast przedstawił tezę, że w jakimś niezauważalnym stopniu przeciwnicy skupiali się właśnie na nich. To cholernie niejasne, mamy największe straty w osobach które przez przebieg wszystkich walk trzymały się z tyłu, nie wchodząc nikomu pod nogi. Wierzę w mentalność Klanu Nara, z Kakashim-sensei ufamy że uda im się poznać motywy działania wroga. Ale ja kompletnie nic z tego nie rozumiem!
 Spojrzał na mnie tak, jakby chciał wyczytać mi z twarzy odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Musiałem go zawieść, nie pokazując po sobie niczego konkretnego.
 W nastałej ciszy usiłowałem kontemplować nad tym co powiedział. Może okaże się że to wszystko nie ma najmniejszego sensu a Madara po prostu obrał zły plan działania? To by równoważyło jego rychłą przegraną.
W duchu nawet ja nie wierzyłem w taką opcję.
Ten człowiek był zbyt przebiegły i rozważny by stawiać wszystko na jedną kartę. Jeśli zdecydował się wyjść z taką taktyką- nie było to bezsensowne. Miał zbyt wiele do stracenia.
  - Poza lekarzami stacjonującymi w szpitalach polowych, reszta została w większości wybita - blondyn rozpoczął dyskusję od przejścia się w jedną a następnie drugą stronę. - Oznacza to także że zostaliśmy z zaledwie garstką osób które są w stanie zając się rannymi. To opóźni proces podnoszenia się wiosce na nogi. Pozostałe nacje mają niestety podobny problem. Konieczne będzie zorganizowanie szkoleń, mało tego, należy znaleźć osoby które będą w stanie je poprowadzić!
- Tsunade? - wyrwało mi się spontanicznie. Oglądając niegrzeszącego rozumem Naruto w trakcie tak dokładnej dedukcji, w dodatku poprawnej, zamieszało mi się w głowie. Dlatego wypowiedziałem to nieszczęsne imię, na dźwięk którego twarz Naruto przeciął bolesny grymas.
- Nie żyje. Madara obszedł się z nią wyjątkowo bezlitośnie - mocno zacisnął zęby - Pieprzony sukinsyn! Ale zapłaci mi za to! Sakurze-chan pęknie serce! Ona..
Nagle zamilkł, a dojmujący żal ustępował miejsca nagłej ekscytacji która wypisywała się na jego stopniowo rozświetlającej się gębie.
  - ...Ona była jej uczennicą, tak! - mocno zacisnął pięść unosząc ją na wysokość twarzy - Jak tylko lepiej się poczuje, zorganizuje szkolenia! Cała nadzieja w niej, Sasuke!
  - W Sakurze? - ciężko było mi uwierzyć w coś podobnego. Powierzanie ważnych zadań tej idiotce nie może wyjść nikomu na dobre. Uczennica Tsunade? Dobre sobie.
  - Naszej Sakurze! - energicznie pokiwał głową - Ale najpierw muszę przedyskutować to z Shikamaru i Kakashim. - dodał roztropnie, drapiąc się w czubek głowy.
  - Naruto-sama!
Nie spostrzegłem dokładnie w którym momencie zmaterializowała się przed nami obca sylwetka, niepodobna do tych które już znałem i z którymi walczyłem ramie w ramie niecałą godzinę temu.
  - Naruto-sama!
  Smukła, damska postać miała sięgający ud szarawy fartuch i starannie nakrywający głowę przybrudzony czepek, z charakterystycznym przecinającym go czerwonym paskiem.      
  Pielęgniarka na służbie, dość udręczona z resztą. Wypłowiałe, matowe oczy i szarawe cienie zdobiły ładniutką, młodą twarzyczkę. Była czystsza od medyków stacjonujących na polu bitwy, a w jej brązowych oczach otoczonych wachlarzem długich rzęs nie zadomowiła się rozpacz i bezradność. To pomogło mi stwierdzić że pracowała w prowizorycznych szpitalach, z daleka od widoku śmierci znajomych i członków swojej rodziny. Nie wszyscy mieli takie szczęście.
  - Ayanami, co z nią?! 
Pojawienie się dziewczyny musiało znaczyć coś konkretnego, ponieważ Uzumakiemu wystarczyło jedno spojrzenie by zorientować się w sytuacji; jakby obecność pielęgniarki tu i teraz miała być w jakiś niezrozumiałym dla mnie stopniu niepokojąca. Upewnił mnie w tym, gdy w dramatycznym geście mocno ujął dziewczynę za ramiona, wpatrując się w nią intensywnie. Niebieskie tęczówki zalśniły nagłym strachem. - Co z nią! - wykrzykiwał ponaglająco
  - Chce się z Panem zobaczyć, Naruto-sama
Pielęgniareczka uśmiechnęła się pogodnie nie obruszona brakiem delikatności w ruchach rozgorączkowanego rozmówcy. Nie wydawała się także zaskoczona gdy chłopak wypaliwszy krótkie “Zobaczymy się później!” wystrzelił do przodu jak rakieta.
  Nie mogłem połapać się w sytuacji, pomimo szczerych chęci.
Liczyłem nawet że młoda kobieta udzieli mi sensownych wyjaśnień, ona jednak wbrew temu co zaplanowałem zmieszana obróciła się na pięcie i pośpiesznie ruszyła w swoją stronę.

  Koniec końców wszystko skończyło się tak że Shizune przyjęła na siebie obowiązek przeprowadzenia medycznych szkoleń w Konoha, pomimo gorących zapewnień Naruto że przecież Sakura może obrać tą funkcję. Nie docierało do niego że ów kobieta właśnie dochodzi do siebie w szpitalu.
Uzumaki wziął sobie za punkt honoru udowodnienie mi, że Haruno jest w jakimś stopniu przydatna i z uporem wciskał jej imię w każde zajęcie, którego mogłaby się podjąć. Był nie do pokonania.
  - Liczę że kilku medyków z Konohy uda się w drogę powrotną z nami, Czcigodny Hokage. - odezwał się w pewnym momencie Gaara, zachowując stosowną formalność - Suna ich potrzebuje.
 Wywołało to kolejną dyskusję w biurze Kage do którego zwołano najważniejszych przedstawicieli wszystkich Wielkich Nacji w celu omówienia sytuacji powojennej.
 Dzięki oślemu uporowi Naruto i sympatii którą go powszechnie darzono w tym samym pomieszczeniu znalazłem się też ja i on, chodź moje pojawienie nie wzbudziło najcieplejszych emocji, w najgorszym tego słowa znaczeniu. Z każdej strony czułem napływające spojrzenia.
  - Zgadzam się. Od następnego dnia rozpoczynamy przydzielanie ludzi. - odrzekł Kakashi splatając palce na biurku. - Nie zostawimy Was z tym samych. Mamy najwięcej ocalałych lekarzy, dołożę więc wszelkich starań by wszyscy ranni sojuszu otrzymali stosowną pomoc.
  Hatake był jedyną -nie licząc Naruto- osobą która wstawiła się za mną gdy poruszona została kwestia dalszych losów Sasuke Uchihy, korzystając z okazji mojej tutejszej obecności.
  Zdania były podzielone i niestety, nie tyczyły się opcji “wygnać albo zostawić” tylko “zabić lub wsadzić do więzienia”. Byłem wdzięczny przedstawicielowi Suny że odwołał się za tą 2, mniej gorszącą opcją. Wszystko mogło skończyć się nagłą egzekucją, czyli pozbawieniem mnie głowy z miejsca, oszczędzając sobie zachodów.
  Byłem świadom konsekwencji i liczyłem się z nimi, chodź w głębi serca żywiłem nadzieję że uda mi się ujść z życiem, doświadczając co najmniej ujmy na honorze.
  - Biorę za niego pełną odpowiedzialność - powiedział wtedy Kakashi wpatrując we mnie z nieprzejednaniem - Dajmy mu ostatnią szansę.  
  Rozmowa która się z tego wywiązała była burzliwa i nerwowa. Nikt nie chciał zaufać zdrajcy i mordercy, czego w istocie nie miałem im za złe. Naruto wręcz przeciwnie.
Zachowywał się tak nagannie, że posądziłem go o rażący brak ogłady. Chwilami miałem nawet wrażenie że obudzi tryb Kuramy i rozniesie wszystkich w drobny mak.
Materiał na Hokage, nie ma co.
  Po wielu minutach zażartej kłótni, krzyków i niezliczonych uderzeniach w powierzchnię biurka Kakashiego decyzja zapadła. Będę żył zaledwie z niewielkimi utrudnieniami.
Obkupieniem moich win miało stać się czynne udzielanie w rozwoju wioski, sumienne wykonywanie misji, pomoc w odbudowie domów i co najbardziej mnie zaskoczyło, odbudowa Klanu Uchiha.
 Po miejscu które przyczyniło się do jego zagłady nie spodziewałem się usłyszeć podobnej deklaracji. Kakashi widocznie wziął sobie do serca to co musiałem przejść, z resztą, przedstawił to wszystkim obecnym w celu złagodzenia konfliktu. I utrzymania mnie przy życiu.
Wzbudzając w reszcie współczucie, szczwanemu lisowi powiodło się. Mogłem zostać także na dalszym posiedzeniu.
  - A ty co o tym sądzisz, Sasuke ? - wybudzony z letargu spojrzałem po wszystkich nieobecnym spojrzeniem, łapiąc się na tym ze kompletnie nie wiem czego dotyczyła teraźniejsza rozmowa. - Reaktywacja Drużyny 7. Zgadzasz się na to ?  - Naruto trzeźwo przybył mi z pomocą odnajdując się w moim zagubieniu. Zmarszczyłem brwi.
To był jego pomysł, na milion procent.
  - Reaktywacja?
  - Dokładnie - potwierdził Kakashi skinąwszy głową - Beze mnie rzecz jasna. W trójkę bylibyście najlepszym zestawieniem do najtrudniejszych misji. Naruto opanował moc Dziewiecioogoniastego
  - Kuramy - wtrącił szybko Uzumaki
  - Kuramy - poprawił pojednawczo Hatake-  Ty Sasuke pojąłeś potęgę Susanoo, Sakura zaś z powodzeniem nie da wam umrzeć. Wszyscy posiadacie umiejętność logicznego myślenia i szybkiej analizy sytuacji. Nie mogę wymarzyć sobie lepszego zespołu.
A ja gorszej propozycji.
  - Niech będzie. - minęło kilka długich sekund zanim zdecydowałem odpowiedzieć.  
  Tego właśnie chciałem uniknąć. Wszystko potoczyło się zgodnie z wolą Naruto i jak zgaduję Sakury, podczas gdy ja skrycie wolałem pozostać samotnym indywidualistą. Tymczasem znowu wrobiono mnie w konieczność współpracy z nadpobudliwym młotkiem i pustą idiotką, w dodatku pod rażąco błyszczącym szyldem “Drużyna 7!”. Oczywiście mogłem się na to nie zgodzić, ale miałem w sobie na tyle rozumu by okazać chodź trochę wdzięczności.  
  - Co będzie naszym pierwszym zadaniem Kakashi-sensei?! - wykrzyczał entuzjastycznie Naruto, wprawiając przysłuchujące się towarzystwo w cichy chichot.
  - Wszystko w swoim czasie Naruto. Na razie musicie odpocząć.


  Wtedy nie wiedziałem jeszcze że Sakura przez 8 miesięcy leżała w śpiączce.
Podobnie jak nie zdawałem sobie sprawy, że pod maską niewinnej dziewczynki kryje się najprawdziwszy różowy demon zemsty. Nie tyle groźny co kłopotliwy i nader problematyczny, w dodatku pyskaty, trochę zbyt zuchwały, pewny siebie, kłótliwy i arogancki.  
  Ale - pomijając te wszystkie odpychające cechy - była też niebiańsko piękną a jednocześnie silną, zaradną kobietą. Uświadamiałem to sobie za każdym razem kiedy zmuszeni do swojej obecności stawaliśmy po obu stronach ringu, przymierzając się do pozbawionej reguł walki.
Zaintrygowała mnie, gdy przy spotkaniu w jej sypialni po raz pierwszy pokazała pazurki lub kiedy rzuciła się ku mnie chcąc odzyskać list. Pamiętam to uczucie kiedy zmuszony zostałem do trzymania jej na rękach, by później pod byle pretekstem, nienawidząc siebie, nie chcąc jej z nich wypuścić; i w końcu, gdy miałem ogromną przyjemność oglądać ją pozbawioną wierzchnich ubrań, z uroczą skruchą wypisana na twarzy. Do tej pory nie wiem jakie cholerstwo podkusiło mnie by dotknąć jedwabistej, miękkiej skóry z którą, do czego przyznaje się niechętnie, nie miałem ochoty się rozstawać.
  W moich oczach była wiedźmą, przeklętą czarownicą rzucającą uroki i tajemne zaklęcia.       
Dlatego musiałem szybko się jej pozbyć, podrzucić pierwszemu lepszemu napotkanemu podróżnikowi i odzyskać spokój.
  Z braku konkretnego zajęcia obserwowałem jej śpiącą sylwetkę i to ja jako pierwszy spostrzegłem że dzieje się z nią coś niepokojącego. W pewnym momencie gwałtownie uchyliła powieki aby po chwili zastygnąć w całkowitym bezruchu. Kibie kilka dodatkowych minut zajęło zorientowanie się w sytuacji.
  - Genjutsu - zawyrokował
  Wpadając w technikę niewiadomego pochodzenia oczy kobiety zmętniały a ruchy zrobiły się mechaniczne, jakby wpisane w symetryczny schemat. Podniosła się z lekkością i wbiła wzrok w ścianę zdając się przeszywać ją na wskroś, patrząc ponad wszystko co miała przed sobą.
Jej mina zamarła w geście strachu oddziałując równorzędnie na Kibe, którego skóra przybrała barwę dorodnej porcelany
  - Sakura. Obudź się, halo. Sakura! - potrząsał nią energicznie wprawiając stara pryczę w złowrogie rzężenia. W normalnych okolicznościach ten gest załatwiłby sprawę, w tych: jednie rozwiał dziewczynie włosy.
  Podniosłem się z miejsca udając ku zamkniętej w iluzji kobiecie tylko po to, żeby stwierdzić że nie jest to byle jakie jutsu. Posługując się sharinganem, w akompaniamencie nerwowych wypytywań Kiby i żałosnego skamlania Akamaru usiłowałem przedrzeć się przez barierę jej własnego umysłu, którą nieświadomie wzniosła.
  Okazała się ona równie zahartowana co jej zbuntowana właścicielka, a to nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Ba, spodziewałem się tego.
Haruno lubi utrudniać mi życie więc teraz także nie może pójść zbyt łatwo.
Pewnym jest natomiast że nie możemy zostawić tego bez odzewu; nadejście ataku oznacza pojawienie się wroga, chodź mina Kiba uparcie wskazuje na to że w promieniu kilkunastu metrów jesteśmy całkiem sami. Nie zawierzam mu za grosz.
  - Uparta istoto, pozwól sobie pomóc - wysyczałem, przez kilka minut wytrwale wpatrując się w nieobecny wyraz oczu kobiety. To one były zamkniętą bramą do jej myśli przez którą nie mogłem się przebić, niewidzialna siła odtrącała mnie - chodź nie powinno mieć to w ogóle miejsca. Do tej pory sądziłem nawet że jest to fizycznie niemożliwe.
Tymczasem Sakurze się to udało.
  Jej otępienie minęło niespodziewanie, wraz z pierwszymi nieśmiałymi mrugnięciami które bynajmniej nie były moją zasługą. Zielone tęczówki naraz trzeźwo zilustrowały otoczenie by w końcu spokojnie zatrzymać się na mojej twarzy, która poddana została dokładnym oględzinom.
  - Wreszcie przestałeś mnie ignorować! - rzuciła pretensjonalnie, zaciskając drobne dłonie na materiale mojej koszuli. Jeszcze tego brakowało by zaczęła mnie o coś oskarżać, podczas gdy ja niecałą chwilę temu wznawiałem wyczerpujące próby wyratowania jej.
  - Właśnie.. Uchiha - usłyszenie jej cichych mamrotów które kierowała do bliżej nieokreślonej osoby było wyczynem nawet dla Akamaru, posiadającego wyostrzony, psi zmysł słuchu. Ostatkiem cierpliwości udało mi się pojąć jej niewyraźny bełkot.
  - Co ?
  - Nic, nic. Po prostu Cię nie cierpię - wyszczerzyła się tak radośnie że naraz miałem ochotę udusić ją i odwzajemnić uśmiech jednocześnie, co było dość wygórowaną ambicją. Zazwyczaj ograniczałem się do jednej z zachcianek, one z kolei w większości sprowadzały się do cichych planów zamordowania Sakury.
  Tym razem było inaczej.
W chwile przed jej śmiercią miałem zamiar wesoło się uśmiechać. Obawiam się że jest to pierwszy ostrzegawczy sygnał który nakazuje mi odciąć się od niej na wszystkie sposoby ponieważ, najwyraźniej, zaczynam ją w jakiś sposób lubić. A to cholernie zły znak.
  Zakładałem że po powrocie nie będę integrował się z nikim by nie sprowadzać na siebie niepotrzebnych kłopotów.  A teraz dzięki interwencji różowej pokraki moje postanowienie zostało zachwiane i niebezpiecznie balansowało nad przepaścią.
  - Co widziałaś w iluzji ? - zapytałem
  - W czym ? - zdumiała się - Jakiej iluzji ?
  - A gdzie niby teraz byłaś? W SPA? - rzuciłem szorstko nie pozwalając jej odsunąć się ani milimetra.
  - Miałam zły sen, to wszystko.
  - Zły sen ? - powtórzyłem z niedowierzaniem. Ona nawet nie była świadoma że przez kilka minut siedziała zamknięta w fikcyjnym świecie.
  -  Dokładnie!
  - Jeśli twoje złe sny - wyraźnie zaakcentowałem ostatnie słowa - zawsze objawiają się obcą chakrą w mózgu to w porządku. Miałaś koszmar. Ale teraz zaczyna się dla ciebie kolejny,  jeszcze gorszy. Jeśli nie pójdziesz po rozum do tej pustej głowy sam Ci go przyprowadzę a następnie wtłukę na siłę do środka. Gadaj co widziałaś.
  - Prędzej umrę - wysyczała gniewnie - niż powiem cokolwiek Tobie.
  - Nie rób mi takich nadziei.
W odpowiedzi prychnęła głośno odwracając głowę w bok.
  Zmieniam zdanie, nie cierpię jej.
Ile bym dał by móc skręcić teraz ten lichy karczek i mieć w końcu święty spokój. Karin to anioł w zestawieniu z tą żmiją. Przeliczyłem się bardzo stawiając czerwonowłosą na najgorszym szczeblu. To miejsce przeznaczone jest ze specjalną dedykacją dla Sakury. Im bliżej piekła tym lepiej.
  - Widziałam staruszkę - zaczęła cicho, z wzrokiem tępo usytuowanym w ścianie - Ostrzegała mnie. Przed Wami.
  Zielone tęczówki z wolna odnalazły moje oczy, ostrożnie ilustrując ich wyraz. W tym zestawieniu wydawała mi się wyjątkowo nieporadna i bezbronna, i nic nie mogłem na to poradzić.
  - Przed Klanem Uchiha. - dodała niepewnie
Zmarszczyłem brwi wpatrując się w stopniowo wyostrzające rysy twarzy kobiety.
  - Jaka jest szansa, że sprawcą techniki był Taizo ? - zapytałem - Jest jedyną osobą która obecnie nas ściga.
  - To bez sensu. - z konsternacją przygryzła wewnętrzną stronę swojego policzka. Rozważnie nie podejmowała wcześniejszego tematu  - Po co miałby wysyłać do mnie podobne pseudo-ostrzeżenia? To nie jest typ człowieka, który się waha. - uniosła ramiona by zaraz gwałtownie je opuścić - Nie, to na pewno nie on.
  - Nie sądziłem że możesz być jeszcze głupsza - zirytowała się. Poznałem to po zamaszyście ściągniętych brwiach i nieustępliwie taksującym mnie wzroku.  - Dowody mówią same za siebie. Co Ty próbujesz ukryć, Sakura?
  - Nic - chłodne warknięcie wydobyło się z ust dziewczyny - A przynajmniej nic, o czym powinieneś wiedzieć.
  - Może Taizo obawia się że nie pójdziesz z nim ze względu na mnie? - zacisnąłem dłonie na wiotkich, kobiecych ramionach które nieustannie trzymałem w stalowym uścisku. - Nie wydaje Ci się to logiczne?
  - Wie że pójdę chętniej bo ty tu jesteś! - ucieła zadzierając podbródek ku górze. Była to najkonkretniejsza odpowiedź jaką kiedykolwiek od niej usłyszałem, a mimo to nie spodobała mi się. Sakurze najwyraźniej również. Nie kryła się ze zgryźliwym grymasem który wykrzywił jej usta gdy uświadomiła sobie popełniony w złości błąd: powiedziała o dwa słowa za dużo.  - Dlatego go wykluczam. - dodała mrużąc gniewnie oczy.
  - W co Ty mnie wplątałaś?
  Nastąpił ten magiczny moment w którym kolorowa franca zapiera się, bezdyskusyjnie kończąc rozmowę i tylko ogień artyleryjski jest w stanie zmusić ją do piśnięcia chodź by jednego słówka.
  - Dobra! - Kiba postanowił rozluźnić napięta atmosferę. Między naszą dwójkę wcisnęło się najpierw jego ramię, a później cała reszta ciała.  - Musimy znaleźć sprawcę, kimkolwiek jest. Chyba się ze mną zgodzicie?
  Zgodnie pokiwaliśmy głowami. Zanotowałem, że Sakura zrobiła to mniej ochoczo.
  -W takim razie - kontynuował Inuzuka. Palcami mierzwił krótką sierść na głowie psa, który dyszał zatrważająco, wywaliwszy język na wierzch - My z Akamaru pójdziemy na dwór i powęszymy trochę, Sasuke przetrząśnie piętro tej rudery a Sakura parter. - spojrzał po nas pytająco  - Pasuje?
  Jak cholera.
  - Jasne! - zawtórowała radośnie różowowłosa i z gracją na jaką pozwalał ciasny pokój wyminęła naszą dwójkę. Nagłą poprawę nastroju zawdzięczała możliwości uwolnienia się od naszego towarzystwa, z czego skwapliwie skorzystała chętnie opuszczając pomieszczenie.
  Kiba posłał mi wymowne spojrzenie a po chwili bezradnie wzruszył ramionami. Ruszył śladem kobiety, z białym psem u boku.


  Rozgrzany wosk strumieniami spływał po moich palcach.
Mimo tego nieznana mi siła uparcie zaciskała je wokół płonącej, długiej świeczki chodź najchętniej wyrzuciłbym ją gdzieś w kąt. Była to nędzna imitacja pochodni, niepraktyczna, jak się później okazało. Za cienką lunę światła płaciłem poparzonymi rękami, skórą pozlepianą woskiem i spowolnionym krokiem. Nie jest tajemnicą że tak mały płomyczek nie utrzyma się długo w zetknięciu z naporem powietrza, musiałem wiec zminimalizować je do minimum.
  Tudzież schody na które miałem się wspiąć nie należały do najbezpieczniejszych.
Miałem wrażenie że Kiba specjalnie wysłał mnie na piętro- żebym tam zginął. Mógłby wtedy pławić się w chwale zwycięstwa, z Sakurą odzianą w skąpe bikini u boku. Niczym trofeum.
Zachowałby pozycje samca alfy, z rywalem pogrzebanym pod stertami zawalonego dachu.      
  Mogłem się na to nie zgadzać i wysłać tu Sakurę, jasne.
Wtedy nie wiedziałem jednak że schody prezentują się tak tragicznie, a myślą przewodnią danej chwili było uwolnienie się od porywczej dzikuski,
Westchnąłem ciężko umieszczając stopę na pierwszym stopniu. Spróchniałe deski wygięły się i zaskrzypiały złowrogo, ostrzegając przed konsekwencjami dalszej wędrówki. Niezłomnie parłem do przodu, przezornie omijając szczeble wątpliwej stabilności, z dziurami bądź  spróchniałymi odłamami.
  Dotarłem na piętro. Żywy. Póki co.
  Prostując rękę, światłem bijącym od ognia oświetliłem otwierającą się przestrzeń, wypatrując ewentualnego przeciwnika. Natrafiłem na rzędy porozrzucanych w nieładzie, starych mebli w gorszym i lepszym stanie. Wyszczególniłem wyboiste wzory oraz wypłowiałe, starte figury i symbole wymalowane na drewnianych powierzchniach.
 Przywodziło to na myśl wczesne okresy XVII wieku, z zabytkami zachowanymi w bardzo dobrym stanie. Niektóre przykryte były starymi prześcieradłami, inne piętrzyły się na sobie.    
 Wszystko wskazywało na to że ktoś opuścił to miejsce z zamiarem powrotu, który jak widać, nie miał jednak miejsca.  Rzeczy pokrywały niezliczone ilości kurzu i brudu a z sufitu zwisały zbite, grube pajęczyny.
Zakrzywione belki tworzące stromy krokiew od drugiej strony pokrywały nadużyte czasem dachówki.
  Przywołując na myśl wahanie Sakury przed wejściem do budynku który widziała od zewnątrz, wysuwałem wniosek, że oglądając go z mojej perspektywy, od środka, nie spędziłaby w tym miejscu ani minuty. Niektóre z drewnianych, grubych desek tworzących dach popękały, zasypując ziemię i wszystko co było na drodze do niej warstwą drzazg.
Nic nie tworzyło spójnej całości ani tym bardziej utrzymywanego niegdyś porządku.     
  Przedzierając się przez porozstawiane wyposażenia musiałem uważać by nie wtargnąć nogą w po przedziurawianą jak ser podłogę i nie zrobić Sakurze niemiłej niespodzianki. Mnie, spadającego jej z nieba.
  Spędzając następne minuty na dokładnej penetracji tej części domu nie natknąłem się na nic niepokojącego. Czasami pod nogą przebiegał zbłąkany szczur bądź inne nieokreślone stworzenie, innym razem poustawiane na kształt wieży meble niebezpiecznie przechylały się w któraś ze stron grożąc upadkiem, czyli nagłym wstrząsem, czyli zawaleniem całego domu. Przemieszczając się musiałem uważać nie tylko na domniemanego ninje ale także na wiele innych, przyziemnych niebezpieczeństw.
  No nie, jeśli jeszcze raz jakaś skrzynia wyrośnie mi przed nogami zacznę posądzać Kibę o spisek. Sakurę też, nie ominęłaby żadnej intrygi związanej z targnięciem się na moje życie. Omijając przeszkodę starałem się nie narobić zbędnego rabanu, ale nie udało się.
Ręką w afekcie trąciłem zawinięty zwój szorstkiego materiału leżący na wysokim meblu, na kształt komody. Pod wpływem uderzenia przedmiot wystrzelił do przodu, twardo lądując na podłodze.
  Już miałem wyciągnąć rękę by pochwycić turlający się rulon gdy zamarłem osłupiały, tępo wpatrując się przed siebie. Nie myślałem dlaczego tuba z materiałem rozwinęła się skoro widziałem jak grubym sznurem była przywiązana. Nie domyśliłem, jak zdołała tak nienagannie rozścielać się na wolnym skrawku ziemi. Po prostu patrzyłem szeroko otwartymi oczami na wzór wygrawerowany na samym jego środku i żadne światło nie było mi potrzebne bym rozpoznał czego dokładnie dotyczy.
  Machinalnie przejechałem palcami po chropowatym w dotyku znaku mojego klanu, wyróżniającym się na tle granatowego płótna. Głowa huczała od pytań na które nie znajdywałem w tej chwili odpowiedzi, a ręka nieustannie błądziła po materiale. Zachował się w idealnym stanie.
Klękając na ziemi, z innej perspektywy rozejrzałem się po otaczających mnie przedmiotach, na kilku dostrzegając starannie wymalowany symbol - nieosiągalny przy spoglądaniu z góry.          
Był to prawdopodobnie jakiś sposób oznaczenia przynależności przedmiotów do rodu właściciela, mojego rodu. Zbliżyłem się do pierwszej skrzyni z zamiarem przewertowania zawartości mebla.
Jeśli mieszkał tu Uchiha musiały zachować się po nim jakieś rzeczy, które naprowadzą mnie do poznania jego tożsamości.
  Uchyliłem drewniane wieko nie bez trudu. Zawiasy zaskrzeczały głośno a zbłąkana mysz czmychnęła gdzieś pomiędzy wypełniającymi kufer rzeczami.
  Wpatrywałem się w niedbale wyłożone przedmioty na tyle długo, by 4 krople wosku rozbiły się na powierzchni starej, pokrytej pajęczynami księgi. Cała skrzynia wypełniona była owymi księgami, co okazało się chwilę później - co więcej, wszystkie zapisane zostały w pokracznym języku.
Litery rysowały się mocno na pożółkłych kartkach, wijąc bezsensownie pomiędzy sobą. Zrozumiałem że miałem do czynienia z bardzo starymi zapiskami i że, chodź bym bardzo chciał, nie dam rady dowiedzieć się z nich niczego. Odłożywszy wszystko na miejsce powstałem, by dokładnie przewertować następne schowki.
  Większość komód wypełnione było mnóstwem ubrań, najczęściej kobiecych; rzadziej pojawiały się męskie elementy garderoby. Półki obfitowały w oficjalne, wytwornie zdobione kimona oraz przedmioty mające utrzymać stosowny wygląd swojej właścicielki: metalowe uproszczone grzebienie z 3 zębami, grawerowane upinki do włosów, skrojone chusty.
 Tylko garstka mebli faktycznie miała w sobie coś interesującego.
Rozsuwając ostatnią, dolną szufladę natrafiłem na piętrzące się stosy halek i podwiązek, stanowiących część osobistej bielizny kobiet na przełomie XVII wieku. Jeśli okazałoby się to prawdą, rzeczy te miałyby wartość zabytkową- licząc sobie ponad 400 lat. Będąc mimo upływu czasu w bardzo dobrym stanie.
  Nie miałem zamiaru tego robić, ale zrodzona ciekawość sama pokierowała moimi ruchami. Zagłębiając dłoń w odmętach bawełnianych materiałów milcząco rozkoszowałem się ich miękkością, w głowie snując własne możliwości ich zastosowania. Podświadomie przywdziałem w nie ostatnią z kobiet którą widziałem bez ubrań- Sakurę. I muszę przyznać że efekt był piorunujący. Podkreślał szyk i kształty jednocześnie nadając wdzięcznego seksapilu; nawet ta demonica zyskałaby przy nich wygląd anioła.
  Wtedy natrafiłem na twardą powierzchnię, ukrytą wśród fatałaszków. Uniosłem jedną z brwi, automatycznie chwytając za krawędź przedmiotu. Była twarda, obita mocnym nieco chropowatym materiałem, który kruszył się pod zbyt intensywnym dotykiem.
Kolejna książka? - pomyślałem, i wiedziony ciekawością wyłoniłem znalezisko spośród ubrań.
Strząsnąłem palcami zawieszoną wpół pończochę a później zapoznałem się bliżej z grubą, skórzaną okładką i rzędami cienkich karteczek, przeźroczystych i niemal targających się w palcach.
  Skonfundowany przysiadłem na podłodze, zagłębiając w starannie nakreślonej atramentem treści. Z biegiem czasu zrozumiałem, iż różniła się od innych ksiąg użytym językiem oraz sposobem formułowania liter, byłem w stanie łamaną płynnością odróżnić kilka wyrwanych z kontekstu słów.
Jakaś uparta myśl nasuwała w głowie stwierdzenie, że był to pamiętnik. To wyjaśniałoby jego położenie- ukryty wśród bielizny otrzymywał ochronę przed wścibskimi oczami współtowarzyszy. Autorka nie zawarła nigdzie swojego podpisu ale wierzyłem że była jedną z Uchiha. Skoro przyswoiła umiejętność pisania i czytania w tamtych czasach, w dodatku będąc kobietą musiała pochodzić z potężnego rodu.
 Im bardziej chciałem poznać jej tożsamość, tym mniej miałem możliwości by tego dokonać. Pamiętnik był, jak się zdaje, ostatnią deską ratunku. Raz jeszcze przewertowałem pierwsze stronice, mimo prób wysuwając z nich tylko jedno sensowne zdanie :
“Dnia poprzedniego żyło się zwyczajnie, dzisiaj, zmianie ulega wszystko”.
Z zamiarem późniejszego powrócenia do studiowania treści zamknąłem księgę i dźwignąłem się na nogi. Sprawa pochłonęła mnie do tego stopnia że całkowicie straciłem poczucie czasu, zapominając przy tym po co znalazłem się na piętrze. Dopiero teraz, trzeźwo rozglądając się po otoczeniu zdałem sobie sprawę że zabawiam tu zbyt długo.
W dłoniach dzierżąc spowity tajemnicą pamiętnik ruszyłem ku schodom.



  Balansowałam na granicy snu i jawy. Dosłownie.
Nękało mnie przeczucie że to, co przeżyłam WE ŚNIE nie było zwyczajną techniką, nie, prawdę mówiąc byłam o tym przekonana! Ale nie czułam potrzeby by ten fakt roztrząsać i wcale nie dlatego że zostałabym racjonalnie przegłosowana 1 do 2. Wchodzenie w dyskusje z Sasuke, jakiekolwiek, kończyły się fiaskiem.
  Absurdem w moim wykonaniu było poszukiwanie “tajemniczego napastnika” skoro wiedziałam że nikt taki nie istnieje. Mimo to odstawiałam tą szopkę z użyciem miernego talentu aktorskiego. Przedstawienie skończyło się na pierwszym akcie, zaraz po uniesieniu koca z podłogi. Gdy upewniłam się że na pewno nikogo pod nim nie ma, z ulgą opadłam na wysłużone krzesło, sięgając po zasłużony odpoczynek.
Kiba wyruszył całe wieki temu. Uparcie wypatrywałam wyłaniającej się zza drzew sylwetki, zwierzęcej czy ludzkiej - obojętnie, ale nikt nie nadchodził.
  Melodyjnie uderzałam palcami o drewnianą obręcz kiwając w rytm głową.
Grunt to znaleźć sobie zajęcie, nie myśleć o zimnie wpadającym przez dziurę na drzwi bez drzwi ani o dziwnych słowach staruszki z mojej głowy, które zdążyły się tam zakodować. Czy już zawsze, rozmawiając z Sasukę mam słyszeć oskarżycielski głosik “Uważaj! Ten ród cię zabije, zabije!”.
Nic nowego!
Ten ród próbował zabić mnie już 2 razy, zazwyczaj za pośrednictwem kruczowłosego przystojniaka i jego ostrej zabawki. Z marnym skutkiem jak widać, bo żyję i wystukuje sobie wesołą melodie piosenki przelotnie zasłyszanej z radia. Do tego podryguje nogą.
  - Miło widzieć Cię w tak dobrym humorze, Sakurcio.
Poderwałam się do góry tak gwałtownie że zaraz nękana potężnym zakręceniem w głowie musiałam wrócić na poprzednie miejsce.
  Chciałam wierzyć ze to tylko podły żart Kiby. Że w przejściu, jak gdyby nigdy nic nie stoi własne wysoki mężczyzna od stóp do głów zasłonięty czarnym płaszczem. Że nie ma tych cholernych niebieskich oczu wwierconych we mnie niemal boleśnie.
  - A teraz wyglądasz jak nawiedzona. - zauważył, nieśpiesznie przystępując przez próg - Gdzie macie drzwi?
  - Rozwaliły się - rzuciłam bezmyślnie i przybierając maskę opanowania uniosłam tyłek z krzesła. Wiedziona przyzwyczajeniem rozprostowałam pomarszczoną tunikę i poprawiłam włosy.
  - Jesteś śliczna jak zawsze.
  - Daruj sobie, Taizo. - Nadszedł czas by unieść spojrzenie i zmierzyć się z lodowatą rzeczywistością. Mój oprawca pozbył się nakrycia głowy ukazując dwie mroźne otchłanie, prosty nos i szyderczo wykrzywione usta będące mierną imitacją uśmiechu. Brązowe włosy, zwykłe trwać w stalowym uścisku żelu tym razem układały się w nieładzie, opadając na zmarszczone czoło właściciela. Unosił brwi wpatrując się we mnie.
  - Słucham?
  - Nie rób ze mnie idiotki. Czego chcesz? - sama zdziwiłam się wrogością w swoim głosie. Nawet w myślach nie brzmiał tak hardo. Zaskoczyłam też mile widzianego mężczyznę którego mina przez setną sekundy zastygła w wyrazie niemego uznania. A później wykrzywiła się z niesmakiem.
  - Sakurcio nie masz dziś humoru? Powiedz jedno słowo i zjawię się jutro - zacmokał teatralnie, miękkim krokiem podchodząc bliżej  - Ale tylko pod warunkiem, że przyjmiesz mnie z otwartymi ramionami.
Prędzej rzuciłabym się na wysuniętą katanę Uchihy... po wyśpiewaniu pochwalnych pieśni na jego cześć i wypastowaniu mścicielskich butów.
  - Nie zbliżaj się! - zawarczałam ostrzegawczo wysuwając palec do przodu - Odpieprz się! I nie zbliżaj mówiłam!
Zignorował moje słowa, zatrważająco prędko przekraczając obowiązującą mnie przestrzeń osobistą. Zatrzymał się nienaturalnie blisko z szelmowskim błyskiem w oczach wywiercając mi ogromną dziurę w twarzy. Był wyższy o co najmniej półtora głowy ale ja nie trudziłam się by zadzierać dla niego podbródek. Uparcie lokowałam wzrok w czarnej masie płaszcza który delikatnie smagał mnie po nosie.
  - To ja nadaje warunki Sakurciu - odparł chwytając w dwa palce cienki kosmyk moich włosów - Dlatego chciałbym ci przypomnieć dlaczego tutaj jestem. I czego od Ciebie oczekuję.
  - Byle szybko.
  - Jak sobie życzysz - jego ton sugerował, że własne się uśmiecha - Ale najpierw… gdzie jest Sasuke? Nadałby naszej rozmowie odrobinę napięcia.
O cholera, Sasuke. W ferworze wydarzeń kompletnie o nim zapomniałam. Kiba także wyleciał mi z pamięci, chodź powinien wrócić już dawno.
Zawrzał we mnie strach.
Jeśli ten zwyrodnialec zrobił krzywdę Inuzuce to go zamorduje. Zadarłam głowę lokując w nim nienawistne spojrzenie.
  - Gdzie jest Kiba? - wysyczałam jadowicie, kontrując pytaniem na pytanie.
Nie mogłam zapominać ze Uchiha jest postacią zbędną w tym spektaklu, bynajmniej z mojego punktu widzenia.
Usiłowałam pokierować dalszą rozmową w sposób który doprowadziłby do szybkiego wytransportowania Taizo z tego miejsca.
Uchiha wciąż siedział na piętrze ale mógł pojawić się na dole w każdej chwili.
  - Kto? - niebieskooki przymrużył powieki, dając mi kilka sekund do obmyślenia szybkiej strategi. Jeśli zdziwienie w jego głosie było szczere to miałam szansę by odwlec jego myśli na inny tor.
  -Kiba, nasz tropiciel. Byłam niemądra posądzając cię o zrobienie mu krzywdy, w istocie nie dałbyś sobie rady. Zapewne będzie tu za kilka minut - unoszenie się fałszywą wyniosłością zabrzmiało podejrzanie sztucznie dopiero w chwili zrealizowania planu. Cała sytuacja musiała też wyglądać dość opacznie. Plułam sobie w brodę za panikę która znienacka wkradła się do mojego głosu. - A teraz mów, czego chcesz?
  - Uszczupliły mi się zapasy Sakurciu. - mój wygłup nie umknął bystremu umysłowi Taizo. Widziałam to w jego oczach, które pociemniały z nagłego zirytowania. Ale nie dał się sprowokować - Chcę tego co zawsze. Wyruszysz ze mną i uzupełnisz moje magazyny. Bez sztuczek i bez pyskowania, chodź bardzo lubię doprowadzać cię do porządku.     
  Poczułam jak znienawidzone palce rozpoczynają powolną wędrówkę wzdłuż mojego zziębniętego policzka. Ten gest zmroził wszystkie moje zmysły- poza jednym, miałam ochotę zwymiotować
  - Jeśli sytuacja na to pozwoli, może dla odmiany zrobimy też coś przyjemniejszego. - dodał wesolutko
  - Po moim trupie.
  - Będzie niestety, jeśli ośmielisz się sprzeciwić. - swobodnie nakreślił kształt moich warg, które pod wpływem jego słów zadrżały - Wiesz co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze?
  - Że wykończysz mnie prędzej czy później? - wycedziłam cynicznie odsuwając głowę od jego ręki - Przezabawne.
  - Że to Twój ukochany Sasuke zada decydujący cios - sprostował z szerokim uśmiechem - To nie moje czyny Cię zabijają Sakuro, tylko inform..
  - Wyruszamy natychmiast.  - przerwałam mu szybko, oddalając się w poszukiwaniu plecaka. Mężczyzna wydawał się skonfundowany drastyczną zmianą wydarzeń, bo stał w tym samym miejscu, jedynie wodząc za mną niezrozumiałym spojrzeniem.
Nie mogłam dłużej ryzykować. Z sekundy na sekundę ciężar w sercu zdawał się rosnąć przyprawiając mnie o bolesną świadomość przykrej egzystencji. Im dłużej jesteśmy tutaj, tym krócej Sasuke będzie znajdował się na piętrze zaś Kiba w lesie. Marnować czas na ckliwe pogawędki możemy równie dobrze będąc już w drodze.
  - Jesteś pewna? - zapytał odzyskując rezon.
  - Tak. Wyruszamy gdy tylko założę plecak.
  - Szkoda. Miałem nadzieję jeszcze napić się herbaty - głośno szurając o podłogę, powiódł krzesłem w sam róg pokoju i tam rozsiadł się wygodnie. Nie uszła mi ironia którą się posłużył. Skończony idiota doskonale wiedział że sam zapędził nas w takie warunki.
  - Nie. Natychmiast gdy tylko założę plecak - wycedziłam dosadnie, w gniewie łapiąc za odstające ramiączko i podrywając całą torbę w górę. Szybkim ruchem zarzuciłam ją na plecy z miejsca gotowa do wymarszu
  - Gdzie Ty znowu leziesz? - znajomy ton. Niebezpiecznie znajomy. Zrozpaczona przymknęłam oczy i zacisnęłam pobladłe wargi podświadomie odliczając do 5. - Chyba nie próbujesz zwiać?
Otworzyłam oczy i uniosłam zlęknione spojrzenie, ilustrując kolejno stopy, łydki, uda, biodra, brzuch, tors, szyje a następnie twarz, zastygłą w wyrazie skrajnego politowania. Sasuke pojawił się znienacka u progu schodów przyciskając do boku średniej wielkości księgę, nie istotną teraz, chodź to na niej skupiłam całą uwagę.
Kilka sekund! Tyle brakowało żebym nie robiąc szumu wymknęła się z Taizo.
Taizo!
  Kątem oka nerwowo zerknęłam na postać cicho siedzącą pod ścianą, która z widocznym zainteresowaniem przyglądała się zaistniałej sytuacji. Jeśli miałabym strzelać, pewnie bawił się w najlepsze karmiąc moim zdenerwowaniem. Sasuke odwrócony był tyłem do niebieskookiego gościa i póki co nie spostrzegł jego obecności. Zdążył zauważyć za to moją gotowość do podróży.
   - Odpowiesz mi ?
Nie. Nigdy. Przepadnij.
  - Ja.. bo…
  - Idzie ze mną. - o zgrozo. Taizo nie tyle wybawił mnie z opresji odpowiedzi co doprowadził do głośnego łomotania serca. Powstał z miejsca i nie bacząc na zszokowane spojrzenie osłupiałego Uchihy skierował swoje kroki ku mojej osobie. - Nie przedstawisz nas sobie, Sakurcio ? - poczułam jak męska dłoń silnie oplata mnie w tali. Nie zareagowałam. Jedyna rzecz do jakiej byłam zdolna, to naprzemienne spojrzenia wysyłanie ku szybko wyostrzającej się twarzy Sasuke i niezmiennie opanowanej minie Taizo. Ten drugi napawał się rosnącym napięciem, czułam to każdym skrawkiem ciała.
  - Nie. Musimy iść - wydusiłam pokrótce siląc się na zrobienie kilku nieśmiałych kroków w kierunku wyjścia. Powstrzymał mnie mocny ucisk na ramieniu. Odwróciłam więc głowę i spojrzałam błagalnie w nieprzeniknione oczy bruneta, wbite ostro i bezlitośnie w moją twarz.     
  - Proszę -  wyszeptałam cicho
  - Ty pewnie jesteś Taizo, ta? - rozległ się bezbarwny głos Sasuke - Pozwolę Ci ją zabrać pod jednym warunkiem.
Co!
Eh..
Cóż, jeśli myślałam że przejmie się moim losem to byłam w ogromnym błędzie.
  - Jakim warunkiem? - podłapał brunet, nie zwalniając mojej ręki. Trwałam więc jak głupia, z wzrokiem wbitym w podłogę pomiędzy ową dwójką.
Czułam się mentalnie zdeptana gdy pogardliwe, czarne tęczówki ilustrowały mnie na kształt żywego towaru.
  - Powiesz mi jaki jest jej związek z moim klanem. - odparł bez cienia zawahania, co uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. On nie żartował. - Znasz odpowiedź na to pytanie.
  - Znam - pokwitował Taizo po czym boleśnie szarpnął moje ciało do przodu; żeby nie upaść musiałam podeprzeć się o jego tors. Wtedy mocno oplótł moje plecy obiema rękoma pozbawiając możliwości swobodnego ruchu. I oddechu.
  Nie cierpiałam jego dotyku, nie znosiłam gdy musiałam przebywać z nim w tak bliskim kontakcie który, jak mi się zdaje, w ciągu tego spotkania następuje niepokojąco często. Nie kryłam więc grymasu który mimowolnie wpełzł mi na twarz.
  - Zostaw mnie! Zostaw! - naparłam na niego całą powierzchnią dłoni - Zabieraj łapy!
  - E! E! E! - strofował mnie - Chyba nie chcesz żebym mu wszystko powiedział?
Zesztywniałam, ostatecznie pozwalając mu nieczule przygarnąć mnie do siebie. Używał mocnych perfum, od których w pewnym momencie ostro zakręciło mi się w nosie. Cudem stłumiłam kichnięcie, za to oczy automatycznie napełniły się łzami.
  - Będziesz musiał - wtrącił Sasuke. Po dźwięku rozpoznałam że wysunął ostrze z kabury - Inaczej nigdzie z nią nie pójdziesz.
  - Dlaczego wy, Uchiha, jesteście tak obrzydliwie zarozumiali? - Taizo obruszył się sztucznie - Madara stronił od pokory, i Ty jak widzę, również.
  - Skąd go znasz?
  - Nie za dużo tych pytań?
  - W sam raz - wycedził jadowicie Sasuke - A skoro nie chcesz nic mówić, będę musiał Cię do tego zmusić.
  - Hej spokojnie, spokojnie! Nie ma takiej potrzeby. Przecież to tylko interesy prawda? Zawrzyjmy obopólne porozumienie - odczekał kilka długich sekund by zaraz kontynuować radosną tyradę - Ja odpowiem na jedno wybrane pytanie a Ty zapomnisz że kiedykolwiek znałeś tą dziewczynę.
  - 2 pytania.
 Brakowało w tym wszystkim tylko świstka papieru deklarującego przekazanie własności i owej dwójki radośnie podpisujących ten dokument. Pomijając to że czułam się niczym krowa na aukcji, brunet nieustannie zanurzał dłoń w moich włosach poszarpując je.
  - Nie jestem waszą własnością - w przypływie niewytłumaczalnej odwagi zadarłam głowę, wbijając nieprzejednane spojrzenie w twarz Taizo - I lepiej, żebyście o tym nie zapominali!
 Wyprostowałam się z wyuczoną wyniosłością po chwili z wolna obracając ku kruczowłosemu. Taksował mnie obojętnym spojrzeniem, jedną z dłoni trzymając za rękojeść ukrytej katany, drugą opuszczając luźno wzdłuż ciała. Gdyby nie sytuacja w jakiej byłam, pewnie pozachwycałabym się nad tym pięknym obrazkiem.
  - Sakurciu co cię nagle ugryzło? - odezwał się niebieskooki - Ah, chyba wiem! To pewnie brutalna śmierć ..
  - Zamknij się! - wykrzyczałam, przerażona wizją tego co świadomie mógł i planował wywołać Yota. Uświadomiłam sobie że błędem było zabieranie głosu w tej dyskusji. Lepiej wyszłabym na schowaniu dumy w kieszeń i cichym wsłuchiwaniu się w licytację. Albo naumyślnym podbijaniu ceny. - Nie masz prawa. Jeśli cokolwiek mu powiesz możesz zapomnieć o mojej współpracy!
Najchętniej kopnęłabym go teraz w kostkę, mocno i boleśnie.
  - Bo widzisz skarbie - niewzruszony czule odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy - ty w istocie jesteś moją własnością.
  - Mam pierwsze pytanie. - rzucił oschle Sasuke przypatrując się mi z uwagą. Przeszły mnie cierpkie dreszcze bo widziałam już, czego będzie chciał się dowiedzieć - Śmierć  kogo?
  - Jej ukochanego - odparł swobodnie Taizo chowając dłonie w fałdach płaszcza - To był straszny widok, możesz mi wierzyć. Bynajmniej zginął w walce jak przystało na ninja. Sakurcia ciężko zniosła tą stratę i do tej pory się z tym nie pogodziła, prawda?
 W odpowiedzi na wymowne spojrzenie ciężko pokiwałam głową, utożsamiając się smutną miną do jego słów. Odważyłam się na przelotne zerknięcie w stronę Uchihy.
  - Gówno prawda - pokwitował cierpko, krzyżując ręce na umięśnionej piersi - Myślicie że uwierzę w tak ckliwą historię?
Taizo bezradnie rozłożył ramiona kiwając z wolna głową.
  - Nie ma, niestety innej. - westchnął z przesadną ceregielą - Przecież nigdy nie miała szczęścia w miłości. Sasuke, jesteś tego żywym przykładem nie masz więc powodów by nie wierzyć moim słowom. Zapewniam, wszystko co do tej pory powiedziałem było szczere. - mimo ironicznego tonu którym się posługiwał, miał rację. Co nie znaczyło że kruczowłosemu to wystarczy.
 - Wiem o niej wszystko - zaznaczył ostro Sasuke, wwiercając we mnie zacięte spojrzenie - Nikt z wioski słowem nie wspomniał o żadnej dodatkowej miłości. Macie mnie za durnia?
Nie tylko ciebie - pomyślałam kąśliwie, kątem oka zerkając na Taizo.  
  - Myślałem że jesteś nieco bystrzejszy. - rzucił Yota zawieszając głos. Nie było lepszego sposobu by wyprowadzić Uchihe z równowagi. Zgodnie z zamierzeniem jego twarz wyostrzyła się. - Wyłożę więc kawę na ławę oszczędzając Ci zbędnych szczegółów. Niestety, bez nich byłbym nikim w tych pięknych oczętach - zamrugałam parokrotnie nim do końca pojęłam sens jego słów. Ciężka, męska dłoń spoczęła na mojej głowie - a teraz przynajmniej się mnie boi. Zapamiętaj, najlepszym sposobem na okiełznanie kobiety jest zawładnięcie jej strachem. Jak widzisz, działa.
  Rozjaśnił twarz najpaskudniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widziałam, wlepiając we mnie spojrzenie tak lubieżne że cudem powstrzymałam odruch wymiotny. Zerknęłam na katanę Uchihy, rozważając ewentualność nadziania się na nią już teraz.
  - Nie o tym mieliśmy rozmawiać - trzeźwo zauważył Uchiha - Gadaj od rzeczy.  
Szerokie ramiona Taizo drgnęły, poruszone ciężkim, długo tłumionym westchnieniem
  - Do tej pory nie przychodzi Ci na myśl co robiła Sakurcia poza wioską? Skoro nikt z jej znajomych nie rozwikłał tej zagadki, to tylko ze względu na to jak uważnie planowała swoje wypady. - orzekł nie bez cichego podziwu w głosie. Spojrzałam na niego spod byka, do cna zirytowana podjęciem tego tematu. Gorsząca okazała się świadomość że, cokolwiek by nie zrobił ma wolne pole do popisu, ja natomiast mocno związane ręce. - Byłoby łatwiej, gdyby jej wybranek nie okazał się typem spod ciemnej gwiazdy, jeśli rozumiesz o czym mówię. Listy gończe i pościgi nie sprzyjają atmosferze dla romansów, nawet tych tragicznych.
  - Chcesz powiedzieć że..
  - Kochaś Sakurci był przestępcą. Tak. I to nie byle jakim. - obruszył się kpiąco - Chyba rozumiesz teraz jej obawy związane z wypłynięciem sprawy na wierzch.
  Sasuke posłał mi niepewne spojrzenie, jakby głęboko zastanawiał się nad możliwością istnienia takiego scenariusza. Nie będąc do końca pewna swoich czynów, skinęłam twierdząco głową pomagając mu uporać się z drastyczną prawdą.
  - Jeśli komukolwiek o tym powiesz - wtrąciłam sucho chodź w zamierzeniu miał to być złowrogi, stanowczy ton. Czułam się w obowiązku upewnić w tej kwestii - pociągnę Cię na dno za sobą.
Prychnął rozbawiony, chodź oddalona byłam od żartowania o kilka ładnych kilometrów. Już dawno niestety, przestałam bawić się w ślepą i głuchą; miałam 23 lata by nauczyć się twardej oceny sytuacji. Ta przedstawiająca się w tym momencie była wyjątkowo paskudna i nie sprzyjała żadnym dobrowolnym układom.
  - Nie żartuje Sasuke. Mam niezbite dowody na to, że nie rozwiązałeś jeszcze Taki. Wiem że do tej pory twoi poplecznicy chowali się po kątach w Zagłobie Rzeźnika. - wykrzywiłam usta w złośliwy uśmieszek obserwując każdą zmianę rysującą się na jego twarzy. Już nie było mu do śmiechu  - Nie tylko ty przejmowałeś moje wiadomości. Zobaczyłam ich, to mi wystarczy. Kakashiemu jak sądzę, również. - dodałam triumfalnie, z powodzeniem odnajdując się w roli atakującego.
  Nie miałam chwalić się tym bonusem, ale sprawa zmusiła mnie do zrobienia sobie przysłowiowych pleców. Okazały się dość szerokie i masywne, bo Uchiha miał problem w znalezieniu kontrargumentu i sposobu na sforsowanie przeszkody. Nie wiem co dziwiło go bardziej, fakt że utracił swoją życiową niepodległość czy świadomość słownego rozbrojenia przez stworzenie mierzące niewiele więcej niż 160 centymetrów wzrostu.
Milcząco nałożył na siebie maskę chłodnego zobojętnienia, uczucia skrywając głęboko w swoim sercu.
  Ignorując jego pobudki, skupiłam się na sobie nie mniej dziwiąc z własnej reakcji.
Czyż nie wiedziałam że Uchiha knuje za moimi potężnymi plecami? Czemu więc ,stawiając na szali dobro wioski, nie zrobiłam nic by go powstrzymać? Poza przedstawieniem zarzutów w formie ostrzeżenia aniżeli koniecznej profilaktyki zbyłam sprawę, w sposób kompletnie do mnie nie podobny. Powinnam z miejsca poinformować o wszystkim Hokage. Gdybym miała chodź trochę oleju w głowie, zapewne zrobiłabym to.
  A później obrzucała zakutego w dyby Sasuke zgniłymi warzywami, wiwatując głośno.
Jedna cholera wie czemu zdecydowałam się postawić na szali jego grzechy, czyniąc je jednocześnie zabezpieczeniem dla swoich sekretów.
Duet przeokropny, bo jeśli, począwszy od tego momentu złapią i zniewolą Sasuke, ja, nieszczęsna, zbłąkana ja podzielę ten los stojąc u jego boku. Na to zdecydowałam się w przypływie pochopnych myśli, bezwiednie czyniąc się powierniczką wszystkich nie do końca legalnych tajemnic.
  - Dogadaliście się już?  - To że sytuacja została ukartowana i poprowadzona tym torem nie  było dla mnie żadną tajemnicą. Taizo, jeśli nie licząc męskich rysów twarzy słynął z babskiej miłości do intryg a ta, jak wiadomo, nigdy nie przynosiła niczego dobrego.
  Niepokojące okazało się milczenie Sasuke, który od czasu przedstawienia fatalnego ultimatum właściwie nie sprawiał wrażenia osoby, skorej do powiedzenia czegokolwiek. Za to z powodzeniem mierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, przemieszanym z cieniem irytacji.
  - Zabierz ją stąd. - jego głos odznaczał się surowością, w jakimś stopniu gorszą od wszystkich chropowatych brzmień którymi na co dzień się posługiwał.
Był zły jak diabli i z niezrozumiałych dla mnie powodów tłumił to uczucie. Wybrał rozwiązanie po stokroć gorsze od wszystkich rzeczy, które mógł ze mną zrobić; gdyby okazał inicjatywę zgodziłabym się nawet na okładanie pięściami. Nieodgadniony wyraz twarzy stanowił szczelnie zamknięta bramę do jego myśli.
Poczułabym się nieco pewniej gdyby przez cały ten czas nie mordował mnie wzrokiem, urzeczywistniając w jakimś stopniu pragnienia wysunięte impulsywnie chwilę wcześniej.  
  - Eh Sakurcia. Mówiłem Ci że to nie będzie dobry pomysł - Taizo wymuszonym gestem poklepał mnie po policzku. Byłam pewna że nie bez powodu nawiązał do rozmowy która wywiązała się między nami całe wieki temu. Wizja była tak odległa że docierały do mnie tylko niejasne przebłyski zdań, wyrwane z miszmaszowego kontekstu. Jak wszystkie dialogi, tamten również opierał się na słowach bezmyślnie wykrzyczanych w gniewie; a to przeważnie skutkowało powiedzeniem o parę słów za dużo - A On, skoro już Cie nie chcę, to wszystko na marne!
  - Nigdy mnie nie chciał - dorzuciłam smętnie, zatapiając dłoń wśród włosów. - Ale to już bez znaczenia.  
  -Bynajmniej - brunet nie podjął tematu, zamiast tego bez ostrzeżenia pociągnął mnie ku prostokątnemu otworowi w ścianie. Sasuke w skupieniu odprowadził nas wzrokiem, nie czyniąc niczego by udaremnić przebieg zaplanowego porwania.
 Pomyślałam spontanicznie, że jakakolwiek forma pogwałcenia prawa na jego oczach zostałaby zbyta machnięciem ręki, na przekór nieszczęsnej ofierze która do tego czasu zdołałaby ulokować w czarnowłosym całe swoje nadzieje. Na własnej skórze przekonałam się że Sasuke nie był najlepszym powiernikiem do przechowywania uczuć, jakichkolwiek. Nawet darzenie go nienawiścią przyprawiało o bolesne skurcze, najczęściej niedomagających nerwów. Takie przynajmniej było moje zdanie.
  - Zaczekaj -  obiekt moich rozmyślań odezwał się niespodziewanie. Przystanęliśmy więc w progu, milcząco wyczekując tego, co miał do przekazania - Mam do wykorzystania jeszcze jedno pytanie.
Niebieskie tęczówki oprawcy zaszły mrocznym cieniem i tylko ja wiedziałam jak interpretować to zjawisko. Duża dłoń mocno zacisnęła się na moim przegubie, kompletnie niepotrzebnie bo ucieczka przez oszalałym Taizo nie leżała w moich planach ani dzisiaj, ani nigdy.
  - Streszczaj się - ponaglił go, z ledwością wyciskając słowa przez mocno zaciśnięte zęby
  - Kiba wraca - wyjaśniłam źwięźle owe dziwne zachowanie bruneta, mimowolnie wypatrując Inuzuki wśród szumiących kojąco drzew. Odnotowałam że pogoda burzyła się gwałtownie, będąc żywym zobrazowaniem emocji tlących się w ściskającym mnie mężczyźnie. Porywisty wiatr podrywał do góry osamotnione, opadłe gałęzie i liście.
  - Kim był ten mężczyzna? - określił się w końcu Sasuke - Którego kochała?
Aha, nagle zaczęło go to interesować. Uchiha ty zakłamany draniu
Rzuciłam gorączkowe spojrzenie na Taizo i odwracając rolę, tym razem to ja mocno ścisnęłam go za ramię. Pokwitował to krótkim spojrzeniem na moją twarz.  
  - Zmarnowałeś takie dobre pytanie - pożalił się sztucznie - Gdybym Ci na nie odpowiedział Sakurcia wykończyłaby mnie - uznał za stosowne zrobić krótką przerwę - A później ty zabiłbyś ją. To zbyt duży łańcuch nieszczęść, bym śmiał zaryzykować.
 Ostatnie co zarejestrowałam gdy Taizo siłą wypchnął mnie z budynku były zimne oczy połyskujące na kształt pokruszonego lodu. Na długo po wyruszeniu w podróż nie miałam pozbyć się tego widoku z głowy.


Autorka: Tym razem trochę krócej.
Miałam zamiar rozwinąć ten rozdział dodatkowo o wydarzenia związane bezpośrednio z Sakurą i Taizo, jednakże stwierdziłam że zakończenie go w ten sposób pozostawi po sobie chrapkę napięcia. Tak przynajmniej zamierzałam.
 Rozdział 6 również mam już napisany i z góry mogę was uprzedzić, że zapowiada się odrobinę nudno. W trakcie pisania, postanowiłam odseparować od siebie na kilka dni naszych głównych bohaterów.
 Staram się godzić wątki fabularne z wątkiem miłosnym, na chwile obecną przedstawia się to "jakotako" :D
Jednakże, teraz już wiem że jeśli na drugi raz umyślę sobie zrobić z Sasuke nieprzystępnego drania zrezygnuję z opisywania wydarzeń z punktu widzenia jego osoby. Gdybym miała zachować jego lordowski charakter i dodatkowo ciekawie przedstawiać oglądany świat... cóż. Obawiam się że wyglądałoby to tak:
 " Ide. Nic mnie nie obchodzi. Sakura stoi. Ona również mnie nie obchodzi."  To jeszcze nie mój poziom żeby z niczego zrobić coś! :D
Więc na poczet mojej osoby troszkę sobie tego Sasuke przeformowałam :)
Mam nadzieję że się spodoba.

6 komentarzy:

  1. od wczoraj czytam twoje bloga w wolnych chwilach i jestem zachwycona. akcja się szybko rozkręca i robisz to w taki naturalny lekki sposób. widzę też, że sasuke coraz bardziej przekonuje się do sakury chociaż fakt, że pozwolił odejść jej z taizo trochę mnie martwi.
    czekam na kolejny rozdział, weny życzę! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak dużo radości sprawiłaś mi tym komentarzem! :D
      Dziękuję Ci bardzo i mam nadzieje, że dalsza część opowiadania Ci się spodoba! :D

      Usuń
    2. takie opowiadania lubię najbardziej, a w szczególności z sasusaku :D
      widzę, że dodałaś właśnie 7. rozdział, więc zabieram się za czytanie ;)

      Usuń
  2. Jest napięcie, jest akcja, jest impreza.
    Zajebiste.
    Dziękuję, do widzenia. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślałam, że może w tym rozdziale dowiem się czegoś konkretnego, a tymczasem mam jeszcze więcej pytań.
    Zaczynając od początku - rozmowa Temarci i Shikamaru była prześmieszna, uwielbiam ich razem. Ogólnie są moją ulubioną poboczną parą jeśli chodzi o oryginalną fabułę, dwie świetne postacie.
    Sasuke dupek jakich mało, z resztą prawie jak każdyy Uchiha (Itasia się to oczywiście nie tyczy). Strasznie mnie drażni ten chłopak, podejrzewam u niego rozdwojenie jaźni, na prawdę..
    Sakura w dalszym ciągu jest dla mnie jedną wielką zagadką..
    Muszę przyznać, że bardzo cieszy mnie to, że już na samym początku zmieniłaś jej charakter. Gdyby to opowiadanie było kolejnym ckliwym zlepkiem westchnień Sakury do Sasuke, pewnie nie dałabym rady przebrnąć nawet przez pierwszy rozdział.
    A wracając do tematu, zastanawia mnie ten Taizo. Kim on w ogóle jest? I kim był ten ukochany Haruno, o którym mówił?
    Opowiadanie intryguje mnie coraz bardziej. Biorę się do czytania kolejnego rozdziału, który jak twierdzisz jest dość nudny (mam nadzieję, że nie zasnę i dam radę go jeszcze dzisiaj przeczytać).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam za Ciebie kciuki!
      I mam szczerą nadzieje usłyszeć twoją opinie, gdy już zabrniesz trochę dalej, a na twojej drodze stanie ów Ktoś... Cóż.
      Czekam z niecierpliwością, aż poradzisz sobie z tym nagromadzeniem tekstu!

      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń