piątek, 10 czerwca 2016

06. Rety kobieto! Niczym nie rozpieszczasz!

 - Sasuke błagam, powiedz że to nie prawda!
 - Ale tak właśnie było.
  - Więc dlaczego go nie powstrzymałeś?!
Kiba wymachiwał mocno zaciśniętymi pięściami, do cna poruszony niesprawiedliwością jaka go spotkała. Głośno zarzekał się, że gdyby tylko był na czas w chacie, Sakurze nie spadłby najmniejszy włos z głowy.
Cóż, zapewne by tak było.
  Brunet wrócił w kilka minut po pośpiesznym odejściu burzliwego duetu i od razu odnotował nieobecność kobiety. Wtedy sumiennie zrelacjonowałem mu cały przebieg wydarzeń, nie zatajając niczego - poza swoją biernością. W mojej wersji, pełen poczucia obowiązku ruszyłem Sakurze na pomoc, z krzykiem atakując napastnika
 Prawda okazywała się zgoła inna i nie była przeznaczona dla uszu kogokolwiek. Jedynym powodem do uzasadnionych obaw, mógł okazać się za długi język dziewczyny, ale nie zaprzątałem sobie nim głowy. Jeśli Taizo wywiąże się ze swojego obowiązku, już nigdy więcej nie zobaczę Haruno na oczy.
 Stare deski zaskrzypiały głośno pod naporem męskiej stopy. Inuzuka robił setne okrążenie wokół pokoju.
 - Jak wytłumaczymy Szanownemu Hokage, że Sakura trafiła w łapy jakiegoś zwyrodnialca będąc pod naszą opieką?! - lamentował głośno - Po to z nią byliśmy, żeby tego uniknąć!
 - Powiemy mu prawdę.
Bystry umysł Kakashiego z pewnością okaże się kłopotliwy.
 Zapewne nie od razu uwierzy w bajkę jaką zafundowałem Kibie i będzie doszukiwał się rzeczy, które prawdę mówiąc mogą porządnie mi zaszkodzić. Opisać Taizo jako silniejszego niż w istocie wyglądał - taki wyznaczyłem sobie cel. Jednocześnie powołam się na dokuczliwą dysfunkcję oka, przekreślając tym samym swoje szanse na zwycięstwo, podczas domniemanej potyczki. Kiba był świadkiem katorgi jaką przechodziłem na łące, mam zatem zapewnioną wiarygodność.
 Pozostało tylko wyczekiwać konfrontacji z Hatake. Im szybciej, tym lepiej.
 - Co mamy teraz zrobić?! - Brunet nie mógł usiedzieć w jednym miejscu i ciągle się kręcił. Nieszczęsny Akamaru musiał znosić konieczność przenoszenia się z kąta w kąt, unikając rozzłoszczonych nóg swojego właściciela, wyrzucanych do przodu niczym kule armatnie - Trzeba ją odszukać!
 Nie po to się jej pozbywałem, żeby teraz biegać po lesie i wypatrywać różowych kłaków. Kiba stawał się coraz bardziej irytujący... i spanikowany. Z rozżalonej miny przypominał zbitego szczeniaka.
  - Rozsądniej będzie wrócić do wioski i opisać wszystko Kakashiemu.
  - Mamy ją tak zostawić?!
  - Nic nie możemy zrobić. - mimo nerwowej sytuacji utrzymywałem chłodny ton i swobodną postawę ciała. Tylko racjonalne argumenty przemówią do pustej głowy Inuzuki. Krążąc za nim po pokoju niczego nie wskóram, a na pewno jeszcze bardziej go zdenerwuje.
  I przy okazji także siebie. Nonsensem jest tracić energie na takie głupoty.
 - Jak to nic?! Musimy ją znaleźć! Wywącham ją chodź by była już na końcu kraju!
 Spojrzałem kątem oka na leżącego przy progu, przysypiającego psa. Jakaś uszczypliwa myśl ciągle dawała mi do zrozumienia, że w obecnej sytuacji łatwiej porozumiem się z Akamaru. Do jego opiekuna nie dochodziło kompletnie nic, ani moje słowa ani bezsensowność, którą sam właśnie wygadywał.
 - Przecież nie mogłeś wyczuć jej zapachu, sam to powiedziałeś - syknąłem zniecierpliwiony - Wracamy do wioski. Nie wiemy jak długo utrzyma się taka spokojna pogoda.
 - Nie zostawię jej w rękach tego przestępcy. Nie wiadomo czego może od niej chcieć! Jeśli to morderca, albo łowca głów?! Albo gwałciciel! - sprawiał wrażenie bliskiego płaczu - Nie wybaczę sobie jeśli zrobi jej krzywdę!
To już podlatywało skrajnym hipokryzmem.
 Muszę skończyć tą rozmowę zanim na dobre się rozpoczęła, inaczej sam zacznę zamartwiać się o niepewny los kobiety, w który po części ją wpędziłem. Do diabła. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw Naruto bezlitośnie odrąbie mi głowę, nie mogłem na to pozwolić.
 - Przestań pieprzyć, to przecież Sakura. Poradzi sobie.
Dlaczego sam zwątpiłem w słowa, których wypowiadanie przyszło mi z taką łatwością?
 - Masz racje... To w końcu właśnie ona.
 Nienawidzę tej dziewczyny całym sercem.
Takich wyrzutów sumienia nie odczuwałem nawet po przebiciu Karin, gdzie osobiście byłem inicjatorem jej upadku. Teraz zadziałałem jedynie połowicznie a i tak nie mogłem opędzić się od nieprzyjemnego wrażenia, którego nawet nie jestem w stanie nazwać i określić.
 - Wracamy do wioski - zadecydowałem tonem nieznoszącym sprzeciwu, odwracając się do towarzysza plecami - Natychmiast.


 Droga powrotna okazała się nieoficjalnym rajdem.
Kiba gnał do przodu jakby opętał go sam diabeł a wierny Akamaru nawet w takim momencie nie opuścił go ani na moment.
Głośne, szybkie kroki mieszały się z uderzeniami psich łap.
 Wcześniejsza ostrożność odeszła w niepamięć, od kiedy do gry wkroczyło dobro Sakury, tej nieszczęsnej Sakury której wyraźny ślad odbijał się na każdym etapie mojego życia. Z małą przerwą na okres światowej poniewierki. Nie doceniłem czasu jaki dane mi było spędzić w obecności Karin, jej marnej kopii. To był, jak się zdaje, raj.
A teraz sprowadzono mnie na ziemię bym odpokutował.
 Czy na prawdę odprawienie tej idiotki miało okazać się największym grzechem w mojej karierze? Jeśli na prawdę zginie, co, poza odnalezieniem i wykończeniem Taizo, jeszcze musiałbym zrobić by sobie wybaczyć?
Cholera, cholera, cholera.
 Co to za chory przypływ sentymentalności, przecież ta mała żmija, we własnej osobie prowadziła drugie życie za plecami wioski. Dwulicowa porządnisia, która pod maską zwyczajnej dziewczyny pomagała w przetrwaniu nieznajomemu shinobi, przestępcy, w dodatku widniejącemu w księdze Bingo.  
 Nie jest święta i najwyraźniej kompletnie się nie nadaje, aby taką być. Skoro tak banalnie dała się przyłapać, sama jest sobie winna teraźniejszych kłopotów. Taizo sprytnie wykorzystał sytuację by podporządkować sobie dziką Haruno i udało mu się. A teraz odbiera zapłatę w postaci… czego?
Zdumiałem się.
 Jak idiota, zmarnowałem otrzymaną okazje i wypytywałem go o głupoty, podczas gdy prawdziwa niewiadoma aż raziła w oczy. Po co fatygował się po nią, przeczesywał wielkie kawały lasu i uaktywniał długodystansową technikę, bardzo absorbującą siły?
Musiał coś od niej chcieć.. a ona musiała mu to dawać. Pytanie tylko, co to takiego.
 I tak spędziłem pierwszą wymarzoną godzinę bez Sakury… myśląc o niej.
W międzyczasie Kiba bardzo mnie wyprzedził i teraz na horyzoncie majaczyła mi jego niewyraźna sylwetka, oddalona o kilka dobrych metrów. Skarciłem się w myślach i przyśpieszyłem, nie zawracając sobie już głowy żadnymi głupstwami.
 Do wioski dotarliśmy na następny dzień, podróżując ramie w ramie. Wykończeni, spoceni, zdyszani nie nadążaliśmy łapać kolejnych, głębokich oddechów. Serce łomotało mi w piersi tak mocno, że stało się to niemal bolesne.
Mimo to nie zatrzymaliśmy się.
 Oboje hardo parliśmy do przodu w pośpiechu wymijając zaskoczonych przechodniów, z uwzględnieniem popchnięcia jak najmniejszej ilości. Tak bynajmniej robiłem ja. Kiba po prostu torował sobie drogę łokciami. Gdy dopadliśmy do biura Kage, w drodze przeskakując po 4 schodki na raz byliśmy po prostu wycieńczeni. Inuzuka był zaczerwieniony jak dorodny pomidor. Przecierał właśnie ręką czoło, dysząc prawie tak głośno jak jego pies.
  - Skąd ten pośpiech? - zapytał z impetu Kakashi, na nasz widok gwałtownie powstając z zajmowanego miejsca. Doceniłem starania Kiby który przy tak gwałtownym oddechu próbował jeszcze wyrzucić z siebie wszystkie tłumione uwagi. Druga sprawa, że kompletnie mu to nie wyszło. Uraczył czcigodnego Hokage wiązanką niepojętych bełkotów.
  - ..Sak..uraa… - wydyszał jeszcze, zanim bezsilnie opadł na stojące przed biurkiem krzesło. Ja zadowoliłem się ścianą, uzyskując w niej oparcie i odciążenie dla przeforsowanych biegiem nóg.
 Niepojęte stało się dla mnie, czemu pędziliśmy w tak morderczym tempie. Nie. Czemu ja tak pędziłem. Przecież Kiba mógł równie dobrze przekazać wszystko sam. Bez pośpiechu, w swoim tempie dobiegłbym sobie do bram wioski. I nie wypluwał teraz płuc, walcząc o uspokojenie oddechu.
 - Sakura? - zdziwienie w głosie Kakashiego odebrałem jako niepokojący sygnał. Spodziewał się kłopotów z nią ale to nie wyjaśnia powodu, dla którego nagła wieść o kobiecie go nie poruszyła. - Co z nią nie tak?
Zmarszczyłem brwi, przenosząc pytające spojrzenie na Kibe. On również wyłapał tą niezgodność i teraz wpatrywał się w Szanownego z mieszanką niepokoju i strachu. Poruszył nerwowo rękami.
 - Porwali ją, Czcigodny! - wybuchnął w końcu, szybko unosząc się z miejsca.
 - Kto taki? - Na twarzy Kakashiego wymalowywało się szczere zdumienie, potęgowane dodatkowo wysoko uniesioną brwią. - Kto ją porwał? W jakich okolicznościach?
 - Taizo Yota Higosh - wyrecytowałem, prostując się dumnie - Po prostu po nią przyszedł. A ona z nim wyszła, bez oporów.
 - Gdzie ją zabrał? - Ignorancja w postawie Hokage zaczęła działać mi na nerwy. On do cholery nie wierzył w ani jedno nasze słowo i nawet nie próbował tego ukryć.  
 - Nie wiemy - rzuciłem szorstko, gdy emocje zaczęły przeważać nad krzyczącym głosem rozsądku. Nie cierpię marnych prób robienia ze mnie idioty..
 - Jesteście pewni że nie złapała was w genjutsu by się wyrwać?
Tego było już za wiele, nawet jak dla mnie.
Szybko rozchyliłem usta celem wypowiedzenia słów, których później żałowałbym przez najbliższe pół wieku… W dodatku spędzonych w ciasnej celi, pod zarzutem znieważenia głowy wioski. I pobicia, przy dobrych wiatrach.
Uprzedził mnie Kiba.
 - Jasne że jesteśmy pewni, do cholery! Sakure porwał jakiś niebezpieczny shinobi! Jego techniki służą do panowania nad pogodą, jest również biegły w walce bronią. Na moich oczach zranił swojego podwładnego. On nie jest normalny! Wyraźnie na nią polował!
  Spoglądałem z ledwo tlącym się spokojem na zaczerwienioną, tym razem z gniewu, twarz Kiby. Z głośnym warknięciem ruszył w nerwową podróż po pokoju. - Ten człowiek był realny. Prawdziwy! I cholernie groźny!
Hokage wydał z siebie głośne westchnienie, usiadł sztywno na krześle i splótł palce na biurku.
- Bo widzicie - leniwym gestem przysunął w naszą stronę obficie zapisaną kartkę papieru - przed chwilą otrzymałem wiadomość z Suny... Sakura podobno dotarła tam bez problemów i ma się świetnie.
Moja szczęka głośno opadła na podłogę i nic nie wskazywało na to, że prędko wróci na dawne miejsce. Podobnie jak umiejętność względnej komunikacji.
- A-Ale... - Kiba był jeszcze bardziej skołowany
- Musicie mi teraz o tym opowiedzieć - Hatake spojrzał po nas znacząco - ze szczegółami.
Tak też zrobiliśmy, dokładnie opisując wszystko, co zdarzyło się po opuszczeniu terenu Konohy.  


  Miasteczko, można rzec, jedno z wielu.
Stosunkowo maleńkie, z rodzaju tych w których każdy każdego zna. Schematyczne pospolite z kwadratowymi, brudno-żółtymi domami po obu stronach jednej acz tłocznej uliczki. Zewsząd rozchodziły się odgłosy burzliwych rozmów, gwar kroków, szczekanie zbłąkanych psów, nawoływanie kupców.
  A jednak złośliwość świata rzucała mroczny cień na całą szerokość tej próżnej metropolii.
Jak większość takich miejsc, nieszkodliwych od zewnątrz, w śród sielanki pozornie normalnego życia przeplatało się znamię czarnych interesów.
  Podsumowując, miejsce to było ucywilizowanym zobrazowaniem Konoszańskiej Zagłoby Rzeźnika, miejsca spotkań najgorszej szumowiny. Bynajmniej nikt nie trudził się tu ciężką pracą i sumiennym zarabianiem pieniędzy - nawet niegroźne kupieckie stragany poustawiane na każdym wolnym skrawku ziemi zawierały obietnicę otrzymania czegoś normalnie nieosiągalnego. Małe, pomarszczone babunie nie zajmowały się sprzedawaniem dżemów, tylko broni, i z pewnością czegoś jeszcze, skrupulatnie ukrytego pod drewnianymi półkami.
 Nikt o zdrowych zmysłach nie zapędza się w to miejsce, owiane złą sławą.
To wyjaśnia powód dla którego zatrzymaliśmy się tutaj z Taizo.
 Siedzieliśmy w zapchlonej, śmierdzącej fajkami spelunie oddalonej od dumnej nazwy “Restaurant&Cafe“ którą, nie wiem jakim zrządzeniem losu się podpisywali, o półtorej tysiąca kilometrów.
Mężczyzna beztrosko raczył się regionalnym rarytasem, kawą z syfem, nieustannie dręcząc mnie spojrzeniem. Oślizgłym, perwersyjnym, wstrętnym.
A ja zgrywałam idiotkę po raz setny skupiając uwagę na oblepionym tłuszczem - chciałam wierzyć że tylko tym-  menu. Nieśpiesznie przewracałam kartki, statystycznie co kilka sekund wykrzywiając się z obrzydzenia.
 - Zamówisz coś w końcu ? - odważyłam się unieść wzrok ponad listę serwowanych specjałów i na moment obarczyć nim Taizo. Zaprzestał głośnego siorbania napoju na rzecz oparcia policzka o rękę.
 - Tutaj ? Nigdy. - odrzekłam, leniwie powracając do studiowania tekstu - Zastanawiam się nad ponadprogramowymi dodatkami tych wszystkich dań. Jak skrawki paznokci, kępy włosów, zmielone robale - wyliczałam, nie bacząc na zgorszony wyraz twarzy rozmówcy, który z coraz większym dystansem spoglądał na zamówiony napój.
 - Wyjaśnisz mi - niewzruszona ciągnęłam dalej - co robimy w tej zapchlonej budzie?
Sytuacja zmusiła mnie do odłożenia lektury i skonfrontowania się oko w oko z jaszczurczą twarzą oprawcy. Obserwował moje ruchy spod ciężkich, przymrużonych powiek.
 - Załatwiamy interesy.
 - Ty załatwiasz.
 - A ty marudzisz - leniwie upił łyk z niedomytej filiżanki - nieustannie.
 - Bo siedzimy tu już od godziny a twój domniemany biznes - wyraźnie zaakcentowałam ostatnie słowo, pławiąc się w świetle ostrzegawczego spojrzenia którym mnie uraczył - kończy się na siorbaniu. Do cholery, przestań tak robić!
  - Denerwuje cię to ? - z premedytacją zaprezentował pokaz swoich umiejętności. Podjęłam rzuconą rękawice.
  - Ani trochę. - jeśli w zamierzeniu miałam uśmiechnąć się pogodnie, to wyszło mi to dość pokracznie. Albo jeszcze gorzej, zważając na zażenowanie spojrzenie barmana jakie posyłał mi znad rozczochranej głowy bruneta. Czułam się beznadziejnie.
  Na domiar złego, nie mogłam pozbyć się z głowy ostatniego wspomnienia wyrazu twarzy Sasuke. Nie twierdzę że kiedykolwiek byłam w stanie wyczytać z niej cokolwiek, ale teraz oddałabym wiele by móc posiąść taką zdolność. Jego bierność, sposób w jaki na mnie patrzył, sekwencje ruchów - a zrobił ich niewiele - to wszystko skłaniało się ku stwierdzeniu, że on na prawdę chciał się mnie pozbyć. I zrobił to, żeby było śmieszniej.
  Szkoda tylko że nie miałam ochoty na żarty, gdy Uchiha zabawiał się w ponurego kabareciarza. Od początku nastawiony był na wzbogacenie się o kilka cennych faktów, kosztem mojego bezproblemowego uprowadzenia.
 Ciekawiło mnie jakim kłamstwem posłużył się później, by wyjaśnić Kibie moją nieobecność i co najlepsze, odwlec go od zamiaru przeszukiwania za mną połowy świata. Znałam Inuzuke wystarczająco dobrze by wiedzieć jak reaguje na nieplanowane sytuacje. A reaguje absurdalnie, żeby nie powiedzieć imbecylnie.
  - Jeśli się nie mylę Sakurciu, w Twoich myślach panuje teraz większy syf niż na ulicach Tonfuku.
Wstrzelił się w samą dziesiątkę.
 - Dobrze wiedzieć że i ty zauważasz skalę zanieczyszczenia tej dziury - wysyczałam w przypływie nagłej, uzasadnionej bądź też nie, złości.
 Sama nie wiedziałam na co w pierwszej kolejności powinnam się wściec: na Taizo, za to że ośmielił się wtargnąć do tej nieszczęsnej chatki i odwalić oskarowe przedstawienie czy na Sasuke. Za całokształt.
Kompromisowo uznałam że solidna dawka gniewu należy się obydwojgu, chodź to Uchihe miałam ochotę sprać w pierwszej kolejności. A ochota ta była tak silna, że naraz zobaczyłam jego ponurą gębę zastygłą w kpiącym uśmiechu, na twarzach wszystkich obecnych w pożal się boże Restaurant&Cafe.
 - Hej! Hej! Sakurciu! - nawołujący ton sprawił że całkiem bezwiednie, z prędkością światła ulokowałam w Taizo nagromadzoną i długo tłumioną frustrację, zapominając o pierwotnym zaburaczałym faworycie. Wyznaczonemu dziedzicowi przepadł udział spadku.
A spadek miałam potężny, szczególnie cierpliwości. - Jeśli próbujesz zadusić ludzi wzrokiem to musisz się bardziej postarać. Ale doceniam zaangażowanie.
 Brunet, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z osobistej erupcji wulkanu zamieniającego moją krew w płynącą lawę, zignorował to.
  - Co ja mu takiego zrobiłam?! - wybuchnęłam w końcu, potężnym uderzeniem w stół wysyłając brudna filiżankę w powietrze. Zatrzymała się na krawędzi mebla, balansując tam niebezpiecznie.
  - Dobrze że ją opróżniłem - niewzruszony Taizo ulokował ją na powrót na niewielkim, wydrążonym spodku, sprawiając wrażenie oazy spokoju. Nie musiałam rozglądać się aby wiedzieć że uwaga wszystkich skupiała się teraz na mnie. Zrobiło się niezręcznie cicho. - Zmarnowałaby się całkiem dobra kawa z robalami.
  - Nienawidzę facetów, nienawidzę! - rzuciłam gniewnie, obrzucając widowisko zniecierpliwionym spojrzeniem.
 Bezapelacyjnie powinni wrócić do swoich nędznych zajęć. Ale nie zrobili tego. Niektórzy co jakiś czas zerkali na nas dyskretnie, ci odważniejsi zaś nieustannie wytrzeszczali przekrwione oczy..
Nabrałam ochoty by wystrzelać wszystkich po pyskach.
 Z pomocą przyszedł Taizo, cieszący się tu większym autorytetem - co niespecjalnie mnie zdziwiło. Nie musiał nawet otwierać ust by odwrócić od nas wścibskich gapiów, jeden ruch dłonią w zupełności wystarczył. Wyłożyłam się wygodniej na twardym krześle, rozprostowując nogi.
   - Chodzi o Sasuke? - upewnił się, dopełniając wypowiedź w lekkie uniesienie brwi. - Czekałem aż zaczniesz ten temat. Nie sądziłem jednak że zrobisz to… z takim rozmachem.
  - Poświęciłam mu całe swoje życie, jak mam się nie denerwować - fuknęłam rozsierdzona - Nawet się nie zapytał gdzie mnie zabierasz czy co zamierzasz ze mną zrobić. Tak po prostu się mnie pozbył, bezinteresownie, jakby wyrzucał do kosza na śmieci opakowanie po niesmacznym batonie. Czy ja na prawdę nie zasłużyłam na odrobinę uwagi?
  - Czy ty właśnie porównałaś mnie do kosza na śmieci? - kwaśno zauważył brunet, krzyżując ręce na piersi.
  - Byłoby mi troche lepiej gdyby usiłował dowiedzieć się chociaż gdzie zamierzasz mnie zakopać. Miałabym zalążek by wierzyć że zapali dla mnie znicz! - machnęłam dłonią zbywając jego uwagę i napowietrzyłam się bardziej, bo w głowie już prezentował się następny, godny wypowiedzenia potok słów. - Wszystkie decyzje które podjęłam, robiłam przez pryzmat jego dobra..
  - Przecież on o tym nie wie.
  - No i co z tego! - żachnęłam się, rezolutnie wyrzucając ramionami w powietrze. Gdybym spojrzała na to logiczniej być może wyłapałabym absurdalność toczonej rozmowy, ale przemawiał przeze mnie zawód niedocenienia i to on kierował pędzącym pojazdem w moim mózgu. Zapatrzyłam się we własne paznokcie, diagnozując u kilku rażące oznaki niedoczyszczenia.
  - Gdyby nie cholerny on, nie spotkałabym też Ciebie! - warknęłam mimochodem, usiłując wydłubać wypatrzony bród i zapewnić dłonią dawną nieskazitelność. - Same nieszczęścia.
  - Jesteś strasznie niemiła - rzucił nieszczerze, udając że moje słowa w jakiś sposób go ubodły. Nie miało to żadnego przełożenia na czyny, bo wydawał się równie znużony co chwilę wcześniej - Ja z kolei mogę być mu za to wdzięczny. Przyprawiłaś moje konto o kilka ładnych zer.
  - No tak. Zdążyłam zapomnieć jakim pokręconym bogaczem jesteś
  - Tylko dzięki Tobie
  - Do usług - mruknęłam, bardziej zainteresowana wyglądem paznokci aniżeli jego przemyśleniami. - Podziękuj też udziałom Sasuke.
  - Udziały Sakurciu, to on miał tylko w twoim sercu.
  - Trafnie użyłeś czasu przeszłego. - napotykając ponaglający wzrok bruneta dodałam: - Nie będę mu za to dziękować, oszalałeś do reszty.
  Wtedy świeża, niegłupia myśl zrodziła się w mojej głowie domagając natychmiastowego przedstawienia - bez konsultacji z rozsądkiem. A że nie lubię nie zgadzać się z samą sobą hardo rozchyliłam usta, w celu przetworzenia myśli na słowa, jak automatyczna, ludzka drukarka.
  - Wynajmuje Cię, Taizo! - Jeśli z początku nie zraziła mnie kpina w jego wzroku, to dokonało tego zażenowanie, wciskające się rezolutnie w każdą część męskiej twarzy - Idź, znajdź, pobij i zabij tego bydlaka! Bez litości, cena nie gra żadnej roli! A później wykończ samego siebie.
  - Jesteś tego pewna?
To nie było pytanie skierowane do normalnej osoby, tylko do wariatki.
A biorąc pod ostrzał osobliwe ewenementy mojego życia jestem winna światu jedną, nienormalną osobistość.
  - Nie… Nie wydałabym na was złamanego yena!


  Wyczekiwałam momentu w którym opuścimy to parszywe miejsce i zejdziemy barmanowi z oczu. Stało się jasne że większość klientów stroni od patrzenia na nas, nie mówiąc już o ewentualności przebywania w pobliżu.. Nikt tego nie robił, po prostu, chodź knajpa obfitowała w klientele.
  Nie wiem co wpłynęło na to odgrodzenie w większej mierze, nasze - moje głównie - krzyki czy majestatyczna postawa Taizo, wznosząca się dumnie sponad krzesła i zasłanego upapranym obrusem stołu. Coś uparcie podpowiadało mi że moje występki były mało znaczące.
  Taizo Yota Higoshi słynął z nieuzasadnionego okrucieństwa, skrywanego skrupulatnie pod peleryną prozaicznego, cynicznego chłopca. Był rasowym wilkiem w owczej skórze.
Nawet bezwiednie siedząc i popijając kawę roztaczał wokół siebie aurę cesarskiej władczości. Ale taką gorszego rodzaju, z której statystycznie słynęli tyrani i dyktatorzy. Mówiąc zwięźlej: darzono go względnym respektem, ale miał on swój początek w strachu - nie szacunku egzystencji.
 Jeśli spoglądał spokojnie po lokalu, znaczyło to równie dobrze, że wypatruje ofiary, którą może pożreć.
Ale teraz w nosie miałam jego niebezpieczną, milczącą obserwację.  
Już nic, łącznie z syfiastym napojem nie trzymało nas przy tym stoliku, a szczerze wątpiłam by przebywanie tu chodź dwie sekundy dłużej, zmieniło cokolwiek - oprócz powierzchni naszych płuc, zmuszonych do ciągłego wdychania papierosowego dymu.
Tupanie nogą zdradzało moją niecierpliwość.
  - Powiesz mi w którym momencie ze wstrętnego porywacza awansowałem na trzpiotowatą przyjaciółkę?
Gdy tylko się odezwał zrozumiałam, kto stał się jego celem.
Znowu ja.
  - Zaczęło się to od słów “Jestem Taizo i wiem coś, czym nie chciałabyś się chwalić” jeśli dobrze pamiętam.
  A mam to do siebie że nie zapominam katastrof, na które się natknęłam.
 Nie ze względów czysto profilaktycznych, bo jeśli nieszczęście chce mnie dopaść to zrobi to chodź bym ukrywała się na drugim końcu świata, oblepiona szczęśliwymi medalionami. Także nie ku przestrodze. Pobudki miałam kulawe i próżne, niezbyt wysokich lotów. Pamiętałam bo lubiłam pamiętać, jak każda zjędzowaciała, mściwa kobieta. Żyłam nadzieją na rezolutną zemstę. A żeby się mścić trzeba też pamiętać za co, inaczej cały sens zadania trafia szlag.
  - Wtedy się mnie bałaś - zauważył kąśliwie, nonszalancko wodząc palcem po krawędzi porcelany.
  - Ale teraz pogodziłam się z przykrą świadomością, że nie dasz mi spokoju - wzruszyłam ramionami - Trudno. Przynajmniej mogę sobie ponarzekać a Ty, sprawiając wrażenie powalonego dżentelmena zabierzesz mnie do restauracji. Wielkie słowo! Do cuchnącej speluny, chodź gest miałeś szlachetny. I wysłuchasz mojego marudzenia.
  - Coś jak randka?
  - Na popieprzonych zasadach - pojednawczo skinęłam głową
  W dziesięć minut później stałam na świeżym powietrzu, z błogością racząc się jego orzeźwiającymi atutami. Taizo chodź niechętnie, po wielu próbach uporczywego przekonywania odwołał zawieruchę, upewniając się najpierw że nikt nas nie ściga. Teraz mogłam w pełni cieszyć się ciepłymi promieniami słońca, muskającymi skórę na twarzy. Nabrałam oddechu pełną piersią.
  - Sakurciu, czego będziesz potrzebować?
Brunet nie podzielał mojego zainteresowania pięknym dniem i kiedy ja marzyłam w obłokach, on zajął się praktyczną częścią wyprawy. Pochylając ciało nad straganową ladą, z uwagą przyglądał się jej ubogiej zawartości. Zachowywał do perfekcji wyuczone pozory osoby która wie na co właśnie patrzy, naprzemiennie marszczył brwi i wydymał usta. Pokiwałam z politowaniem głową, niechętnie przypatrując się tej szopce.
  Powód był prosty, Taizo chodź inteligentny nie miał bladego pojęcia o zielarstwie i byłam pewna że te wszystkie rośliny na które właśnie patrzy kojarzą mu się tylko i wyłącznie z urwaną gałęzią przydrożnego krzaka.
 Rzuciłam okiem na drewnianą, na wpół zapełnioną półkę. Towar stanowiły kępy najróżniejszej zieleniny, mniejszej, większej, zasuszonej i świeżej- pospinanej miedzy sobą cienkim sznurem.
Z końca stoiska w milczeniu obserwowały nas czujne oczy wysłużonego życiem sprzedawcy. Miał tak mocno wysunięty podbródek że nadawał on jego pomarszczonej twarzy groteskowości, rodem z kreskówki.
  - Rącznika pospolitego. - odpowiedziałam półszeptem, bo nikt do tej pory nie poinformował mnie na jakiej zasadzie odbywają się tutaj nielegalnie transakcje. Jedyną rzecz jaką wiedziałam o tym mieście to, to że nosi nazwę Tonfuku i nie jest dobrym miejscem dla małych dziewczynek.
  - Tylko ? - zdziwił się
  - No przecież chcesz czegoś innego, tak?
Kilka krótkich sekund zajęło mi odszukanie wzrokiem właściwego splotu flory będącej ów rącznikiem. Mocno ujęłam bukiet w dłoń i pomachałam nim przed pomarszczonym nosem chłopaka; zrobił minę na znak “No tak. Tego właśnie szukałem!”. Przewróciłam lakonicznie oczami.
  - Na jakiej zasadzie będzie działać? - mruknął z pewną dozą nieufności
  - W pierwszych fazach - klasycznie. Bóle mięśni, gorączka, wymioty później martwica miejsca zranienia. W końcowej dobija nerki, wątrobę i śledzionę.
  Konspiracyjnie rozejrzałam się na boki gnana złym przeczuciem. Tak, jakby za recytowanie na ulicy przebiegu zatrucia organizmu groziło umieszczenie na pierwszym miejscu na liście Bingo.
  Czułam się jak najgorsza szumowina współpracując z tą brązowowłosą kanalią, i bez znaczenia stało się że zostaje do tego zmuszona.
 - Czy to nie będzie przypadkiem za proste? - dopytywał się Taizo, boleśnie łapiąc mnie za nadgarstek. Tak, to był ten moment w którym odchylał rąbek peleryny i pozwalał zajrzeć wgłąb samego siebie. Nikomu nie życzę takiej podróży. Jasnoniebieskie tęczówki połyskiwały groźnie jakby sam właściciel na siłę doszukiwał się spisku. - Nie próbujesz mnie wpieprzyć w jakieś niedziałające gówno, Sakurciu? Wiesz jak traktuje swoje interesy i nie zawaham się przed spieprzeniem ci życia jeśli spróbujesz mnie wykiwać.
  - Teraz także go nie upiększasz - jęknęłam gdy zwiększył uścisk niemal gruchotając mi przy tym kości. Pożałowałam niekontrolowanej pyskówki na chwilę po wypowiedzeniu jej.
Dyskomfort stawał się wręcz nieznośny, a cierpienie intensywniejsze.
 - Ostrzegam Cię. - wysyczał, złowrogo przybliżając się do mojej twarzy. - Wiem na co cię stać, dlatego nie pójdę na żadne ustępstwa. W mojej obecności kulisz ogon pod siebie, zrozumiałaś? Jeśli nie, wszyscy dowiedzą się o twoich integracjach z Akatsuki. Jak myślisz, spodoba się to twojemu przyjacielowi, Naruto? Przecież próbowali go dorwać. Spodoba mu się?!  
  Stałam nieruchomo, w milczeniu konfrontując się z jego złością. Ogromne pokłady wytrzymałości otrzymałam w podzięce za kilka długich dni spędzonych w towarzystwie Sasuke, który mimochodem nieustannie narażał mnie na działanie różnych emocji.
Mocne szarpnięcie uświadomiło mnie o konieczności odpowiedzi która, jak się zdaje, przeminęła. Rozżalona spuściłam głowę.
 - Pytam, czy mu się spodoba -  gniewne syknięcie rozległo się tuż obok mojego ucha. Machinalnie zagryzłam dolną wargę.
 - Nie.
 - Więc czy aby na pewno nie próbujesz zrobić ze mnie durnia? - oczami wyobraźni widziałam jak szczerzy zęby w groźnym uśmiechu, niczym rozwścieczony pies.
 - Także nie. - odchrząknęłam głośno - Z rącznika pospolitego wytwarza się rycynę, białko o silnych właściwościach toksycznych. Niepozorne ale silnie trujące. Nie masz powodów żeby mi nie wierzyć, nie oszukałabym cię.
 Nie odpowiedział.
Bezwiednie puścił mój nadgarstek i z pękiem roślin ukrytym w kieszeni odwrócił się, całkowicie ignorując wyciągniętą w oczekiwaniu dłoń sprzedawcy. Sytuacja wydała mi się wtedy niezwykle niezręczna. Nie zamierzał mu zapłacić?
 Kolejna sekwencja wydarzeń postępowała po sobie zbyt szybko, bym do końca potrafiła to pojąć. Staruszek upomniał się o swoją należność. Gdy i to nie przyniosło rezultatów, silnie - jak na wątłą posturę i paręset lat na karku - pchnął Taizo do przodu, złorzecząc głośno. I kiedy pomyślałam że popełnił okropny błąd, on dowiedział się o tym zaledwie parę sekund później.  
  Brunet nie zareagował słowem, tylko czynem. Obrócił się z prędkością światła i nim zdążyłam mrugnąć mocno zamachnął dzierżonym w dłoni ostrzem, długim i cienkim. Na twarzy zarówno mojej jak i starca wymalowało się przerażenie, po chwili spotęgowane o głośny kobiecy krzyk. Mój krzyk.
 Taizo nie żartował.
Patrzyłam z rosnącą grozą jak przebite ciało dziadka osuwa się na ziemię, plamiąc podłożę wypływającą z rany krwią. Wykończył go jednym, celnym pchnięciem a ja, głupia, nastawiona byłam na to, że wszystko skończy się co najwyżej próbą wystraszenia.
Musiał być dzisiaj w wyjątkowo podłym nastroju.
 Tępo wpatrywałam się w martwego człowieka, kalkulując w głowie na ile warte jest dalsze skrywanie przed światem swoich tajemnic. Nic, w obliczu takiego zagrożenia.
 Ewentualność utknięcia w Konoszańskim więzieniu wydawała się korzystniejsza niż śmierć z ręki tego psychopaty - bo, nie oszukując się, kiedyś przestanę być mu potrzebna.
 - Rusz się !
Coś brutalnie zmusiło moje ciało do biegu. Pośpiesznego, chaotycznego ruchu zwieńczonego skręceniem w pozbawioną światła uliczkę. Nie było czasu na rejestrowanie obrazu przebytej drogi, pamiętałam z niej tylko czyjaś dłoń, mocno zakleszczoną wokół mojego przegubu.
Powiodłam wzrokiem w miejsce ucisku.
Męska ręka wciąż tam tkwiła, zaciśnięta na skórze niczym orle szpony.
- Ani słowa Sakurciu .
  Szczelnie przyciśnięta do ściany, zabezpieczona przez obcą dłoń zasłaniającą usta trwałam w bezruchu, ilustrując ściągniętą ostro twarz napastnika i obecnie, mojego osobistego oprawcy. Policzek zabrudzony miał smugą świeżej krwi.
  Zabił tego staruszka, bezlitośnie go zabił, myślałam gorączkowo.
Na ulicy zrobiło się zamieszanie. Ludzie stłoczeni wokół zwłok doszukiwali się mordercy i kierującego nim powodu. Skrycie dziwiłam się, jakim sposobem nikt nie zdołał spostrzec tego incydentu i dlaczego każdy z takim postrachem reaguje na wieść o ewentualnym zabójstwie.  
 - Władca tego miasta jest bardzo konsekwentny, jeśli chodzi o zasady które odgórnie narzuca - zaczął tłumaczyć Taizo, siląc się na konspiracyjny szept - Znam go bardzo dobrze. Toleruje tutaj wszystko, oprócz śmierci w biały dzień. Ha. Mówiłem mu, że to banalna reguła.
  Przeniosłam wzrok ze zbiegowiska, ulokowując go w niebieskookim. Stał beztrosko opartym o ścianę, narzędzie zbrodni ukrywając gdzieś pod płatami peleryny. W takim wydaniu wyglądał niewinnie i czysto, ale ja wiedziałam. I nie mogłam wyzbyć się tego obrazu ze swojej głowy.
 - Przecież ten człowiek, on.. Nie dane mi było skończyć ponieważ nagle, zupełnie znikąd, zmaterializował się przy nas obcy mężczyzna. Rzuciłam mu szybkie, zlęknione spojrzenie.
 Był wysoki, wyższy nawet od Taizo, z pociągłą, starannie wygoloną twarzą i wyraźnymi kośćmi policzkowymi. Miał oczy barwy.. różu? Wytężyłam wzrok starając się określić ich kolor. Wahał się pomiędzy stonowanym pomarańczem a jasnym fioletem, i wszystkie te opcje wydały mi się naraz dziwnie nierealne. W dodatku włosy, rażąco rude. Patrząc na nie zapomniałam o jego intrygujących tęczówkach.
 - Sakura Haruno? - zapytał obcy głębokim głosem - Muszę Panią prosić.
 - Prosić o co? - rzuciłam bezmyślnie, po fakcie zdając sobie sprawę że odpowiedź nasuwała się samoistnie.
 - Na rozmowę - dorzucił z sympatycznym uśmiechem.
 Wtedy jego postać zasłoniły mi plecy innej sylwetki. Szerokie, ze szpiczastymi barkami wznoszącymi się po obu stronach ramion, przykryte peleryną. Czarną peleryną.
  Nieznajomy mężczyzna wydał mi się tak sympatycznym że intuicyjnie zaczęłam martwić się o jego losy. Nie zabijaj go Taizo, nie zabijaj! Chciałam krzyczeć chodź żaden głos uparcie nie przedostawał się przez rozchylone usta.
Trwałam w bezruchu wpatrując się w brązowe włosy pokrywające gęsto kark Yoty.
Rozmawiali.
Nie tyle słyszałam co czułam, czułam napięcie wiszące w powietrzu.  
 - Nigdzie jej nie zabierzesz. Jest moja.
 - Władca wydał rozkaz. Chce ją poznać. - odpowiedział spokojny ton, niezrażony wrogością przesycającą słowa jasnookiego. Polubiłam posiadacza pogodnego głosu, mimo krótkiego obeznania. Z tyłu jeden martwy trup, z przodu burzliwa wymiana poglądów.
Gdzieś pośród tego zgiełku znajdowałam się ja. Otumaniona, przepełniona grozą i niepewnością. Istotą bycia shinobi nie jest przyglądanie się nieuzasadnionej śmierci i prawe mówiąc, był to pierwszy raz gdy spotkałam się z realnym okrucieństwem Taizo. Wcześniej po prostu odczytywałam to z jego oczu.
A dzisiaj otrzymałam przedsmak, na żywo.
I to mną wstrząsnęło.
 Czułam się jak księżniczka urodzona w nie swojej bajce. Przecież kompletnie się do tego nie nadawałam. Przekręty, szantaże, morderstwa, ból, cierpienie wybuchowa mieszanka zakończona rezolutną niewiadomą o jutrzejszy byt. W moim wypadku - bardzo niepewny, jeśli miałabym spędzać go w towarzystwie bruneta.
 I kiedy rozważałam głębszy sens teraźniejszej egzystencji, zostałam świadkiem czegoś pozornie niemożliwego. Taizo ustąpił.
 Powoli zaczynałam żałować że pozostałam bierną i zajęłam się własnymi myślami. Mogłam słuchać ich rozmowy. Słuchać i uczyć się tajemnej sztuki “Okiełznania Wariatów” bo tego właśnie dokonał wysoki, tajemniczy, nieznajomy mężczyzna. Nie tylko nie pozwolił się zabić, nie robiąc ku temu sposobności, ale przede wszystkim jednym spojrzeniem sprawił że w tym momencie szłam za nim posłusznie, pozostawiając swojego oprawcę w tyle. Wściekłego i zirytowanego, z całą pewnością.
  Ale nie interesowało mnie to, dopóki mogłam ukrywać się za plecami mężczyzny o niewiadomym kolorze oczu. Nawet nie pomyślałam, dokąd mnie prowadzi.
Cała przestrzeń ograniczała się do jego pleców i ewentualnie kątem oka postrzeżonych, szybko przemijających obrazów. Główna ulica, dalsze zbiegowisko wokół trupa, sklepowe witryny i kupieckie stoiska, aż w końcu gmach wysokiego budynku, którego tynk zmieniał się w proch za sprawą delikatnego dotknięcia palca. Konstrukcja była pospolita i zwyczajna, nie udzielając żadnych podpowiedzi odnośnie swojego przeznaczenia.
 Tak neutralna, jakby powstała po to aby stać. I zapełniać przestrzeń.
W milczeniu wprowadzono mnie do środka.
 - Kim ty jesteś? I gdzie idziemy? I kim jest Władca? I czemu chce rozmawiać akurat ze mną?
Niekontrolowana fala pytań kłębiąca mi się w głowie wypłynęła ze mnie w jednej chwili, tłamsząc długo zachowywane pozory spokoju. Za pęknięciem jednej blokady, rykoszetem oberwały także inne. Z wielkim trudem usiłowałam dokopać się do własnej świadomości, zasypanej gradem niedopowiedzeń. Pokonywałam partie wznoszących się schodów tocząc burzliwy monolog, chodź sytuacja wymagała skupienia.
Bez słowa wyjaśnienia wprowadzono mnie do jasno oświetlonego pokoju, ostatniego na długim, pogrążonym w półmroku korytarzu i… wtedy umilkłam.
 - Jak na osobę która spuściła manto naszemu koledze, jesteś niepokojąco bezbronna. - kontrastowo, kiedy ja zamknęłam usta rudowłosy je otworzył, zaszczycając mnie także opcją “rozbawione spojrzenie”. A ja aktywowałam tryb blokady.
Bo nie wierzyłam w to co widzę.
 Niewielki pokój oświetlało światło wpadające przez jedno, duże okno po obu stronach przyozdobione zżółciałymi firankami. Do każdej ze ścian przyciśnięto cztery prycze, pokryte zwałami prześcieradeł i kołder, bez żadnego ładu. W kącie upchano niewielką szafę, stosunkowo za małą do ilości osób, którym pomieszczenie było przeznaczone.
 Ale to nie rozmieszczenie mebli i ich rozmiar było niepokojące, tylko osoby jakie dane mi było ujrzeć w środku. Czerwone włosy, odsłonięty pępek i charakterystyczne okulary. Jak mogłabym nie rozpoznać tej kobiety, skoro notorycznie pojawia się w moich koszmarach, przebita i zakrwawiona.
Siedziała na krześle przy jednym z łóżek, spoglądając naprzemiennie na mnie i na mężczyznę, w osłupieniu doszukując się wyjaśnień. Ja także ich potrzebowałam.
  - To TY?!?! - duża zwała kołder poruszyła się, w końcu odsłaniając dwie sztuki fioletowych oczu, rozszerzonych i zszokowanych. - C-C-Co ona tu robi!!
Co ja tu robię?! Zawtórowałam mu w myślach, naraz rozważając opcje spektakularnego wyskoczenia przez okno.
  - Karin, czy ktoś jest w pobliżu? - odezwał się Wysoki swoim głębokim głosem, cicho zamykając za nami drzwi. - Czy ktoś nas podsłuchuje?
  - ... Nie.
  - To dobrze. Kontroluj to proszę i gdy ktoś się pojawi, daj znać.
 Czułam się jeszcze podlej niż w momencie wyzionięcia ducha przez starca. Spoglądając prawdzie w oczy, zaciągnięto mnie tu by dokonać niechybnej zemsty. Suigetsu był w drużynie razem z Karin. Jak mogłam go nie rozpoznać!
  Zaraz umrę. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości, gdy przypomniałam sobie w konsekwencji czego ów Karin prawie przepołowiono na pół.
Przez Sasuke. Członka jej drużyny, ba! Przywódce!  
A jeśli on nie chce mojej najrychlejszej śmierci, to ja już nie wiem czego gorszego mogę się spodziewać.
 - Nie musisz się bać - mężczyzna który mnie tu przyprowadził musiał w jakiś dziwny sposób odgadnąć moje wahanie, bo wstrzelił się w sam środek targającego mną wewnętrznego sztormu. Wszystko sprowadzało się do strachu.
Gdzieś tam w przelocie zrozumiałam że nigdy nie chodziło o żadnego Władcę i że był to tylko pretekst do uwolnienia mnie spod kontroli Taizo. I wpieprzenia z deszczu pod rynnę.
 - Więc po co..? - zapytałam niepewnie, uznając iż nie warto samoistnie wbijać sobie sztyletów. Wykonałam trzy krótkie oddechy
 - Musisz nam pomóc, ty jedyna - zaczął w spokoju, konfrontując się z osłupiałym wzrokiem całej naszej trójki.
 - Co ?! - rzuciliśmy chórkiem, po chwili wymieniając się zdezorientowanymi spojrzeniami. Uświadomiło mi to, że do tej pory rudowłosy nie konsultował z nikim swojego planu.
 Tym gorzej dla mnie.
Karin zaraz wpadnie w furię że zabieram jej ukochanego Sasuke i wyszarpie mnie za włosy.
A Suigetsu doznając cudownego ozdrowienia udusi za tego tężca, którego mu zaaplikowałam.
 W końcu ostatni, rudowłosy będzie mi się przyglądał oznajmiając wszystkim że w myślach jest mi smutno.
Do wesołego zakończenia brakowało tu tylko Uchihy i tej jego gburowatej gęby. Dopełniła by wszystko.
  - Nie będziemy cię bić, spokojnie - wysoki mężczyzna wcale nie zagrzebał moich obaw, nie wszystkich przynajmniej. Bo on na prawdę potrafił chyba czytać w myślach! Zerknęłam ku niemu z ukosa.  
  - Nieee?! - zdziwiła się Karin, skrzecząc przy tym okropnie.
  - Co ona tutaj robi?! Chcecie żeby mnie dobiła tak?! - dorzucił się białowłosy, wrzeszcząc spod stosów kołder, którymi był przykryty. - Bo wy nie macie do tego serca! Więc ściągnęliście ją z Konohy żeby dokończyła dzieła?! Dzięki za fatygę!
  - Zaraz zaraz! - wtrąciłam pośpiesznie, zanim czerwonowłosa wydała jakikolwiek dźwięk z rozchylonych szeroko ust. Odetchnęłam cicho, zbierając myśli do kupy - Po pierwsze. Czy wy nie mieliście być we wiosce?
  - Owszem, byliśmy tam. Ale Suigetsu postanowił targnąć się na swoje życie i rzucił na ciebie..
 - Mimo że mu to odradzaliśmy! Idiota! - Karin z impetem przygrzmociła w zbitek pościeli. Mimo grubych warstw materiału uderzenie dotarło do chłopaka. Wydał z siebie zbolały jęk.
  -.. więc ruszyliśmy na poszukiwanie pomocy poza obręb Wielkich Nacji. Jesteśmy znani jako zbiegli przestępcy. Pojawianie się w klasycznym szpitalu jest dla nas niemożliwe. - dokończył rudowłosy
  - Aha, rozumiem. A po drugie - wystawiłam do góry dwa palce spoglądając na rozmówcę spod przymrużonych powiek. - Jakim cudem przetransportowaliście go aż tutaj, żywego?
  - Było ciężko - z odpowiedzią pośpieszyła Karin, siląc się na miły ton. Niedbale powstała z zajmowanego miejsca i zrównała się ze mną wzrostem. - Zrzędził jak baba i ryczał jak bóbr.
  - I zaraz przywalę ci jak bokser! - odciął się momentalnie Suigetsu.
Po raz pierwszy zobaczyłam całą twarz chłopaka, kiedy z trudem wystawił ją sponad pierzyny. Była wykrzywiona w bolesnym grymasie, ściągnięta niczym głaz i nienaturalnie blada.
Mimo wszystko trzymał się lepiej niż w istocie powinien.  
 - Nosiłem go i chodziłem od domu do domu szukając lekarza. Wszyscy rozkładali ręce. Na szczęście mamy przy sobie Karin która do tego czasu utrzymywała go przy życiu chodź nie była w stanie do końca wyleczyć.  
  - I rozumiem że ja mam to zrobić?
  - Tak.
  Byłam wdzięczna za ciszę która zapadła. Potrzebowałam czasu aby oswoić się z sytuacją, przemyśleć ją i rozważyć. Gdy zatruwałam Suigetsu nie pomyślałabym nigdy, że za parę dni będę proszona o zwrócenie mu zdrowia. Proszona! Kolejna rzecz której nie spodziewała bym się po drużynie Sasuke.
  - A Uchiha? Wie o...tym ?
  - Że mnie prawie zabiłaś? - wychylił się białowłosy, patrząc na mnie nie bez złości - Raczej nie.
  - Że tutaj jesteście - sprostowałam szybko.
  - Nic mu nie mówiliśmy. Wściekłby się.
  - Bo mieliśmy nie rzucać się w oczy - Karin poprawiła okulary umieszczając je wyżej na nosie. Wtedy też spojrzała na mnie z dziwnym blaskiem. - To pomożesz mu czy nie?
  - Pod jednym warunkiem.
 Podjęłam już decyzję, nawet jeśli miałaby być tą ostatnią w moim życiu. Wszystkie pary oczu błysnęły w nerwowym oczekiwaniu.
 Zrozumiałam że byłam ich ostatnią deską ratunku i że, mimo wszystko, są do siebie bardzo przywiązani. Jako grupa i jako kompani.
Postać Sasuke zdecydowanie nie pasowała mi do tej sielanki i szczerze wątpiłam by on też w niej uczestniczył. Raczej stał ponad wszystkim, psując reszcie humor.
  - Jakim? - kobieta mocno zmarszczyła nos, jakby nagle poczuła jakiś nieprzyjemny zapach.
  - Ja uleczę Suigetsu a Wy pomożecie mi dostać się do Suny.
Kątem oka spostrzegłam że chory chłopak poruszył się na pryczy. Złośliwe skrzypienie rozeszło się po pomieszczeniu.
  - To nie powinno być trudne, co nie Juugo ? - wymamrotała Karin a ja powiodłam szlakiem jej wzroku, zatrzymując się na sylwetce wysokiego mężczyzny. A więc nazywa się Juugo.
 Stał bezpośrednio przy drzwiach, zasłaniając je całą powierzchnią ciała.
 - Ale będzie. Ten shinobi z którym tu przyszłaś Sakuro, mogę tak do Ciebie mówić? No więc dobrze. Wracając do tematu, ten mężczyzna nie wydawał się zwykłym, niegroźnym ninją. Odbierałem każdy sygnał który nieświadomie wysyłał i wszystko sprowadzało się do jednego - on szczerze chciał kogoś zranić. Prawdopodobnie, jeśli Sakura była teraz pod jego komendą nie odpuści i będzie próbował nas dopaść. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale przeczuwam że jest zdolny do wszystkiego. Wiem też że bardzo mu na tobie zależy. - przerwał na kilka długich sekund i w milczącym porozumieniu skonsultował się z resztą. - Ale zrobimy to. Pomożemy Ci dostać się do Piasku.
Nie panowałam nad tym, że moje wargi samoistnie uniosły się w szerokim uśmiechu a oczy wesoło rozbłysły.
 - Od kiedy jesteś taki rozmowny.. - mruknął zgryźliwie białowłosy
Zignorowałam go, zwracając się bezpośrednio do Juugo.
 - Właściwie jest to niezbędne także do dokończenia kuracji Suigetsu - podeszłam do łóżka rannego i odgarnęłam zbędne płaty kołdry. - Potrzebuje surowicy, a takową znajdę tylko w szpitalu. W każdym razie na chwilę obecną pozbędę się z niego wszystkich toksyn. To da nam 24 godziny na ponowne wystąpienie objawów.
 - Czyli żeee? - Suigetsu obdarzył mnie wyjątkowo nieprzychylnym spojrzeniem. Ale miewałam gorszych pacjentów, byłam więc w jakimś stopniu uodporniona na ludzką niechęć.
 - Będziesz w stanie się poruszać chodź bakterie tężca wciąż będą w twoim ciele. Dobijemy je w wiosce, gdy podam ci surowicę.
 - Dlaczego miałbym ci niby ufać, co landryno? Prawie mnie zabiłaś!
 - Bo nie masz wyboru, idioto! Przestań paplać! - wtrąciła Karin, z rozpędu bombardując chłopaka poduszką. Snułam podejrzenia że specjalnie na tą okazję wypchała ją kamieniami bowiem przy zderzeniu z twarzą celu, coś niebezpiecznie głośno w niej chrupnęło.
 - Ałaa! To mój nos!! - zawył chłopak, kurczowo łapiąc się za bolące miejsce - Co tam wsadziłaś, ty wariatko!?
 - Oh. Zapomniałam o moim pamiętniku! Mam nadzieje że mi go nie zniszczyłeś, kretynie!
 - Ja Ci go zniszczyłem?! Wiesz że nie mogę się ruszać to jeszcze tłuczesz mnie książkami!
Jak dzieci. W dodatku rodzeństwo. Przyrodnie. Które bardzo się nie znosi.
 - Rety. Pokaż. - stanowczym gestem odsunęłam jego rękę z zakrwawionego po całości nosa i posługując się wyciągniętą z torby gazą, oczyściłam go z czerwonej mazi. - Nic się takiego nie stało. Lekki uraz.
Pozbyłam się go w kilka krótkich minut. Po twardej okładce odbitej na powierzchni skóry pozostało tylko lekkie zaczerwienienie, zniknął także ból.
 - Dzięki - wyburczał cicho
 Zanim przełamał się do tego krótkiego słowa zdążyłam przyszykować wszystko co mogło wydać się potrzebne. Kołdrę odrzuciłam już dawno, pokazując światu ogołoconego i nienaturalnie poskręcanego Suigetsu. Wił się na pościeli w samych wzorzystych bokserkach. Były w słodkie, żółte kaczuszki, czego nie omieszkała wyśmiać i doszczętnie wyszydzić Karin. Zawtórowałabym jej z miłą chęcią gdyby nie zadanie które miałam przed sobą. Potrzebuje współpracy seledynowłosego, nie focha którego z konieczności zapuścił na czerwonowłosą.
 - Będę wprowadzała ci do krwiobiegu płyn, który przed chwilą przygotowałam. Zneutralizuje on działanie trucizny i rozłoży ją do stopnia niezagrażającego twojemu życiu. Potrzebuję do tego skupienia, jeśli nie chcę w jakimś miejscu rozsadzić ci żyły a w innym kompletnie pozbawić krwi. Nadążasz? Świetnie! Najpierw upuszczę ci jej trochę żeby zrobić miejsce na pozorne antidotum.  
Związałam włosy w koński ogon, a następnie uformowałam z niego skromnego koka.     
 Najważniejsza rzecz przy zabiegach to utrzymać wszędzie porządek, szczególnie na swojej głowie! Słowa mentorki zagrzmiały mi w głowie z mocą startującego samolotu, gdy szczelnie upinałam wszystkie wystające kosmyki.
 - Zaciskaj zęby, będzie bolało jak diabli. I nie krzycz mi nad uchem kiedy będę musiała się pochylać. - strofowałam, nakładając na dłonie silikonowe rękawiczki - Jeśli się wydrzesz i mnie przestraszysz to mogę cię niechcący zabić. Rozumiesz?
  - Eheeee. Chodź średnio podoba mi się ten pomysł z bólem. Nie możesz mnie jakoś ogłuszyć?
  - Potrzebuje Cię świadomego.
  - A ja potrzebuje się chyba napić - wymamrotał robiąc się jeszcze bledszym niż wcześniej
  - Trzeźwy też musisz być.
  - Rety kobieto! Niczym nie rozpieszczasz!


 Prawie wszystko poszło zgodnie z planem.
Prawie, bo pomimo gorących zapewnień Suigetsu darł się w wniebogłosy, doprowadzając mnie do tymczasowego stanu utraty słuchu. Wcale nie żartowałam oznajmiając, że niezmiernie drażni mnie to piszczenie.
  - Ale jakie piszczenie? - odpowiedzieli wtedy, bezlitośnie pozbawiając mnie złudzeń.
  Pociecha z tego taka, że mogłam odhaczyć swoją dolę w tym układzie, pozostawiając reszcie pole do popisu.
Udręczony chłopak odpoczywał po karkołomny zabiegu.
Dla mnie były to prawdziwe próby sił - dla niego bezsensownie tortury. Na klatce piersiowej i rękach Suigetsu widniały ślady po tysiącach nakłuć od igieł. Wyjątkowo ich nie szczędziłam, wykorzystując prawie cały posiadany zapas.
  - Spisałaś się.
Juugo zjawił się znikąd, podobnie jak jego dłoń zastygła na moim ramieniu. Głośno nabrałam powietrza, nie dając po sobie poznać jak bardzo mnie tym przestraszył.
  - To najgłośniejszy pacjent jakiego kiedykolwiek miałam. - rzuciłam, uwalniając włosy z ciasnego uścisku gumki. Kosmyki wdzięcznie opadły na ramiona. - A przeprowadzałam gorsze zabiegi na ośmiolatkach.
Chłopak jedynie uśmiechnął się pogodnie.
 Pomyślałam, że nie można go nie lubić. Był taki sympatyczny, jednocześnie zawsze zachowując zimną krew i trzeźwy umysł. Wysoki, z przystojną, pociągłą twarzą i kojącym, ciepłym spojrzeniem rozsiewał wokół siebie aurę spokoju i ciszy. Udzielił mi się ten nastrój, bo faktycznie zamilkłam, po chwili uświadamiając sobie że wpatruje się na niego jak w obrazek.
Speszona odwróciłam wzrok.
 - Też Cię lubię Sakuro .
O kurde.
Nieczęsto się rumienie, ale to była jedna z tych sytuacji kiedy po prostu nie da się inaczej. Spuściłam głowę odnajdując schronienie za kotarą różowych włosów.
 - Skąd ty..?
 - Nie czytam w myślach, jeśli o to Ci chodzi - wyjaśnił - Za to jestem w stanie odbierać ludzkie emocje.
 - Oh.- wyrwało mi się
 - Oh?
 - Nie masz zbyt dużo roboty u Sasuke, nie?
Nie wiem po co to powiedziałam. Nie wiem czemu zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Nie wiem czemu wciąż się odzywam.
Juugo, ku mojemu zdziwieniu, jedynie zaśmiał się cicho wprawiając mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
Nie wiem z czego on się śmieje. Nic już dzisiaj nie wiem!
  - Wręcz przeciwnie, Sakuro. - powiedział w końcu
Dobra, co to miało znaczyć?
Nie miałam czasu by dłużej nad tym pomyśleć, ponieważ w tym momencie obudził się Suigetsu. Niebawem dołączyła do nas również Karin. Rozpoczeliśmy objaśniać szczegóły planu.
 Juugo był również, jak się okazało, świetnym taktykiem. Słuchałam z miną pilnej uczennicy gdy tłumaczył sposób, w jaki wydostaniemy się z miasta - otóż spartańskim biegiem. Chodź ja biec nie będę. Uzgodniliśmy, że warto zainicjować motyw porwania od porywacza.


 Tak oto znalazłam się na ramieniu rudowłosego, przewieszona wpół jak upolowany zając. Silna ręka obejmowała mnie w pasie asekurując, gdy jej właściciel z werwą pędził po szczytach budynków.
Ze swojej godnej pożałowania pozycji widziałam tylko rozmazujące się dachówki i pojawiające raz na jakiś czas czubki butów biegnącej z tyłu Karin.   
 Przypadło mi najmniej zaszczytne zadanie. O ile w udawaniu nieprzytomnej sieroty może być cokolwiek wybitnego. Miałam wczuć się w osobę porwaną, która w dodatku nie ma nawet własnej świadomości.
 Nie wychodziło mi to za grosz.
Denerwowałam się, nieustannie otwierałam oczy i walczyłam z chęcią rozejrzenia. Bycie bezczynną niesie za sobą zbyt dużo czasu na myślenie. A w tym planie mogło nie udać się tyle rzeczy, że zrealizowałam w głowie wszystkie możliwe czarne scenariusze.
 - Zbliżamy się do lasu. Karin ? - odezwał się Juugo, ponad wolnym ramieniem zerkając na kobietę. Także to zrobiłam, nie mogąc pohamować nagromadzonej ciekawości.  
 - Wciąż czysto.
I było cholera! Przez całą drogę.
Po nasłuchaniu się o tym jak nieobliczalny jest Taizo nikt nie spodziewał się tak prostej przeprawy. Ani przez chwilę nic nie zakłóciło nam biegu, dla większości pozostawaliśmy niezauważeni a ci co nas zidentyfikowali - zostawiali w spokoju, zajmując się swoimi sprawami. Nikt nas nie śledził, nikt nie gonił.
Jak się okazało Tonfuku i Sune dzieliło zaledwie 1,5 godziny drogi szybkim marszem. Spędziliśmy je w milczeniu.


 - To już tutaj.
 - Nareszcie! Nie rozumiem po co zrobili wioskę w samym centrum takiego zadupia! - Karin sapnęła głośno, wycierając pot spływający strumieniami z czoła - Co za skwar. Jak na patelni!
 - Czuje, jak ulatnia się ze mnie cała woda! - do narzekań ochoczo dołączył się Suigetsu, zadręczonym gestem opierając dłonie na kolanach.
 - O nieee! Nie nie nieee! - zawyła nagle czerwonowłosa, wprawiając mnie w lekkie zdezorientowanie. Juugo jedynie zerknął na nią z ukosa - Opaliłam sobie twarz! Zniknęła moja porcelanowa cera! Nie będę podobać się Sasuke-kun tak jak wczeeeeśnieeeej!
- Jaka? Porcelanowa? Ha! HA HA! Prędzej ci do tępego garnka, niż delikatnej porcelany!
Parsknęłam głośnym śmiechem.
 Dziewczyna, w odpowiedzi na jawne szyderstwo cała zagotowała się z wściekłości i rzuciła ku białowłosemu, czyniąc wszelkie kroki by - w najlepszym razie - go zadusić.  
  - Uspokójcie się.
Kobiece dłonie już od jakiegoś czasu mocno zaciskały się na wężowatej szyi przeciwnika, pozbawiając go dopływów tlenu. Twarz chłopaka zrobiła się kredowo-szara i niemo krzyczała o ratunek. Zainterweniował Juugo oddzielając ich od siebie na szerokość ramion.
Szczerze chciałam się nie śmiać, ale nie mogłam przestać, patrząc na ich karkołomne wyczyny.
 - Sakura - napotkałam baczny wzrok niezidentyfikowanych tęczówek i automatycznie wyprostowałam się, poważniejąc - Ruszaj, zanim ktokolwiek Cię z nami zobaczy. Widzimy się za godzinę, w tym samym miejscu. Pamiętasz o naszej umowie?
 - Jasne że tak! Będę tu za 10 minut, miejmy to z głowy - uśmiechnęłam się szeroko, odwróciłam i odeszłam, szybkim krokiem pokonując piaskowe wyżyny.
 Miałam zamiar wywiązać się z umowy, którą zawarłam z drużyną Sasuke. Dlatego zaraz po przystąpieniu murów Suny pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było zarejestrowanie się w tamtejszym szpitalu i odszukanie potrzebnej surowicy.
Kiedy po 10 minutach znalazłam się w umówionym miejscu spotkania, oni już tam czekali.
 - A więc jednak przyszłaś! Brawo, słodka landryno!
 Zmarszczyłam lekko brwi spoglądając po wszystkich z niepewnością.
Wylewność Suigetsu, wyrażona co prawda na swój sposób, nieco mnie zaintrygowała i zmusiła do zachowania czujności. Przez całą drogę łypał na mnie groźnie i zachowywał pozory osoby która wyraźnie ma mi coś za złe. Ów coś miało postać tężca, to było zrozumiałe.
Podobnie jak fakt, że nie aplikuje go delikwentom z byle powodu! Nieraz miałam ochotę wygarnąć mu szkodę, jaką poniosłam w tym krótkim starcu. Moja ulubiona tuniczka poszła się rypać!
 - Nie rób takich kwaśnych min! - kontynuował, z niewiadomego mi pochodzenia zadowoleniem - Tak sobie pomyślałem, że źle zaczęliśmy naszą znajomość!
Nabierałam podejrzeń, że w ciągu tych 10 minut Karin musiała porządnie mu nastukać i w końcu popchnąć. A on upadł na głowę i stracił rozum już do końca.
 - Miewałam lepsze okoliczności - wymamrotałam, ujmując w dłoń przyszykowaną wcześniej dawkę leku. Nie było go sporo ale ogromna strzykawka wizualnie nadrabiała ten ubytek. Igła zalśniła złowrogo w blasku prażącego słońca a ja uśmiechnęłam się złowieszczo.
Cokolwiek miłego ubzdurał sobie w tej białej głowie, zostanie poddaje zaraz szybkiej destrukcji.
 - Ej, ja już chyba nie chcę cię lubić. - stwierdził skwapliwie
 - Boisz się zastrzyków, Suigetsu? - zerknęłam na niego spod delikatnie przymrużonych powiek a po chwili kusząco zatrzepotałam rzęsami - Hm ?
 Rozchylił głupio usta zwlekając z odpowiedzią, co dało mi okazję do wyłapania wzrokiem pozostałej dwójki. Stali w niewielkim oddaleniu, przypatrując się nam z uwagą i dziwnym skupieniem. Żadne z nich nie ośmieliło się wypowiedzieć chodź by słówka, i na ile byłam w stanie zrozumieć ten stan u Juugo, to małomówność Karin była zastanawiająca.
 - Poddaje się! - wykrzyczał nagle Suigetsu, wyrzucając w górę ramiona - Mój urok na nią nie działa! Nie wiem jak to możliwe!
 - Bo go nie masz! - z odpowiedzią impulsywnie pośpieszyła czerwonowłosa, dopadając do chłopaka w przeciągu kilku sekund. Możliwość wykrzyczenia swoich uwag podziałała na nią niczym najlepsze lekarstwo, jej twarz rozpromieniła się radośnie. W euforii mocno stuknęła białowłosego w głowę dłonią - Coś co nie istnieje nie ma prawa zadziałać!
 - Coś w tym jest - przytaknął Juugo, pozwalając sobie nawet na delikatny uśmiech.
 - Więc to dlatego byłeś taki dziwny! - rzuciłam wszem i wobec.
Nie popisałam się błyskotliwością, podchwytując temat minutę od jego wyjaśnienia. Ale albo nikt nie zwrócił na to uwagi albo wszyscy byli na tyle subtelni by ukryć ten fakt. Suigetsu zrobił rozżaloną minę.
  - Dziwny?! - zapytał z niedowierzaniem - Byłem miły!
  - No tak. Pewnie.
Ludzka mentalność nie zna granic. Spędziłam z tą trójką zaledwie kilka godzin a już ogarniają mnie smutne rozterki na myśl o ostatecznym pożegnaniu.
 Nie mogłam jednak zapominać że w wiosce martwi się o mnie Kiba, i teraz najprawdopodobniej także Naruto. Chęć wyjaśnienia im wszystkiego okazała się silniejsza niż ckliwe rozmowy z Drużyną Uchihy. Szybko załatwiłam to, co miałam zrobić. Podałam zainfekowanemu stosowną odtrutkę zapewniając że od tej pory wszystko będzie już w porządku po czym pożegnałam się machnięciem ręki i odwróciłam w swoją stronę.
 Priorytetem stał się gabinet Kazekage w którym oczekują mnie stricte od wczoraj. Nagięcie terminów nigdy nie jest mile widzianą sprawą, chodź każdemu może zdarzyć się czasami nadłożyć drogi. Ewentualnie zostać uprowadzonym… w sumie razy dwa. Ale kto by tam liczył!
Wybaczą mi.
W końcu jestem im tutaj bardzo potrzebna.
Kankuro nigdy nie wysyła swoich drogocennych sów gdy sytuacja tego nie wymaga.


 - Mana Ashaki!
  Po korytarzu echem rozniósł się donośny, damski głos przyprawiony o zdradziecką chrypę. Chwilę później wątła kobieta uniosła się gwałtownie z zajmowanego plastikowego krzesła, prostując jak wywołany z szeregu żołnierz. Następnie sztywnym krokiem przeszła obok i znikając w pomieszczeniu, głośno zatrzasnęła za sobą drzwi.
 Pomimo dużej ilości osób stłoczonych na ciasnym metrażu, zapanowała nieznośna cisza. Z gwoli ścisłości trwała ona przez cały czas, a jedyną żywszą odskocznią okazały się głośne wywoływania, dochodzące z przyległego do ściany gabinetu numer 244.
 Wbrew pozorom, nie było to pomieszczenie służące do wykonywania śmiertelnych wyroków, chodź miny wzywanych pacjentów wskazywały na uroczysty przemarsz ku szubienicy.
Miejsce, w którym się teraz znajdowałem był szpital. Znacznie z resztą przeludniony.
 Nie było pokoju przed którym nie piętrzyłyby się stosy ludzi, różnego stanu. Nie mniej jednak niektórzy wciąż posiadali nieopatrzone, głębokie rany przez co korytarze od góry do dołu skąpane były we krwi. Sprzątaczki nie nadążały zmywać jej ze ścian.
 Dlaczego właściwie tutaj jestem? Przejeżdżając wzrokiem po wymęczonych twarzach towarzyszy niedoli, uznałem że moja, bez urazowa postać kompletnie tu nie pasuje. Na tą chwilę nic mnie nie bolało, skóra była czysta, krew siedziała bezpiecznie w żyłach a oczy nie emanowały tak wielkim cierpieniem jak u wszystkich.
  Łącznie z parą małych, posiniaczonych dzieci tulonych przez wymęczoną matkę, zebrane osoby były ofiarami wojny których nie udało się przed nią ocalić.
Zwykli cywile z bitwami powinni stykać się tylko w książkach, ewentualnie za barem w niedziele, kiedy należy rozwiać współtworzone napięcie i niechęć, towarzyszącą każdemu miejscu publicznemu. Nie wszyscy przecież muszą się akceptować.
 Ale taki skutek spraw politycznych nigdy nie powinien stykać się z istnieniami bezbronnymi i neutralnymi. O ile wyszkolony shinobi ma prawo zginąć, tak ci winni pozostać bez żadnego uszczerbku. Ich profesją jest handel i prowadzenie domu- nie walka.
  Wracając do okoliczności w jakich się tutaj znalazłem.
Wszystko zawdzięczam Naruto i jego bałwańskiemu przebłyskowi ptasiej mądrości. Pomijając że całą historię z Sakurą w roli głównej opowiadałem już ze 20 razy, każdemu z osobna co wydawało się niezbitą koniecznością. Nikt nie grzeszył taką błyskotliwością, by wpaść na pomysł wysłuchania relacji z całą resztą. Zawsze ktoś nie dosłyszał, ktoś nie zrozumiał, a ktoś dopiero teraz przyszedł i przecież jeszcze o niczym nie wie! Więc się nagadałem.
  A teraz, dla różnicy milczę, oczekując na swoją kolej w niekończącej się liście pacjentów.
 - Jeśli chcesz brać udział w misjach musisz być sprawny, Sasuke! Musisz wypełnić kartę zdrowia! - powiedział wcześniej Naruto, ładując do gęby kolejną porcję ramenowych klusek. Zaliczyłem przeprawę przez tą restauracje z piekielnie niedobrym jedzeniem, żeby dowiedzieć się o obowiązku pokonania jeszcze jednej przeszkody - wypełnienia swojej dokumentacji w papierach Konohy.
  Im szybciej to załatwię, tym lepiej - myślałem. Ale ślęcząc w poczekalni od bitej godziny bez żadnych rezultatów, zmieniam zdanie. W dodatku non stop osacza mnie grobowa atmosfera, wystraszone spojrzenia i żałosne zawodzenia dzieci.
 - Sasuke Uchiha!
Więc jednak jest na świecie osoba, która wysłuchuje moich cichych próśb o łatwiejsze pożycie. Z ociężeniem podniosłem się na zastałych bezczynnością nogach i powłóczyłem nimi w stronę gabinetu. Odprowadziły mnie dziesiątki zlęknionych spojrzeń.
 - Oh! Wygląda Pan bardzo zdrowo, co za miła odmiana!
 Otyła lekarka siedząca za dużym, białym biurkiem zaszczebiotała radośnie rwąc na strzępy trzymaną w zapuchniętych palcach kartkę. Otoczona białym fartuchem zlewała się ze sterylną powierzchnią mebla i zdawała przerastać go w niemal całej szerokości. Obracany fotel ciężko uginał się pod jej ciężarem.
  Zrozumiałem, dość niesmacznie, czemu wolała krzyczeć zamiast wstać do drzwi i wywoływać z progu - przetłuszczone kolana po prostu by tego nie wytrzymały. A to zawsze o jedna osoba do leczenia więcej, lepiej nie kusić losu. Niech siedzi.  
 - Karta zdrowia - mruknąłem, naprowadzając ją na temat który mnie interesuje. Prawdę mówiąc chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce.
 - Tak tak. Domyślam się Panie Uchiha, ale musi Pan uzbroić się w cierpliwość. Formalności zawsze są bardziej czasochłonne, niestety . - schyliła się z głośnym stęknięciem, przeszukując dolną półkę biurka. Po odgłosach przewalanych z boku na bok plików kartek zrozumiałem, że znajdowało się tam dużo dokumentów. - Zaraz znajdziemy Pana starą kartę zdrowia, powinna gdzieś tu być.
 - Tą z czasów Akademii? - zdziwiłem się
 - Tak tak, właśnie tą. Przyrzekam że gdzieś ją tu widziałam! O jest! A nie.. - kobieta głośno westchnęła, by po chwili dumnie wyprostować się na krześle - Mam wreszcie!
Rzuciłem okiem na brązową kopertę podpisaną w rogu moim imieniem i nazwiskiem. Tusz nie starł się mimo lat przeleżanych odłogiem w szafce. Lekko uniosłem jedną brew ku górze.
 - Przetrzymujecie karty wszystkich mieszkańców? Nawet tych zbiegłych?
Musiałem zaskoczyć ją tym pytaniem bo pulchna twarz kobiety przybrała wyraz głębokiego zamyślenia. Spojrzała tępo na dokument trzymany w dłoniach.
 - Nie, nie przetrzymujemy - odrzekła niepewnie, marszcząc czoło - Nie wiem dlaczego to zostało. Karta Pana brata, Itachiego Uchihy także jest.
 Mimowolnie zacisnąłem pięści, spoglądając na lekarkę spod byka. Jakim prawem, po tym wszystkim co mu zrobili, dalej śmią wypowiadać jego imię z taką pogardą? Pewnie nie ma już żywego człowieka w tej wiosce, który znałby prawdę o nędznym życiu mojego brata. Wszyscy poza mną.
  Nadejdzie czas gdy przypomnę się o zwrócenie mu honoru. Oczyszczę jego imię z tych plugastw, nie ważne, dialogiem czy bronią.
 - Mam rozumieć że pozostały tylko nasze karty? Pośród wszystkich shinobi którzy zdradzili? - warknąłem ostro, przeszywając wzrokiem kobietę. Zlękła się, za pomocą obciążonych kółek w fotelu odsuwając od biurka.
 - Proszę się nie denerwować  To pewnie tylko zbieg okoliczności. - tonęła w bezsensownych wyjaśnieniach doprowadzając mnie niemal do białej gorączki. Ja, kurwa na prawdę nie jestem idiotą.
 - Żartujesz sobie? - od nieustannego zaciskania pięści aż zbielały mi dłonie.
 - Wyjaśnimy to, Panie Uchiha. Proszę się nie denerwować.
 - Właśnie próbuje to zrobić, z Panią - zacisnąłem mocno zęby, ostatkiem cierpliwości siedząc prosto na krześle. Najchętniej rozszarpałbym tą grubą babę na małe, tłuste kawałeczki.
 - Przykro mi - odpowiedziała wymuszając na twarzy lekki uśmiech. Widziałem jej zdenerwowanie, ukrywane skrupulatnie pod maską obojętności. - To nie ja odpowiadam za rozpiskę pacjentów tego szpitala.
  - A kto? - zmrużyłem powieki
  - Doktor Haruno.
Doktor Haruno. No tak. Mogłem się tego spodziewać!
  Sakuro, oficjalnie stałaś się największym utrapieniem mojego życia! Nawet nieobecna potrafisz doprowadzić mnie do furii! Zabije cię prędzej czy później a dzień ten, będzie najszczęśliwszym pośród wszystkich które przetrwałem!
 Po co, do licha ciągle przetrzymuje nasze karty. Moją jestem jeszcze w stanie zrozumieć, ale Itachiego? Haruno musiała upatrzyć sobie nasz klan i wcale nie zdziwiłbym się gdybym pośród jej kolekcji odnalazł jeszcze kilka egzemplarzy wybitych przedstawicieli mojego rodu.
 Oto kolejna rzecz o którą muszę ją wypytać, gdy łaskawie wróci. Przynajmniej oswoiłem się już ze świadomością zobaczenia jej jeszcze nie raz.. radość okazała się przedwczesna.
A lista niedokończonych tematów stawała coraz dłuższa.
 Ale nie byłem głupcem, nie łudziłem się ani przez chwilę że zyskam odpowiedź na najmniejsze pytanie. Niestety, poznałem ją na tyle by wiedzieć że osobistość dziewczyny piętrzy się przede mną na wysokość kilku kilometrów i jeśli chce dowiedzieć się czegokolwiek, muszę pokonać tą odległość.
Należy tylko wybrać odpowiednią trasę.
 Konieczność podjęcia decyzji przedsięwziąłem dzisiaj rano budząc się w jej mieszkaniu, ogarnięty kwiatowym zapachem, osaczony jej koszmarnym charakterem, którym natchnęła każdy kąt w pokoju, narażony na działanie jej gustu i upodobań. Życie w domu Sakury bez Sakury, z przeświadczeniem że nie wyjdzie nagle z sypialni czy nie wpadnie przez drzwi jak tornado było satysfakcjonujące i przygnębiające jednocześnie. Po części spokojne, po części nudne.
Nie mniej jednak pojąłem sens zadania jakie mam przed sobą. I wcale mi się ono nie podobało.
Muszę się nad tym zastanowić.
Zrobić plan, rozpiskę, nie pozostawiać niczego przypadkowi. Przypadki nie są skutecznie w przypadku Sakury, tutaj potrzeba wojennej strategi.
  - To.. - lekarka odezwała się nieśmiało, unosząc głowę i likwidując jedną z fałd jakie masowo wytworzyły się na szyi. Pozostałe tam zostały. - .. możemy wrócić do badania?
  - Tak.
Kobieta z ulgą wypuściła z ust powietrze i położyła przed siebie nieskazitelnie czystą kartkę, służącą zapewne do rejestracji. Zerknęła na pierwszą lukę do uzupełnienia.
 - Imię i Nazwisko.
 - Sasuke Uchiha - mruknąłem od niechcenia, odchylając się wygodniej na krześle.
Nie ma sensu się teraz denerwować, wszystkiego dowiem się później od Haruno.
Gdy tylko wymyślę jak to zrobić.
 - Ma Pan problemy ze zdrowiem? Jakieś bóle? - rozchylałem usta w celu wypowiedzenia jakiegoś zbywające półsłówka, gdy uprzedziła mnie, najpierw spoglądając karcąco sponad kartki - Zanim Pan skłamie, uprzedzę że odwiedził mnie Szanowny Naruto i wszystko wyjaśnił.
Przeklęty Szanowny Naruto! Przeklęta Doktor Haruno!
 - Więc po co pytasz? - rzuciłem, nie bacząc na uprzejmości. Kompletnie się do nich nie nadawałem.
 - Pan Uzumaki wspominał że będzie próbował Pan skłamać. Chciałam się przekonać - wróciła uwagą do kartki, kreśląc na niej wyrazy stanowczo za szybko, aby mogły wyjść z tego sensowne zdania. Jednak nie przejmowała się tym i szła w zaparte, bazgroląc bezlitośnie tonącym w pulchnej ręce długopisem. - Problemy ze wzrokiem, jak mniemam. Lewe oko? - upewniła się, a ja od niechcenia kiwnąłem głową.
 - Po za tym wszystko w porządku? - zdublowałem poprzedni ruch, tępo wpatrując się w nieskazitelnie białą ścianę. Nie miała na sobie ani krztyny brudu co w porównaniu do obskurnych, zakrwawionych korytarzy wydało mi się miłą odmianą.
 - Proszę więc o zajęcie miejsca tam - wskazała palcem na niewielką kozetkę nie odrywając przy tym wzroku od dokumentów - przy oknie. Dokonamy diagnostyki.
Wykonałem jej polecenie, wkrótce ustosunkowując się też do gamy innych. Zamknij oko, otwórz oko, zamrugaj, spójrz w lewo, prawo, góra, dół. Boli teraz, a teraz? Proszę aktywować Sharingana, teraz tego drugiego nie wiem jak się nazywa, o jaki śliczny! Boli? Dobrze, dobrze!  
 Odetchnąłem głośno gdy jej wielka postać odsunęła się, ukazując ukryty za nią gabinet. Kwadrans zmuszony byłem do wpatrywania się w skupioną, pulchną twarz kobiety o niezliczonych ilościach zmarszczek ukrytych pod toną fluidu i podkładu. Z braku laku wyszczególniłem krople potu widniejące na pomarszczonym czole i bliznę, najprawdopodobniej nabytą po złamanym nosie.
 - Kwalifikuje Pana do zabiegu. Rozumiem że walczymy o to oko, tak? Więc dobrze. - oparła łokcie na biurku, wyprostowała się na tyle, na ile pozwalały przeciażone plecy i spojrzała na mnie z powagą - Jednakże mamy problem. Ponieważ nie jest Pan ofiarą wojny, których mamy tutaj od liku termin operacji może wahać się od 3 miesięcy do nawet roku, zakładając oczywiście że zajmą się Panem najlepsi lekarze jakich mamy teraz przy sobie. A mamy ich niewielu. W dodatku ci durnie u władzy wysłali 10 naszych ludzi do Suny. Mamy bardzo dużo pracy i za mało rąk do pomocy. Szanowna Shizune nadzoruje szkolenia i nie ma czasu zjawiać się tutaj, Doktor Haruno zaś nigdy nie zajmowała się tak powierzchownymi urazami z jakimi się teraz stykamy. Nikt także nie ośmielił się zapytać jej o pomoc i właściwie nim zorientowaliśmy się że jest nam niezbędna, zdążyła już wyjechać. Paradoks.
 - Mam czekać od 3 do 12 miesięcy? - zauważyłem, niespecjalnie z tego bonusu zadowolony. Nie. Mi to po prostu kompletnie nie pasowało.
 Brak aktualnej karty zdrowia oznaczało rok bez ewentualnych misji, co równało się rokiem bez zarobków. Nie będę siedział na garnuszku u Sakury tak długo, z resztą, ona sama wykopałaby mnie prędzej niż zdążyłbym się zorientować. - Nie można tego przyśpieszyć?
Kobieta niechętnie skinęła głową na krótką chwilę zamykając oczy.
 - Obawiałam się, że Pan o to zapyta. Owszem, można. Ale odradzam. W Pana przypadku operacja może okazać się niezmiernie trudna, uraz jest bardzo rozległy. Warunkiem szybszego przystąpienia do operacji jest oddanie Pana w ręce niefachowca, że się tak wyrażę. Nie chodzi tu o to że zatrudnimy byle kupca by wykonał zabieg, nie. Po prostu poprowadzi to lekarz o małym doświadczeniu i uszczuplonej wiedzy, ryzyko jest większe.
 - Nie obchodzi mnie to. Chce mieć wszystko za sobą, za wszelką cenę.
 - W takim razie zgadza się Pan na współpracę z niefachowcem? - zapytała dla upewnienia, nie ukrywając przy tym zbolałego tonu. - Nie pochwalam tego, ale niestety, niczego nie mogę Panu zabronić. Wyznaczam termin na za 2 tygodnie, pasuje?
 - Jak cholera.
Usatysfakcjonowany przebiegiem rozmowy wstałem i bez pożegnania opuściłem gabinet.
 - Sayano Mikuzoshi! - usłyszałem jeszcze, zanim opuściłem korytarz znikając za szklanymi drzwiami.

Autorka:
Tym razem przełożyłam rozwój akcji nad elementy romansu.
Sakura z Sasuke spotkają się już w następnym rozdziale. Mam nadzieję że nie macie mi za złe tej krótkiej separacji, niestety - bywa konieczna. Nie wiem co mogłabym tu jeszcze napisać.. Generalnie nie jestem zbytnio zadowolona z tego, co tym razem nawypisywałam. Zdaje sobie sprawę że kilka ze zdań może być odrobine niezrozumiałe (chodź dla mnie to oczywiście jasne, co powinny zawierać xd), ale nie miałam pomysłu by zastapić je czymś innym. Zdaję się na was i mam nadzieję że jednak uda wam się odgarnąć cały sens.. Wybaczcie że tym razem poszłam najmniejszą linią oporu xd



3 komentarze:

  1. do samego końca czekałam momentu z sasuke i sakurą, ale niestety się nie doczekałam. jednak to nie zmienia faktu, że rozdział świetny!
    weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pewną teorię na temat tego kto był ukochanym Sakury wcześniej. Ale to tylko teoria. Kolejny świetny rozdział, czyta się lekko i przyjemnie. Opis piguły - bezcenny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może jestem dziwna, ale separacja głównych bohaterów w tym rozdziale przypadła mi do gustu. Coraz bardziej nie lubię Sasuke.. chociaż niby nic nie zrobił, bł u lekarza i takie tam - strasznie mnie wnerwia. Sasuke to zdecydowanie nie mój ulubiony Uchiha, to się nigdy nie zmieni.
    Sakura wpakowała się w niezłe bagno, z którego chwilowo udało jej się wyjść. Miała kontakty z Akatsuki? Czyste chamstwo i to pod nosem Naruto, tego się nie spodziewałam. Ciekawa jestem o co w tym wszystkim chodzi..

    OdpowiedzUsuń