czwartek, 29 września 2016

13. Seksi, blond kociak.

  Rano obudziło mnie gwałtowne łomotanie do drzwi. Huki bolesnym echem rozbrzmiewały w mojej skołatanej głowie.
  - Sakura! - rozległ się ponaglający głos Mebuki - Sakura wstawaj!
Z ociąganiem zwlekłam się z łóżka, na wpół przytomnie ściągając z drzwi pieczętujące jutsu i dla upewnienia przekręcając kluczyk. Świat stanął przede mną otworem, a wraz z nim - moja apodyktyczna matka. Trwała z rękami założonymi na biodrach i gniewnie marszczyła brwi, jakby mój wygląd w stopniu wyjątkowym nie przypadł jej dziś do gustu.
  - Co znowu ? - mruknęłam, również niezadowolona perspektywą powitania poranka w taki sposób - Dajcie mi spokój z samego rana.
  - Sakura jest trzynasta!
  - No to mówię przecież.. - smętnie przeczesałam dłonią włosy, ociężale odwracając się w stronę łóżka, gdzie miałam zamiar spędzić resztę swojego życia.
Po wczorajszej sytuacji, zdecydowanie miałam dość mężczyzn i wszystkiego, co się z nimi wiąże. Że też bolesny zawód z przeszłości niczego mnie nie nauczył!
 Na własnej skórze przekonałam się jak porządnie można się sparzyć, zatracając przy tym samą siebie. W jednej chwili zarzekasz się jak to nie dasz się uwieść, a w drugiej już leżysz na łóżku, wijąc się i błagając o więcej.
 Wróciłam do domu sponiewierana, pognieciona i rozczochrana, czując się jak najgorszej klasy prostytutka - chodź nie doszło do niego konkretnego. W stanie takim a nie innym musiałam wdrapać się po ścianie i przedostać do środka przez otwarte okno, wchodząc do mocno wychłodzonego pokoju. Zimna temperatura podziałała orzeźwiająco i już minutę po znalezieniu się pod kołdrą, byłam w stanie przeklinać siebie i wszystko co wiąże się z moim godnym pożałowania istnieniem. Na Sasuke nie pozostawiłam nawet suchej nitki.
 Natomiast poranny przemarsz rodziców i stawanie niemal na baczność przed pokojem dopełnił czarę goryczy. To była zaledwie o jedna kropla za dużo w morzu słonego rozczarowania.
Rzuciłam się na łóżko i chwyciłam za poduszkę, chcąc oddać w nią całe swoje pokłady złości i frustracji.
  - Sakura dobrze się czujesz? - zapytała Mebuki, przykrym zrządzeniem losu przekraczając próg mojego pokoju - Może jesteś chora?
Tak, na was! chciałam głośno wykrzyczeć, obwieszczając to oficjalnie całej wiosce. Niech wszyscy wiedzą, jak przykry przykład człowieka teraz stanowię. Zmanipulowana, kontrolowana.. i w dodatku łatwa. Tak łatwa że omal, OMAL nie wylądowałam w łóżku Sasuke.
Ciekawe co wtedy powiedzieliby moi rodzice, gdybym odbębniając z samego rana pochód wstydu przez główną aleje Konohy zastukała do drzwi domu, kto wie, być może nosząc w sobie przyszłego potomka Klanu Uchiha.
  - Mamo daj mi spokój - wyburczałam, nie odrywając głowy od przyjemnie miękkiego materiału. - Chce odpocząć.
  - Po wczorajszej ucieczce z domu?
Mina matki była mistrzowskim osiągnięciem: Pani Haruno potrafiła wyrazić niezadowolenie, wcale nie marszcząc czoła.
  - Tak - cisnęłam przez zaciśnięte zęby - Możesz mi wierzyć że poświęciłam na to zapasy energii, zgromadzone na cały przyszły rok.
  - Dlaczego nam to robisz? Przecież wiesz że z ojcem martwimy się o Ciebie.
  - O tak, dzięki wielkie. Mam 23 lata, mamo. I zdecydowanie potrafię o siebie zadbać.
Mebuki dosłownie wyszarpała poduszkę z moich rąk i cisnęła nią o ścianę, charcząc przy tym jak rozeźlony buldog z problemami oddechowymi.
  - Zademonstrowałaś nam to bardzo wyraźnie, przesiadując tygodniami w kryjówce Akatsuki z tym swoim.. jak on miał?!
  - Niech was to nie interesuje - wysyczałam równie zawistnie.
To była prawdziwa wojna charakterów. Matka i córka, ta sama krew, równi ogniste temperamenty.  Po swoim ugodowym ojcu Kizashim - otrzymałam zdaje się, tylko kolor włosów i brak umiejętności swobodnego żartowania
  - Mamy tylko ciebie! A ty notorycznie podstawiasz głowę pod gilotynę, prosząc się o ścięcie!
  - Nic mi tam nie groziło. - odcięłam się natychmiast, wyrzucając ręce w powietrze - Byłam tam bezpieczniejsza, bo byłam z NIM.
  - Ów On moja droga, wymordował więcej ludzi niż możesz sobie to wyobrazić!
  - Nie dbałam o to - fuknęłam, wyraźnie cedząc słowa przez usta - Jak widzisz, mimo tego wciąż żyje i mam się świetnie. A raczej miałam, dopóki nie weszłaś do tego pokoju.
  - Dlaczego jesteś taka uparta? - rzuciła z nutą zrezygnowania. Zielone tęczówki wciąż połyskiwały groźnie, niczym rozświetlające się niebo podczas burzy.
  - Z pewnością mam to po tobie.
Pani Haruno odetchnęła głośno i wstała z łóżka, na którego krańcu przysiadła. Rozprostowała długą tunikę, sięgającą jej niemal do kostek.
   - Rozmawiałam dzisiaj z Panią Yamanaką i ona wszystko mi opowiedziała.
  - Tak ? - udałam zainteresowanie - A co takiego?
  - Że niestety, moja droga znów kręcisz się wokół tego zdrajcy, Uchihy. Czy nic cię nie nauczyły poprzednie doświadczenia? Myślałam że już wyrosłaś z tego młodzieńczego zauroczenia. Co nie podobało ci się w Kibie-kun? To przecież taki miły chłopak. A jaki kulturalny!  
  - Oh tak, z pewnością - rzuciłam milutko i przewróciłam oczami - To nie wasza sprawa z kim się spotykam. Sasuke jest moim przyjacielem z drużyny i czy wam się to podoba czy nie, będę spędzała z nim czas.
  - Czy mówiąc “będę spędzała z nim czas” masz na myśli przesiadywanie do późna w jego domu, sam na sam?
Niemądrze rozchyliłam usta, wpatrując się w rodzicielkę z otępieniem. Odebrało mi to na jakiś czas zdolność mówienia.
  -  A… A ty skąd o tym wiesz? - brew zadrgała mi nerwowo - He?
  - Pani Yamanaka dowiedziała się tego od Ino, Ino od Hinaty a Hinata od..
  - Naruto - dokończyłam nienawistnie, z morderczym błyskiem w oku.  Nakryłam się kołdrą pod samą szyję i gwałtownym ruchem odrzuciłam włosy z czoła. - Sasuke skręcił kostkę i musiałam się nią zająć, nic prostszego.
Zapadła krępująca cisza, której nie śmiał przerwać nawet mój głęboki oddech. Uspokoił się nagle, stając płytkim i niemal niezauważalnym.
  - Sakura.. - Mebuki zaczęła spokojnym, opanowanym tonem - dobrze wiesz że nigdy nie chcieliśmy z ojcem, żebyś została shinobi. Kiedy byłaś jeszcze mała, marzyłam że pewnego dnia będę uczyła cię, jak stać się odpowiednią żoną i kobietą.. Ty natomiast wybrałaś drogę ninja, bez naszej zgody. Nigdy ci tego nie wybaczymy.
  - Myślałam że ten temat mamy już za sobą.
  - On nigdy nie będzie za nami. Klan Haruno od wieków nie miał nic wspólnego z życiem wojownika. Słynęliśmy ze zorganizowania i zaradności, na jaką stać niewielu zwykłych ludzi. Złamałaś tą tradycje, moja droga i nadszedł czas, byś poniosła tego konsekwencje.
  Sceptycznie uniosłam do góry obie brwi, powstrzymując się od parsknięcia głośnym śmiechem.
  - Konsekwencje? - zapytałam, niemal zdradzając się z rozbawieniem - Za to, że sama chciałam zarządzać swoim życiem?
  - Tradycja jest bardzo ważnym elementem naszego Klanu..
  - Jedyną rzeczą wyjątkową w naszym klanie jest nazwa. - wtrąciłam kąśliwie - Niczym innym się nie wyróżniamy.
  - Sakuro Haruno nie będę tolerowała takiej ignorancji! - zagrzmiała Mebuki, mocno uderzając pięścią o ścianę. Z gniewu jej cała twarz pokryła się czerwonymi wybroczynami a usta zwęziły do postaci wąskiej linii. W tym wydaniu bliżej jej było do postaci modliszki, aniżeli damy, którą pragnęła od zawsze być - To ta wioska działa na ciebie destrukcyjnie, sprawia, że zatracasz własne pochodzenie z którego powinnaś być dumna!
  - Moje pochodzenie nakazuje mi być kurą domową, poddaną i bezgranicznie uległą swojemu pożal się boże przeciętnemu mężowi. Średniowiecze minęło. Jeśli się nie mylę, całe wieki temu! - odparowałam z mentalnością zaprawionego szermierza, burzliwie unosząc się na równe nogi. - Nie mam zamiaru powielać tej chorej tradycji i moje dzieci, jeśli się ich doczekam, także nie będą tego robiły.
  Wykonując serie krótkich, szybkich oddechów blond włosa kobieta zbliżyła się, spoglądając na mnie groźne i z jawnym ostrzeżeniem.
  - Wraz z ojcem, już podjęliśmy decyzję. - wycedziła lodowatym tonem - Wyprowadzisz się z Konohy i zamieszkasz razem z nami, w Kirigekure czy ci się to podoba czy nie.
Oddech ugrzązł mi w piersi a źrenice rozszerzyły się, w akcie skrajnego przerażenia.
  - Słucham? - wydusiłam bez tchu - Chyba do końca postradaliście zmysły.
  - Kiedy ostatni raz zostawiliśmy cię tu samą popadłaś w śpiączkę, na pewno przez tego krwawego degenerata! A teraz spotykasz się z jeszcze gorszym okrutnikiem, samym Sasuke. Nie pozwolę na to. Nie pozwolę mojej jedynej córce stoczyć się i skończyć jako wykorzystana, opuszczona kobieta z bękartem w brzuchu. W Kirigekure będziemy mieli na ciebie oko. Natomiast jeśli się nie zgodzisz..
  - Nie kończ! - cisnęłam mimo zaciśniętego z żalu gardła - Doskonale wiem co chcesz powiedzieć.. Po prostu mnie zaszantażujecie.
 - Nie dajesz nam wyboru - odparła ze skruchą, która mimo wszystko zabrzmiała nieszczerze. Fałszywy uśmiech dopełniał dzieła. - Ale możesz być spokojna. Nie wyjeżdżamy tak do razu! - dodała wesolutko, jakby to co przed chwilą powiedziała wcale nie miało dla mnie destrukcyjnego znaczenia. - Mamy zamiar z ojcem troszkę sobie tutaj pomieszkać, tydzień, może dwa. Masz więc czas aby się ze wszystkimi pożegnać.
  - Bosko! - wysyczałam i najmniej delikatnym gestem na jaki było mnie aktualnie stać wypchnęłam ją z pokoju. Z głośnym warkotem zatrzasnęłam drzwi, aż tynk posypał się ze ścian. Kolejny niespodziewany zakręt w moim życiu. To jedyne na co stać to cholerne przeznaczenie, po tym jak masowo wysypywało mi pod nogi różnej masy przeszkody?! Mam opuścić Konohe.
Mam opuścić Konohe na długo.
Może nawet na zawsze.
Mam opuścić Naruto, Hinate, Kibe, Ino… Sasuke?
A myślałam że już nic nie da rady mnie zaskoczyć, po tym jak wraz z Naruto odkryliśmy przyjemność w zeskakiwaniu z klifu i surfowania po niekiedy pionowej, kamiennej ścianie.
 Rozrywka która tak mi się spodobała, idealnie dowodziła, na jakie trudności narażał się ten, kto zamierzał nadać mi miano normalnej obywatelki wioski, czyli mnie “uczłowieczyć” jak to mawiali moi rodzice. Było we mnie coś antynormalnego, pomimo całego surowego wychowania i żelaznych zasad. Niewątpliwie potrafiłabym odgrywać rolę normalnej, ale niestety prawdziwa Sakura zawsze kryłaby się tuż pod powierzchnią warstwą ogłady.
  - Spokój, uprzejmość, nieśmiałość, oddanie  - powtarzała bez końca Pani Haruno, jakby była to dziecięca wyliczanka. Spoglądała wtedy w lustro i uśmiechała się do własnego, nudnego oblicza upewniając, czy aby na pewno prezentuje godną postawę.
  - Durnota, próżność, bezmyślność i bezsens! - wtórowałam matce w tym samym rytmie.
Pozornie szczęśliwe chodź trudne pożycie posypało się jak domek z kart, kiedy nieplanowanie na wierzch wypłynęły wszystkie skazy. Moje, gwoli ścisłości.
Okryłam ród wstydem - to nie podlegało żadnej dyskusji. Muszą czym prędzej wyjechać - i tego również nikt ze mną nie uzgadniał.  
  Z otępieniem spojrzałam na zegarek, dłuższą chwilę orientując się w ułożeniu poszczególnych wskazówek. Jeśli powierzać mojemu zmysłowi, właśnie dochodziła 14.
Dyżur w szpitalu zaczynam dopiero od 21, chodź naturalnie nie zaszkodzi jeśli pojawię się tam 7 godzin wcześniej. Lepiej przyjść zawczasu niż pozostać spóźnionym!
 Z takim sztucznie radosnym nastawieniem zerwałam się z łóżka i w pośpiechu doprowadziłam do porządku, gdzieś w międzyczasie wskakując jeszcze pod szybki, orzeźwiający prysznic.
 Opuściłam teren znienawidzonego, przeklętego domu, nie zatrzymywana przez nikogo dotarłam do szpitala.
Brak alkoholu w którym mogłabym zatopić smutki, zastąpiłam rzuceniem się bez opamiętania w wir pracy. I tak mijały mi długie dni, po brzegi zapełnione fałszywymi uśmiechami, obłudnym wymienianiem uprzejmości i skrywanym w głębi duszy, rozrywającym bólem. Tylko Ino spoglądała na mnie czasami z podejrzliwością, dumając nad czymś głęboko.



  - Naruto rozdzielamy się i spotykamy w tym samym miejscu za 10 minut - zakomenderowałem i nie czekając na jego reakcję, odwróciłem się w stronę, z której moim zdaniem dochodził odgłos nerwowo stawianych kroków.
 Uciekinier, a zarazem cel naszej misji, porywając się na dyskrecje, nie uwzględnił, że poruszać się będzie po żwirowanej nawierzchni. Drobnymi kamyczkami pokryte były większości ścieżek w Wiosce Trawy, w której ten, w kolejnym przypływie rozumu się skrył. Ruchoma powierzchnia trzeszczała przy najmniejszym ruchu powietrza, za sprawa czego okolica nigdy nie zatapiała się w relaksującej ciszy.
 To tylko dowodziło, z jak tępym przeciwnikiem przyszło nam się mierzyć. Ta misja byłaby zbytecznie prosta nawet dla młodego genina, nie rozumiałem więc czemu wysłali na nią akurat mnie i Naruto, prawdopodobnie najsilniejszych shinobi naszego pokolenia.
 Uzumaki bez słowa podreptał w swoją stronę.
 Chociażby z braku innego zajęcia, dostrzegłem pewne zmiany w jego charakterze. Cechująca go beztroska i swoboda znikały, kiedy pojawiało się przed nim zadanie do wykonania. Uważnie słuchał tego co mowie i przedstawiał racjonalne pomysły, jednocześnie zgadzając się gdy i mi przyszło na myśl powiedzenie czegoś sensownego. Nie kwestionował planu i kategorycznie go przestrzegał.
Nie poznawałem w nim tego Naruto, którym zdarzało mu się być w Konoha.
 Jeszcze kilka dni temu użalał się nad swoim nieszczęśliwym, odrzuconym związkiem, podczas gdy teraz, poważny i czujny, przeczesywał tereny w poszukiwaniu jakiegoś nieumiejętnego uciekiniera.


Nadszedł czas, gdy i ja musiałam w końcu opuścić szpital i stawić czoła codzienności. Właśnie wtedy dorwała mnie Hinata, z nieznaną mi dotąd siłą zaciągnęła do przydrożnej restauracji. Nieśmiała i bezbronna była tylko w obecności Naruto. Przy mnie wyjątkowo nie przebierała w czynach, wykazując ogromne pokłady gadatliwości. Tylko co jakiś czas stare nawyki zmuszały ją do skromniejszych zająknięć.
  - Sakura-chan co oni mogą robić tam tak długo? - zarzekała się marudnie, siedząc naprzeciwko mnie, z buzią po brzegi napełnioną ryżem. Przełknęła to co miała w ustach i oblizała wargi, ochoczo zatapiając pałeczki w potrawie. - Nie rozumiem. Naruto-kun powiedział, że wróci najszybciej, jak tylko będzie mógł. A nie ma ich już czwarty dzień!
- Jestem pewna że wróci nim się obejrzysz. - zapewniłam spokojnie, spoglądając na przyjaciółkę z ciekawością - Skąd ten pośpiech?
 Kobieta zerknęła niepewnie na pomniejszy kawałek wołowiny, chwilę suwając nim wzdłuż i wszerz po talerzu.
  - Obiecał.. - zarumieniła się po czubek głowy - Obiecał, że po powrocie oświadczy się mi tak, jak należy. I, że tym razem niczego nie zepsuje. - mówiła cichutko, jakby każde słowo kosztowało ją solidną garść odwagi. Zamilkła i uniosła na mnie tęczówki, akurat w momencie w którym usiłowałam językiem zlizać z policzka rozchlapany sos.
Rozchichotała się a ja momentalnie zamknęłam usta, ocierając zabrudzenie wierzchem dłoni.
  - W każdym razie - zaczęłam wyniośle - bądź dobrej myśli. Wyczerpał już limit na najgorsze oświadczyny świata. Chodź.. być może powinnaś być gotowa na wszystko?
  - Masz racje - przyznała niechętnie - Ale nie tego się obawiam. Ta misja.. Kakashi, to znaczy Szanowny Hokage powiedział, że ten więzień jest bardzo niebezpieczny. Podobno dokonał rzezi kilku rodzin shinobi, bez żadnego powodu! Boje się o niego!
  - O Naruto czy o mordercę? - rzuciłam na poły z rozbawieniem, na poły ze zdziwieniem. - Ha! Na twoim miejscu martwiłabym się raczej o tego biednego więźnia. Lepiej dla niego, gdyby sam wrócił za kratki, zanim odtransportują go tam w kawałkach.
Hinata zaśmiała się cicho, mimo pozorów zupełnie nieprzekonana. Delikatni zgarnęła długiego kosmyka i subtelnym gestem zaczesała go za ucho.
  Połasiłam się na kawałeczek gotowanej marchewki. W trakcie gryzienia okazała się ona jednak nie tak dogotowaną, na jaką początkowo wyglądała. Następne minuty spędziłam na skrupulatnym przeżuwaniu. Ze względu na zapełnione usta, nawet nie próbowałam zabrać głosu. Hinata również się do tego nie kwapiła.
Milczenie przerywał raz po raz odgłos chrupanego warzywa.
  - Wyjeżdżam, Hinata. - oznajmiłam ponuro, gdy w końcu przełknęłam upartą i twardą jak diabli marchewkę.
 Cisza, która nastała między nami chwile po tym, nie zagłuszały nawet gwarne odgłosy dochodzące z kuchni, czy rozmowy par z okolicznych stolików. Hyuuga zamrugała kilkukrotnie i rozchyliła usta w niemym krzyku, siedząc sztywno jak patyk z wyprostowanymi plecami oraz opuszczonymi ramionami.
  - Na jak długo? - zapytała po chwili, siląc się na spokojny, kojący ton.
  - Bardzo długo - odparłam równie beznamiętnie, czyniąc to wyznanie łatwiejszym niż powinno być w istocie.
Hinata nie poruszyła się, nie zrobiła żadnego gestu mogącego świadczyć o napadzie histerii czy żalu. Była opanowaną i niezwykle silną osobą, która tylko w nadzwyczajnie wyjątkowych sytuacjach odkrywa gorszą stronę swojej natury. Hyuuga, chcą nie chcąc zawsze martwiła się o wszystkich bardziej, niż oni sami na to zasługiwali, jednocześnie skrupulatnie ukrywając obawy pod grubą warstwą pozorów. - Tylko proszę nie mów na razie nikomu. - dodałam, wykrzywiając usta w przyjazny uśmiech.
  - Jasne - skinęła lekko głową - Mam nadzieje jednak, że wrócisz, przynajmniej na nasze wesele.
  - Oh, widzę że faktycznie pokładasz duże nadzieje w tych zaręczynach! - zironizowałam radośnie, szybko oddalając się od sprawy wyjazdu, który, prawdę mówiąc zbliżał się nieubłaganie.
Ze względu na to brałam na siebie wszystkie dyżury w szpitalu, chcąc odciążyć personel na tyle, na ile to możliwe.
  Potem tematy zeszły na szpitalne ploteczki. W miejscu, gdzie przez 8 godzin dziennie kłębiło się tak dużo żywiołowych, w większości młodych kobiet nie trudno było oprzeć się pokusie wypowiedzenia jakiejś sensacji. W skrócie, nie było w szpitalu pomieszczenia, które nie rozbrzmiewało by cienkimi, damskimi głosikami. Ów głosiki entuzjastycznym szeptem wymieniały się informacjami. Słowa wrzały wszędzie, w gabinetach, na przerwach, w pomieszczeniu socjalny, na korytarzach. O gorących sprawach rozmawiało się nawet przy prostszych zabiegach.
A ja musiałam wyjechać, pomyślałam, rozpaczliwie zaciskając dłonie na krawędzi stołu.  
  Każdy dzień stał się tykającą bombą, w której głównym zapalnikiem byli moi rodzice. Nie znałam konkretnej daty wyjazdu, spodziewałam się więc, że oni również jeszcze tego między sobą nie uzgodnili. W tym wypadku każda minuta może okazać się ostatnią, jaką spędzę w rodzinnej wiosce. Jeśli Mabuki zaatakuje “dobrymi wieściami” niespodziewanie, dostanę co najwyżej pół godziny czasu na spakowania się.. a chciałam przed wszystkim pożegnać się jeszcze z Naruto i Sasuke.
 Coraz dotkliwiej uświadamiałam sobie, że era szczęśliwego, być może trochę nerwowego życia w Konoha, wśród przyjaciół, dobiega końca. Co gorsza, dzieje się to w momencie, w którym powoli acz sugestywnie zaczęłam przekonywać się do Uchihy i jego specyficznego, zaburaczałego sposobu bycia. Ba, polubiłam nawet te groźne warkoty.
Oh…
  Co jeśli przyjdzie mi wyjechać bez uprzedniego pożegnania się z nim? Nawet jednym słowem? Nawet gdyby miało to być jedno, niemiłe słowo?
 Kładąc się wieczorem do łóżka, miałam w głowie wyraz jego twarzy, kiedy oznajmiał mi, że, tutaj zacytuję: “Chcę ciebie, Sakura.”. Nie było w nim wtedy nic z opanowania, którym się szczycił. Zastąpiło je za to nieokiełznane pragnienie i dzikość.
Z biegiem czasu nauczyłam się stawiać temu czoła. W jakimś stopniu udało mi się nawet dostosować do wariactwa, jakie nas połączyło.
 I o ile w jego towarzystwie można czuć się w jakikolwiek pozytywny sposób, ze wszystkich sił starałam się uczynić to pożycie odrobinę przyjemniejszym. Zupełnie bez sensu, bo cholernie dobrze wiedziałam, że czuję się przy nim szczęśliwa niż kiedy indziej.
  Kończąc z oszukiwaniem samej siebie i patrząc w końcu prawdzie w oczy, chcę żeby Sasuke mnie całował. Chce żeby mnie dotykał. Chce żeby warczał, jak oszalały.
Już nawet nie robiło dla mnie różnicy, czy ma tą pseudo narzeczoną czy nie. Czy rzuca mną po ścianach, czy po łóżkach. Czy zmusza mnie do tych wszystkich rzeczy, o których skrycie śnie po nocach.
 Tymczasem Uchiha Sasuke jest na misji, ja Sakura Haruno mogę zniknąć w każdej chwili i tylko nieszczęsna Hinata Hyuuga wie z grubsza o tym, co się ze mną stanie. Po krótce: popadnę w nerwice natręctw, depresje, czarną rozpacz i najpewniej załapie jakiś antyspołeczny syndrom. Być może zacznę chodzić w kółko, niczym lew w klatce albo machać na boki głową, jak czubek. Na pewno nie wyjdę bez uszczerbku na zdrowiu z całodobowego przebywania z nadgorliwymi rodzicami, narażona z bliska na ich hipokryzje.

  Następnego dnia, po nieprzespanej z natłoku myśli nocy zjawiłam się w szpitalu. Byłam ponura jak chmura gradowa.  
  Będące na dyżurze Hinata oraz Ino ostentacyjne unikały mojego towarzystwa. Brak snu i z niewiadomego mi powodu, ciągłe zamartwianie się o Sasuke czyniło moje towarzystwo nieznośnym. Mizuki przypomniała sobie nowe poznane słowo, tym razem określając nim mój nastrój. Powtarzając sobie w duchu, że muszę mieć cierpliwość do dziecka, za dziesiątym razem straciłam ją bezpowrotnie i zachowawszy się jak szalona, poleciłam, aby dziewczynkę natychmiast wywieziono ze szpitala.
Oczywiście Ino po cichu odwołała mój rozkaz. Postanowiłam do tego nie wracać.
  Prawie odzyskałam kontrole nad sobą, gdy jak gdyby nigdy nic zjawił się ten przeklęty Naruto. Nie dość, że po tym co narozrabiał z oświadczynami, stanowił przykry widok dla moich oczu, to jeszcze nie raczył powiedzieć ani słowa o tym, jak miewa się Sasuke i gdzie przebywa.
 Doprowadziło mnie to do takiego stanu, że zagroziłam mu użyciem chirurgicznego skalpela i pozbawieniem “najcenniejszych części jego ciała”. Naruto nakręciwszy przesadnie znak krzyża w powietrzu, wycofał się pośpiesznie.
 Nie wiedząc co się ze mną dzieje, zatrzasnęłam drzwi do swojego gabinetu i ostatkiem siły woli powstrzymałam się od automatycznego odruchu ciśnięcia kluczem przez okno. Wykonałam serie głębokich oddechów, zgodnie z zaleceniami psychologa oddziałowego i rozłożyłam się na kozetce, tępo wpatrując w nieskazitelnie biały sufit.
  Dalsza nieobecność Uchihy w dużym stopniu przyczyniła się do mojego s p a r s z y w i a ł e g o  nastroju. Nie jadłam, znowu piłam tylko kawę, nie mogłam się skupić ani skoncentrować… a wszystko przez dziwne wrażenie, że skoro Uchiha nie wrócił z Naruto, to stało się coś złego. Dzisiaj mija termin optymalnego powrotu - Uzumaki się wyrobił, co więc przyczyniło się do opóźnienia u Sasuke?
Przebiegłam myślami po rzeczach, które mogłyby go zatrzymać. Złamana noga - owszem, skręcenie karku - jasne, paraliż - nie inaczej. Gdyby jednak stała mu się krzywda, jakim cholerstwem Naruto miałby zostawić go samego na pastwę losu, a następnie nikomu o tym nie powiedzieć?
 Poszukiwałam więc przyczyn ponad fizycznymi urazami, w które mógłby się zaopatrzyć, mając na uwadze jego skłonność do skręcania sobie kostek czy rozszarpywania nerwów ocznych. Po kilku długich minutach głębokiej koncentracji doszłam do jednego, druzgoczącego wniosku...
Madara - no jasne że tak!

  Szczęście nie sprzyja głupcom, pomyślałem, po raz kolejny tego dnia wychwalając niesamowity zbieg okoliczności, dzięki któremu pozbyłem się Naruto bez kiwnięcia najmniejszym palcem u stopy. Istotnie potrzebowałem kilku dni odosobnienia poza Konohą i zdaje się, mój anioł stróż również doskonale o tym wiedział.
 Nim zdążyłem podjąć temat mający na celu zapewnienie mi swobody, Uzumaki samoistnie obwieścił, że musi wrócić szybciej, by zdążyć na oficjalną, coroczną uroczystość ku czci Klanu Hyuuga, na którą został zaproszony. Tym samym ja miałem pozostać na miejscu, by dopełnić formalności związanych z okolicznościami śmierci więźnia, jaką niefortunnie poniósł w wyniku starcia z naszą dwójką.
Wywiązawszy się z tego zadania, cały świat stanął dla mnie otworem.
  Jeszcze w ten sam dzień znalazłem się u wrót ukrytych drzwi, będącym niegdyś bocznym wejściem do świątyni jakiegoś podrzędnego bóstwa. Uchyliłem je i w akompaniamencie głośnego skrzypu przedostałem się do środka. Zewsząd wiało ciemnością i chłodem.
 Z pozorów opuszczony budynek, za sprawą uaktywnienia Sharingana stawał się godnie wyposażonym lokum dla zdrajcy, mordercy i głównego spiskowca na tym świecie.
Ściany wciąż pozostawały obskurne i popękane, podobnie jak nadużyta, betonowa podłoga. Cały skromny metraż pomieszczenia zapełniały jednak różnego rodzaju domowe przedmioty: jak obdrapane łóżko, mocno zużyta szafa czy rozsypujące się biurko.  
  - Madara - rzuciłem w przestrzeń, samoistnie wkraczając w świat genjutsu, w którym ten na jakiś czas się zaszył. Miejsce idealne by, nawet gdy do środka dostanie się wróg, ukrywać się i wypoczywać, nagromadzając siły po druzgoczącej klęsce. Tylko członek Klanu Uchiha jest w stanie z własnej woli wtargnąć pod oddziaływanie techniki i co za tym idzie, odkryć przytulny kącik swojego starego krewniaka, Madary.
 - Sasuke, co za miła niespodzianka! - Mężczyzna zaśmiał się bez krzty rozbawienia i wstał znad pokrytego dziwnymi fiolkami biurka. Jego wygląd nie zmienił się wiele od czasu ostatniego spotkania, z tą różnicą, że tym razem nie miał na sobie czerwonej zbroi. Ta leżała spokojnie w kącie pomieszczenia. Ukryłem wysuniętą wcześniej katanę w pochwie i zmusiłem się do skwapliwego skinięcia głową, w ramach powitania. - Rozmowny, jak zawsze. To mi się podoba.
Nie odpowiedziałem.
  - Więc masz coś dla mnie? - ciągnął ze złowieszczym uśmiechem - Mam nadzieję, że moje starania by przyjęto cię do wioski, nie poszły na marne.
  - Twoje starania? - zainteresowałem się, chyba pierwszy raz w jego obecności. Uniosłem brwi.
  - Tak, tak! - zapewnił gorliwie - Musiałem się sporo namęczyć by przejąć kontrolę nad tym starym prykiem ze starszyzny. Nędzny robak nie ma w sobie ani krzty siły woli.
  - Przejąłeś nad nim kontrolę?  
  - Tak. Czemu jesteś taki zdziwiony?
  - Sądziłem, że nie będziesz się wychylał. - odparłem obojętnie - Tak jak ustalaliśmy.  
Wrócił na swoje miejsce za prowizorycznym biurkiem i sięgną po jedną z będących tam fiolek. Odpieczętował naczynie jednym ruchem kciuka. Następnie pociągnął solidny haust fioletowo-brunatnej cieczy, żarliwie oblizując po tym usta.
  - Trucizna - wyjaśnił pokrótce, wykonując jaszczurczy, paskudny uśmiech który nadał jego twarzy obłąkanego wyrazu. Przeciął wzrokiem przez cały pokój, zatrzymując go na mnie.
- Dlaczego pijesz truciznę? - zapytałem, na poważnie zastanawiając się nad poziomem jego poczytalności. Zbyt długie życie i ciągłe porażki musiały porządnie namącić mu w głowie.
Obawy Naruto, że Madara znów zaatakuje, okazały się przedwczesne. Pradziad Uchihów  zamierza bowiem samoistnie się wykończyć, sącząc trucizny jak gdyby były to słodkie, owocowe soczki. Opadłem na prowizoryczne łóżko.
  - Mam tutaj - niewzruszony machnął ręką, ogarniając nią cały blat - Zestaw najmocniejszych trucizn od kurewsko wprawnego Truciciela z Konohy. Muszę być przygotowany, kiedy władze Wielkich Nacji zdecydują się wysunąć zabaweczki tego śmiesznego chemika, w czasie przyszłej wojny. Uodpornię się na nie i nic nie zdoła mnie zaskoczyć.
  - Jak je zdobyłeś?
Uniósł wzrok i spojrzał na mnie, chwilę rozważając nad odpowiedzią.
  - Mam swojego przemytnika. - rzucił, przecierając usta ręką. - Ale to przeklęty idiota. Złapali go i wsadzili do aresztu domowego.
  - Za dostarczanie ci trucizn? - uniosłem brwi jeszcze wyżej, niemal stykając je z linią włosów. - Wiedzą o twoim położeniu?
  - Jesteś kolejnym idiotą, Sasuke? - wycedził - Za zabicie jakiegoś starego dziada w mieście Tonfuku. Gdyby chodziło o mnie, już dawno bym się go pozbył. Jest silny ale durny i nie panuje nad emocjami. Truciznę musiałbym wtedy załatwiać sobie co prawda sam, porywając tego sławnego Truciciela. - Pociągnął kolejny łyk z fiolki - Na wszelki wypadek dowiedz się o jego tożsamości, wypytaj parę osób, pogrzeb w dokumentach. Cokolwiek, byleby skutecznie.
Skinąłem głową na znak zgody
  - To nie będzie problem. - mruknąłem
  - Tak sądziłem. Tymczasem mów co wiesz.
Z jego oczu wyczytałem płonącą żądzę informacji. Rozsiadł się z typową dla siebie pewnością.
  - Niewiele - odparłem rzeczowo, chwile po tym napotykając jego zdziwione spojrzenie - Są bardzo ostrożni. Przez ten czas dostałem nie mniej niż 2 misje, znikomej trudności. - wyjaśniłem - Nie mniej jednak nie są już tak czujni, będę mógł niedługo wkraść się do korzenia i zabrać te raporty, które chciałeś.    
  - Będziesz mógł zrobić tylko tyle? -syknął zirytowany, kładąc nacisk na każde słowo z osobna. - Siedzisz tam tak długo i dalej nic nie wiesz?
  - To nie zależy ode mnie - odwarknąłem, jako że nigdy nie kuliłem przed nim głowy. Swobodnie oparłem łokcie o kolana, zwieszając dłonie.
  - Kiedy więc raczysz wiedzieć.. cokolwiek?
  - Niedługo.
  - Nie zmuszaj mnie Sasuke, bym zsyłał tam drugiego informatora. Nie chciałbym kłaść nacisku na mojego ostatniego krewniaka. - odparł z przekąsem. W jego głosie nie było ani krzty troskliwości, którą z kolei wyznaczały fałszywie rzucone słowa.
Uniosłem jedną brew.
  - Masz na myśli kogoś konkretnego?
  - Czarny Zetsu nadałby się idealnie.
  - Zbyt duże ryzyko - podsumowałem z niemałą satysfakcją - Konoha ma precyzyjne urządzenia namierzające przepływ charkry, poustawiane dla bezpieczeństwa woków całej wioski. Natychmiast wykryją napastnika.
  - A więc jednak coś wiesz. - Madara pokiwał z uznaniem głową. -  Skromniś z ciebie Sasuke, jak na Uchihe przystało! - zakpił, unosząc kącik warg w cynicznym uśmiechu.
  - Daruj sobie. - rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie sponad przydługich włosów, opadających na oczy.
  - No tak. Zapomniałem, że wymordowanie klanu na twoich oczach wypłukało cię z poczucia humoru. Wybacz śmiałość.
Skłonił się szyderczo, wykonując ostentacyjny ruch rękoma. Potem wrócił na swoje dawne miejsce.
  - A teraz konkrety. - dodał, momentalnie przybierając poważny wyraz twarzy - Ilu mają sprawnych shinobi?
  - Niewielu.
  - A medyków?
  - Jeszcze mniej.
  - Na kogo warto uważać?
  - Naruto Uzumaki.
Odpowiadałem machinalnie, wiele nie zastanawiając się nad tym co mówię. Słowa przychodziły same z siebie, jakby były najoczywistszym faktem.
 Odetchnąłem pełną piersią, uświadamiając sobie jak bardzo jestem zmęczony. Wielogodzinne podążanie za uciekinierem, a w końcu stoczenie z nim bitwy trochę mnie osłabiło. Na dodatek musiałem jeszcze udać się do lasu otaczającego pustynie Suny by odnaleźć schronienie tego zgrzybiałego starca.
  - Najlepszy strateg?
  - Shikamaru Nara.
Przeczesałem dłonią włosy, dla względnej wygody opierając się plecami o ścianę.
  - A więc w tej materii nic się nie zmieniło. - oświadczył Madara po długim namyśle, po czym z zapalczywością zaczął kreślić coś na przyszykowanej wcześniej kartce papieru. Wykonał dwa posuwiste ruchy, sygnalizujące powstanie poziomych kresek. - Zlikwidujesz stratega, tak by nikt się nie zorientował. Zagraża powodzeniu naszej misji. Nie pozwolę pokonać się po raz drugi. - uniósł na mnie wzrok - Tylko tego nie spierdol.
  - Raczej mi się to nie zdarza - cisnąłem, dla ulgi organizmu na dosłownie chwile przymykając oczy.  
  - Najlepszy medyk?
W pomieszczeniu rozbrzmiewał dźwięk długopisu uderzanego o twarde podłoże, na tyle długo, bym zorientował się, że nie udzieliłem odpowiedzi. Nie było to z resztą wielkie zaskoczenie, skoro od półtorej minuty biłem się z myślami czy aby na pewno chce przekazać Madarze jej nazwisko. Miałem nie bezpodstawne obawy, że przypadek Sakury może skończyć się mniej przyjemnie, aniżeli tylko szybką śmiercią.
Zawahałem się co najmniej trzy razy, zanim wykrztusiłem:
  - Tego nie wiem.
  - To się dowiedz - usłyszałem w odpowiedzi. - Byle szybko. Nie mamy aż tyle czasu.
 Madara, szczęśliwym zrządzeniem losu był zbyt zajęty rozwijaniem kunsztu pisarskiego by spostrzec moją nader jasną reakcje.
Na samą myśl o tym, co ten starzec mógłby zrobić Sakurze przechodziły mnie zimne dreszcze. Chęć zdradzenia jej tożsamości przegrała z nagle zrodzoną obawą- która prawdę mówiąc nie chciała mnie teraz opuścić. Nerwowo po drygałem nogą, wyśmiewając w duchu samego siebie.
Jeszcze nie tak dawno kpiłem z umiejętności aktorskich Haruno, a teraz sam daje iście katastroficzny popis swoich zdolności. Po raz pierwszy od czasu opuszczenia wioski zaznałem naglącej potrzeby ochrony innego człowieka. Żeby tego było mało, obiekt mojej nadgorliwej troski okazał się być irytującą, pustą kobietą spowitą w róż i niezmąconą, twardą jak głaz aurę nienawiści.
  W kościach czułem, że to nie przyniesie ze sobą niczego dobrego.
Chce bezdusznie zniszczyć rodzinną wioskę, a gdzieś w międzyczasie z dobrego serca chronić jej mieszkankę, o ironio, najbardziej zagorzałą patriotkę.
  - Nie spieprz swojej roboty, a to wszystko szybko się skończy - Madara przywołał mnie do siebie gestem ręki, więc dźwignąłem się z pryczy i podszedłem bliżej. - Zaatakujemy od środka, tak jak uzgadnialiśmy. Dzięki Sharinganowi utworzysz dla nas międzywymiarowy portal. Musisz poznać i opanować tą technikę, poświęcisz na to jedno oko. Punktem spotkania będzie twoje mieszkanie. W pierwszej kolejności nacieramy na Kage. Zabicie przywódcy równa się złamaniu oporu przeciwników. - objaśniał, zawile przedstawiając mi na piśmie w jakiej formie przebiegnie atak. Zerkając na czytelnie chodź niestaranne kreski na kartce papieru, kiwałem jedynie głową.
  Jak mam uchronić Sakurę przed tym gównem? Ten uparty, zielonooki osioł prędzej odgryzie sobie wszystkie palce, niż pozwoli wywieść się na czas z wioski. Gdyby jednak jakimś cudem mi się to udało, gdzie miałbym ją zostawić? Kiedy po nią wrócić? Dokąd z nią wrócić… Co spieprzyłem, że wszystko tak nagle się skomplikowało !?
Ha, ja przecież doskonale wiem co zrobiłem źle.       
 Pozwoliłem Sakurze nieustannie zaglądać do swoich myśli.
Od kiedy z wielkim hukiem pojawiła się w moim życiu, wszystko dosłownie stanęło w nim na głowie. Nawet moja własna organizacja przeszła rekonstrukcyjne zmiany, za sprawą jej cholernej, zawiłej, pociągającej, ciekawej, przeklętej osobowości.
  Jest już za późno. Gdybym w tym momencie rzucił Suigetsu w twarz najjaśniejsze argumenty, on i tak nie pozwoliłby zrobić Sakurze żadnej krzywdy. Juugo byłby bardziej praktyczny, chodź i on wahałby się między tym co dobre a konieczne.
  Przekleństwa nie oddadzą w pełni tego, co czuję. Bo czuje stanowczo zbyt dużo rzeczy, które generalnie nie powinny mnie w ogóle interesować. Ona i jej liche życie nie powinno mnie obchodzić.
  - Rozumiesz? - Pochwycenie tego jednego pytania, pozwoliło mi uzmysłowić sobie, że przegapiłem całą czczą gadaninę Madary. Potrząsnąłem trzeźwiąco głową i przybrałem beznamiętny wyraz twarzy, jednorazowo pokiwawszy głową.  
 - Rozumiem - pokwitowałem sucho, bez dalszej dyskusji zbierając się do wyjścia.
Przed drzwiami coś mnie jednak zatrzymało. Przystanąłem w pół kroku i zagłębiłem rękę w odmętach torby, po sekundzie wyciągając z niej stary pamiętnik. Podałem go Madarze.
  - Co to? - zapytał z obłudnym zainteresowanie, obracając w dłoniach cenny przedmiot. Zmarszczył na krótko brwi, zaraz szybko powracając do pozornie spokojnego wyrazu twarzy  - Skąd to masz, Sasuke?
  - Znalazłem w jakiejś chacie na odludziu. Były tam wyryte symbole naszego klanu.
  - Tak.. To ciekawe. - podłapał z ociąganiem, ze świętobliwą ostrożnością rozkładając na boki obie okładki. Przejechał wzrokiem po pierwszej, wyrwanej z kontekstu linijce, bezwstydnie zaczytując się na dłużej. Podczas gdy ja stałem jak idiota na środku pokoju, on radował się dobrą lekturą raz na jakiś czas ze zdziwieniem rozszerzając oczy - To niemożliwe... Ale... Tak... Nie może być pomyłki - mamrotał pod nosem. Jego oczy wręcz płonęły żywą czerwienią, kiedy kawałek po kawałeczku studiował stronice - Słyszałem już o tym kiedyś. - obwieścił triumfalnie, unosząc głowę.
  - O czym?    
Odwróciłem się do niego całym ciałem, bacznie ilustrując przebieg różnorodnych emocji po jego twarzy. Był zafascynowany obiektem trzymanym w rękach.
  - O legendzie Babki Mikoto.
  - Babki Mikoto? - powtórzyłem tępo. Przed oczami stanęła mi twarz mojej własnej matki, która z dumą nosiła owe imię. Szybko odgoniłem do siebie sentymentalne obrazy. Nie ma sensu rozprawiać nad czymś, co od dawna już nie żyje.
  - Pierwsza kobieta Klanu Uchiha, młodzieńcze. Nie słyszałeś o tym, bo to bardzo stara opowieść. Właściwie zapominano o niej jeszcze za moich czasów. Twoja matka miała imię na jej cześć, chodź nikt o tym zapewne nie wiedział.
  - O czym mówi? - rzuciłem rzeczowo. Ostatnie czego chciałem to podejmować temat rodziców, których prawie już z resztą nie pamiętam. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, póki nie żyli. Jeśli jakimś cudem wrócili by do życia, może bym na nich spojrzał raz czy dwa.
Madara oderwał wzrok od stronic i ulokował go we mnie, długo zbierając w myślach odpowiednie słowa. W końcu przemówił:
 - Jest dużo nieścisłości. Jedna opowieść głosi, iż Mikoto była rodzącą się raz na kilka pokoleń wyrocznią. Poślubiła mężczyznę o złym sercu, Indrę i wydała na świat jego dziecko, nasączonego nienawiścią chłopca. Zabił on swoich rówieśników i szybko obudził Mangekyou Sharingana. Jego matka pogrążyła się wtedy w takim smutku, że opuściła klan szukając odosobnienia w lasach, gdzie nikt nie usłyszał głoszonych przepowiedni. - Przerwał na moment, zaraz znowu podejmując temat: - Druga legenda natomiast opowiada o wyroczni, którą po wypowiedzeniu jedynego w swoim życiu proroctwa, ogarnęło umysłowe szaleństwo. Ona również wydała na świat syna a później zabiła się na jego oczach, tym samym budząc w niemowlęciu Mangekyou Sharingana. Jej mąż wybudował więc dom w środku lasu i pochował tam jej ciało, wraz ze wszystkimi osobistymi rzeczami kobiety. W tamtych czasach wierzono, że należy zapewnić zmarłym odpowiednie warunki do życia pozaziemskiego aby nie zrzuciły na ciebie klątwy.
Urwał, rozmyślając nad czymś głęboko
  - Ciekawy mnie tylko jedna rzecz. - pociągnął niczym w transie, ślepo wpatrując się w jeden punkt na ścianie - Jak znalazłeś ten dom? Według legend pokazuje się on tylko i wyłącznie osobie, związanej w jakiś sposób z przepowiednią Mikoto.
  Zmarszczyłem brwi, za nic nie mogąc przypomnieć sobie okoliczności, jakie skrzyżowały moje drogi z ów chatą. Mimo starań, żadne pomocne obrazy nie napływały mi do głowy. Ale za to miałem okazję oczami wyobraźni znów zobaczyć Sakurę w skąpej bieliźnie. Stała na środku pustego, zapuszczonego salonu niczym wcielenie wszystkich cnót, ponętnie krzyżując zgrabne nogi i...
Odpędziłem niepotrzebne myśli, nie dekoncentrując się bardziej niż było to konieczne. Wróciłem myślami do tematu.
  Madara nie przykładał wiary do czczych bajeczek, a ja nigdy nie lekceważyłem jego bystrego umysłu, podobnie jak w moim przypadku - nastawionego tylko na zemstę. Jeśli starzec mówił, że istniała niegdyś Babka Mikoto, to z pewnością tak było.
  - Oznacza to, że ten pamiętnik należał do niej - Bardziej stwierdziłem niż zapytałem, przykuwając wzrok do skórzanej oprawy księgi. - Jest zapisany w dziwnym języku.
  - Ałtańskim - odparł natychmiast - Nic w tym dziwnego. Mikoto żyła blisko 400 lat temu.
  - Potrafisz go rozczytać?  
  - Powinienem sobie poradzić. - rzucił z ociąganiem, odkładając cenny przedmiot na biurko - Widzimy się niebawem, Sasuke. Pozbądź się stratega.
 Czyniąc mi aż nazbyt wyraźną aluzję uśmiechnął się pokrętnie, z niecierpliwością oczekując mojego wyjścia. Nie widząc sensu w zwlekaniu, po prostu odwróciłem się i przedostałem na świeże powietrze. Zapadał zmierzch.


Stało się.
Termin wyjazdu zaplanowany został… na jutrzejszy poranek.  Chyba nigdy się z tym nie pogodzę.
Wiedziałam, że sposób w jaki poinformuje resztę o swojej nagłej wyprowadzce daleki jest od ideału, nie mogłam jednak inaczej. Zbyt dużo kosztowało mnie przekazanie tego wyrozumiałej Hinacie - gdybym miała podejmować jeszcze kilka takich karkołomnych prób, chyba umarłabym z rozpaczy, powolutku wycinając sobie poszczególne kawałki serca.
Zadrżałam gdy chłód nocy oplótł moje odsłonięte ramiona, muskane raz po raz powiewami zimnego wiatru.
Co ja właściwie wyprawiam?
Ledwo usłyszałam, że Pan Mściciel łaskawie wrócił do wioski, a już pędzę do niego na złamanie karku, w środku nocy, ubrana tylko w przewiewną, różową piżamkę. Definitywnie przestanę zawierzać swoim chorym impulsom. Gdyby nie one, leżałabym teraz w ciepłym łóżku.
  Wcisnęłam bose stopy mocniej w puchate kapcie w kształcie radosnych króliczków i hardo parłam do przodu, nie zastanawiając się ani przez chwilę, co on sobie pomyśli o tym cyrku.
Bo mi osobiście chciało by się śmiać.
W tej sytuacji należy jednak wziąć poprawkę na sposób bycia Sasuke.. i fakt, że on przeważnie się NIE ŚMIEJE. Strzelam więc, że wpadnie w furie, bo niewiele emocji pozostaje mu do wykorzystania, poza rozbawieniem. Może ewentualnie jeszcze się rozpłakać albo po prostu mnie zignorować.
  I jego i drugie a nawet z rozpędu powiem, że także trzecie nie wchodziło w grę - bo miałam zamiar się z nim całować. Długo, namiętnie i bez opamiętania, jeszcze zanim wysunie jakąkolwiek reakcję. Przyznaję to przy trzeźwości umysłu i całkowitej przytomności. Przed 10 minutami uznałam, że będzie to najlepsza forma pożegnania, jaką będę mogła mu zaoferować. Słowa zastąpię czynami, wyjątkowo w niech nie przebierając.
Pal licho konwenanse! Lepiej wyjechać żałując tych pocałunków. Bynajmniej będę miała o czym myśleć przez całą żmudną drogę. Starczy mi czasu, by kreatywnie sobie nawymyślać.
Jeśli nie wspominałam jeszcze, że podróż do Kiri odbywać się będzie “po człowieczemu”, to mówię to teraz. Wyruszamy z samego rana drogą czysto lądową, chyba nawet czymś na kształt bryczki. Bliżej ziemi, po prostu, już nie da się być. Odpowiada to zawiłym, niezłożonym preferencjom moich rodziców, którzy wszystko co związane z życiem shinobi traktują jak chorobę zaraźliwą, w dodatku wysoko śmiertelną. Idąc tym tropem ja jestem trędowata i aż dziw, że nie dostałam osobnej karocy.
  Na ulicach nie było żywego ducha i bardzo dobrze! Umarłabym ze wstydu gdyby ktokolwiek rozpoznał mnie w tym różowym wdzianku. Wielka Sakura Haruno, renomowany doktor szlaja się po nocach w piżamce, strasząc po drodze wszystkich napotkanych pijaków- już słyszę te pogardliwe szyldy na ulicach. Ludzie są zawistni i nie przepuszczą żadnej okazji do przemielenia w proch nieskazitelnej opinii innej osoby. Ale gdyby mnie to chodź trochę obchodziło, najpewniej ubrałabym się przed tą eskapadą. Uznałam to jednak za zbędne, po za tym na prawdę nie miałam ochoty na dobieranie sobie stosownej garderoby.
  Pokonywałam kolejne metry boksując się z myślami.
Zachowuje się jak spragniona czułości szesnastolatka. Kto by to widział! Znowu uciekam z domu! W środku nocy! W piżamie! … I uroczych kapciach w króliczki. Kupiłam je sobie za ostatnią wypłatę i nie żałuje tej decyzji, są milusie i cieplusie, w sam raz na spacery po zmroku. Chodź bym ich o to nie podejrzewała, wydają się również stabilne i pożądane. Mogłabym przeprawiać się przez strome góry, a jaśniutkie futerko pyszczka nie zaznałoby ani jednej skazy.
Wyśpiewując ody pochwalne dla swojego obuwia, dotarłam pod drzwi mieszkania Sasuke.
Uniosłam rękę i zbliżyłam ją do drzwi, mimo to nie rozległ się charakterystyczny dźwięk pukania. Zamarłam w bezruchu.
Kompletnie tego nie przemyślałam. Co mam mu powiedzieć? Jak wyjaśnić to, że zjawiam się bez zapowiedzi? Właściwie to bez żadnego powodu?  
Zagryzłam dolną wargę i już miałam oddać ten wdzięczny ruch nadgarstka.. kiedy znowu ogarnęło mnie otępienie.
Jaki wysunąć kontratak, gdy znikąd zacznie na mnie warczeć? Czego powinnam się spodziewać? Jeśli ruszy na mnie z kataną, dać się przebić? To załatwiło by wszystkie moje problemy no ale..
Zaczerpnęłam głębokiego wdechu. Róż nie dodaje odwagi, a królicze kapcie wcale nie są jakimś wymarzonym towarzystwem. Patrzą na mnie z dołu i osądzają wzrokiem, jakby już wyśmiewały mój durny pomysł.
Bo jest durny, ja jestem durna!
  Załomotałam w te pieprzone drzwi z taką furią, jakby zależało od tego moje życie. Groźnie zatrzęsły się pod wpływem tego uderzenia, grożąc niechybnym wyskoczeniem z zawiasów. Cofnęłam się dla pewności, gotowa w razie wypadku uciec jak najszybciej, byleby szkoda nie poszła na moje konto. Wystarczająco ich już sobie nagrabiłam.
 Cisza za drzwiami przeciągała się nieskończenie długo. Zdołałam policzyć swoje oddechy i niemal wytypować najmocniejsze uderzenie serca, pod wpływem którego żebra zatrzęsły mi się jak dzwony. Czułam się... nieswojo i niepewnie. Dziwne wrażenie dla kogoś, kto do tej pory mniej więcej panował nad swoim życiem i nie dawał się zaskoczyć, bynajmniej nie nazbyt często. W każdym razie nie zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
 Drzwi powoli otworzyły się, wpuszczając na ciemny korytarz wąską smugę światła. W pierwszym przebłysku jasności przymrużyłam oczy, zaraz później śmielej spoglądając na osobnika stojącego w przejściu.
  - Ktoś ty? - Zagrzmiał surowy, damski głos. Niemal czułam jak każda komórka mojego ciała oziębia się, w konsekwencji mrozi i opada na dno, jak statek przy zatknięciu z lodowcem.
 Boska istota, która stała w progu miała na sobie tylko koszulkę Sasukę. Ciemny materiał z ledwością zasłaniał jej krągłe biodra. Kobieta była również wysoka, smukła i miała wyjątkowo zgrabne nogi. Kiedy zerknęłam na jej twarz, wykrzywioną w niezadowoleniu spostrzegłam również, że natura nie poskąpiła jej pełnych ust, zadartego nosa i wdzięcznie zaróżowiałych policzków. Ciemne oczy połyskiwały kpiąco. - Niemowa?
  Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam. Niemowa jest chyba najlepszym określnikiem mojego aktualnego stanu. Dodając do tego: pusta, próżna i naiwna, po solidnym wymieszaniu otrzymamy pożądany roztwór rozpaczy, który z kolei po wstępnej obróbce mechanicznej - stworzy mnie. Tak mniej więcej. Różowe włosy dla spotęgowania efektu, byleby nikt nie obszedł się z wrażeniem, że jest ze mną coś nie tak.
  - Sakura? - Co by mnie pogrążyć do samego końca, w progu, tuż za plecami powabnej modelki pojawił się Sasuke, bezceremonialnie świecąc gołą klatką piersiową. Być może poczułabym to znajome uderzenie gorąca, gdyby nie seksi blond kociak łypiący na mnie z góry, jak strażnik na skazańca chodzącego po spacerniaku. Zawahałam się aż nazbyt wyraźnie i żeby ukryć ten fakt, zdecydowałam się na najgorszą rzecz. Otworzyłam usta.
 - Dobry wieczór - Serio, Sakura? Serio? Byłam tak zajęta besztaniem się w myślach, że nie spostrzegłam, jak słabo i drżąco wypadł mój głosik. Dlatego pociągnęłam dalej : -  Przyszłam o-oddać koszulkę Sasuke! Pożyczałeś mi ją ostatnio, pamiętasz?
 Nie dość, że czułam jak cała twarz płonie mi żywym ogniem, to do katastroficznego występku dołączyłam jeszcze nieporadną gestykulacje rekami. Wykonywałam tak energiczne ruchy, że nawet gdyby chcieli, nie mogliby spostrzec drżenia moich rąk.
  - Tak? To gdzie ją masz? - Kociak wzrokiem łowcy niemal spiorunował moją sylwetkę. Żadnej koszulki nie znalazł, bo i nie przyszło mi do głowy by ją ze sobą zabrać. Skłamałam, w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz oszustwo szybko wyszło na jaw.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię... a już na pewno zetrzeć szyderczy uśmieszek z tej jej pięknej buźki!
Sasuke przyglądał się mi z uniesioną brwią.
  - Ah! - zawołałam teatralnie - Ależ jestem głupia! Zapomniałam jej! - Zaśmiałam się nerwowo, zdecydowanie za głośno i piskliwie by można było chodź w połowie uznać to za naturalny odgłos.
Przez namiastkę sekundy, zaczęłam cieszyć się jutrzejszym wyjazdem. Po dzisiejszym wielo-aktowym przedstawieniu zasługuje co najwyżej na obrzucenie zgniłymi pomidorami. Ja, Sakura Haruno oficjalnie nie nadaje się do ról pierwszoplanowych; dialogi fatalne, akcja nierozwinięta, mierne ułożenie choreograficzne. O charakteryzacji nie wspominając.
Zważając na otępiałe miny widzów sztuka nie przyjęła się zbyt optymistycznie.
 Wykonałam taktyczny odwrót.
Mając dość upokorzenia jak na jedną noc, postanowiłam zbłaźnić się ten ostatni raz. Nim zdążyli mrugnąć, obróciłam się na pięcie i przeskoczyłam przez barierki, miękko lądując na ziemi. Następnie ruszyłam biegiem przed siebie, na plecach czując potęgę palących spojrzeń. Napór ich był tak mocny, że niemal się przewróciłam, niefortunnie potykając o złośliwie tkwiący tam kamień.  W porę zyskałam równowagę.
  - Co się tak na mnie gapicie! - fuknęłam w stronę pary króliczków, jak obłąkana szukając drogi powrotnej do domu. Jak na złość nagle zgasły wszystkie latarnie.
W tym szalonym pędzie, ledwo nadążałam przebierać nogami. Dźwięk kroków niósł się echem po opustoszałych uliczkach. I wtedy pomyślałam, że gorzej być już nie może.
Mogło.
Przekonałam się o tym pół sekundy później, gdy z impetem, rozpędzona jak taran uderzyłam w coś miękkiego i twardego zarazem. Obce dłonie mocno zacisnęły się na moich odsłoniętych ramionach.
Zdążyłam wydać z siebie urwany krzyk nim gwałtownie zatkano mi czymś usta i pociągnięto gdzieś w bok, niemal ciągnąć po ziemi, bo moje stopy bezwarunkowo odmówiły współpracy.
Nieustannie czułam w nozdrzach, ostry, wręcz duszący zapach wody kolońskiej napastnika. Szarpałam się i wierzgałam, mimo ciemności starając się mierzyć w twarz mężczyzny. Musiał być on zaprawiony w porywaniu, bo żaden z wymierzonych ciosów nie doleciał do celu, muskając tylko zimne, nocne powietrze. Chciałam krzyczeć byleby nie czuć tej dojmującej bezradności, jaka wypełniała mnie wraz z następnymi nieskutecznymi próbami oswobodzenia się.
  Przyciśnięto mnie do ściany z taką łatwością, jakbym była bierną, szmacianą lalką. W chwilę później mocno i boleśnie wykręcono mi ręce, a dłoń zasłaniającą usta, zręcznie zastąpiono kawałkiem jakiegoś materiału. Wszystko działo się tak szybko że nie byłam w stanie nawet pomyśleć, by wydać z siebie jakikolwiek odgłos.
Szarpnęłam się, wykonując gwałtowny wyrzut nogi w górę. Czubek króliczych kapci mocno ugodził w nogę napastnika, ale ten zdawał się w ogóle tego nie odczuć.
Jakby z oddali dotarł do moich uszu odgłos pośpiesznie rozdzieranego materiału. Zadrżałam, sama nie wiem czy ze strachu, czy z zimna, jakie objęło nagle moje odsłonięte piersi.
Dotarło do mnie jednak, że cokolwiek bym teraz nie zrobiła, wszystko okaże się bezcelowe. Niewiele było w moim dorosłym życiu okazji, bym została bez możliwości kontrataku tak po prostu zapędzona w kozi róg i doszczętnie wyzbyta woli walki. Teraz jednak czułam się bezsilna.
 Pierwsze nieśmiałe łzy spłynęły wzdłuż po moich rozgrzanych policzkach, dając początek niekończącemu się potokowi. Nie płakałam od tak dawna, że wszystkie, ciasno skłębione urazy wypłynęły ze mnie, kończąc bieg na materiale owijającym mi usta. Załkałam bezgłośnie wyłączając się na wszystko co miało wpływ z tym miejscem, z tą ciemnością, z tymi wstrętnymi, nachalnymi łapskami.
 Ogarnięta niemą rozpaczą, z otępieniem spostrzegłam, że jestem wolna.
Pozbawiona brutalnego oparcia bezsilnie osunęłam się plecami po ścianie, nie mogąc powstrzymać wyrywającego się z gardła szlochu. Drżącymi palcami zsunęłam materiał krępujący mi usta.
 Nim zdążyłam zorientować się co się dokładnie stało, obca ręka pochwyciła mnie znowu, jednym płynnym ruchem podrywając na równe nogi. Zachwiałam się słabo i zwieszając głowę, mocno zacisnęłam powieki. Nie powstrzymało to dalszego potoku łez, raczej opóźniło ich wypływ w czasie.  
  - Zostaw mnie - powiedziałam cicho i słabo, tak niepewnie, że sama zastanawiałabym się czy nie będzie to stanowiło dodatkowej zachęty dla napastnika.
A ja na prawdę miałam się do tej pory za silną, zaradną kobietę. Na moje nieszczęście perspektywy z czasem się zmieniają.
  - Sakura.
Rozległo się gdzieś z nieokreślonego bliska. Nie ośmieliłam się unieść głowy. Ten głos był niepokojąco znajomy, mimo to brzmiał inaczej, jakby jego właściciel przemawiał zza ściany, przez zaciśnięte gardło.
 Zaraz później czyjeś ciepłe ramiona z delikatnością przygarnęły mnie do siebie, wtulając w swoją klatkę piersiową. Zesztywniałam, w pierwszym bezwarunkowym odruchu pragnąć odsunąć się i skryć za bezpieczną kotarą odległości. Uspokoiłam się dopiero, gdy chcąc nie chcąc przytknęłam twarz do rozgrzanej skóry mężczyzny.
  Poznałam ten zapach.
Jak mogłam doprowadzić do takiej sytuacji, myślałam gorączkowo, już bez oporów, całą powierzchnią ciała przylegając do dającego ukojenie torsu Sasuke. Pomimo bezpieczeństwa jakie dawały jego ramiona, gorzkie łzy wciąż spływały po moich policzkach, sunąc nieśpiesznie wytyczonym szlakiem. Nie ścierałam ich, ponieważ najpewniej kompletnie bym za tym nie nadążyła. Od czasu do czasu moim ciałem wstrząsał niekontrolowany szloch, będący skutkiem przebytej traumy. W życiu tak się nie bałam.
Ale Sasuke tu był. Przyszedł do mnie. Nic innego nie mogło się liczyć..


 Nie wiem co stałoby się, gdybym wtedy za nią nie pobiegł.
Nie zrobiłem tego co prawda od razu, w pierwszej kolejności zajmując się wydelegowaniem ze swojego domu pustej idiotki. Blondynka, jakimś zrządzeniem losu chciała zadomowić się na dłużej w moim salonie.
  Po uporaniu się z jednym kłopotem, ruszyłem za tym drugim, generalnie bardziej energicznym. Ostatnio przekonywałem się coraz dobitniej, że kobiety, w każdym tego słowa znaczeniu zasyła do nas sam szatan, by uczynić ziemskie pożycie mężczyzn po stokroć trudniejszym. Chwilę przyjemności wykupuje się długimi godzinami tolerowania ich uciążliwej obecności. Niektóre, bardziej zatwardziałe w uprzykrzaniu życia potrafią nawet zjawić się pod drzwiami w środku nocy, jednym uderzeniem w nie stawiając na nogi cały dom.
  Kobieta, od góry do dołu spowita w róż pojawiła się, narobiła standardowego rabanu i zniknęła.
 Pognałem za nią. Miałem właśnie skręcić w główną aleję, gdy niepostrzeżenie wyłapałem nieopodal siebie jakiś ruch. Spojrzałem tam i cała krew zastygła mi w żyłach, a później zawrzała.
 W mroku wąskiej uliczki wielki, ordynarny mężczyzna osaczył jakąś kobietę, przybijając ją do ściany. Drobną kobietę o różowych, prostych włosach.
Kurwa mać!
W biegu potknąłem się o chodnik i omal nie przewróciłem. Napastnik trzymał łapsko na piersi kobiety, a ona usiłowała mu się wyrwać, chodź nie na długo. Wkrótce zamarła w bezruchu i dało się rozróżnić tylko gwałtownie podrygiwanie od bezdźwięcznego szlochu ramiona.
Przybyłem w momencie, w którym Sakura, moja zatwardziała, wytrzymała Sakura poddaje się, ulegając całkowicie woli tego głupca.
Śmiał jej dotknąć. Śmiał doprowadzić ją do płaczu. Śmiał ją rozebrać..
  Miałem prawdziwą ochotę zabić. Nie. To za mało powiedziane. Chciałem go rozkrajać, powoli, kawałeczek po kawałeczku żeby wrzeszczał i błagał o litość. Żeby odkupił własnym cierpieniem wszystkie krzywdy, które w czasie tej krótkiej szamotaniny wyrządził Sakurze.  
Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Nigdy nie chciałem jej takiej zobaczyć.
Rzuciłem się na napastnika, nie uświadamiając sobie nawet co czynię.
Schwyciłem zbira za ramię i odciągnąłem go od łkającej kobiety, potem trzasnąłem pięścią w jego parszywą gębę z taką siłą, jakiej nigdy dotąd nie wykazywałem podczas bójek. Obrzydliwy chrzęst łamanego nosa, a zaraz po nim ryk rozwścieczonego opryszka. Nim zdołał zbiec, złapałem go za głowę i jednym trafnym pchnięciem skręciłem kark.  
  Na krótko przed tym jak jego ciało opadło na ziemię, dopadłem do skulonej na ziemi kobiety. Szybko i brutalnie dźwignąłem ją na nogi. Ochota by wziąć Sakurę w ramiona przeważyła szalę i stworzyła mnie niepomnym, na wszystko co działo się dookoła.
Tak się o nią bałem..
 Oto stała przede mną marna skorupa tej niezłomnej osoby, którą wbrew sobie ceniłem i skrycie podziwiałem.
Sakura drżała na całym ciele, nie będąc w stanie wysunąć żadnej formy oporu - który nie ograniczał się do dwóch, z ledwością wypowiedzianych półsłowek. Ona po prostu trwała, czekając na, w jej mniemaniu, nieuniknione.
  Nie mogłem znieść tego widoku.
Nie mając wprawy w byciu delikatnym i troskliwym, zadziałałem instynktownie, przysuwając jej wątłą postać bliżej siebie, by mogła skryć się, ukryć przy mnie przed całym złem tego świata.
Ja na prawdę mam na to ochotę, pomyślałem w przypływie świadomości, chce jej bronic, bez względu na to w jakie tarapaty jeszcze się wpakuje.
Od tego moment mogę mieć pełne ręce roboty, nic nie było jednak ważne.  
Zrobię wszystko, byleby nie musiała już nigdy płakać.
  - Sakura - rzuciłem miękko, nie pozwalając jej się odepchnąć. Wiedziałem, że jeśli to zrobi, stracę ją już do końca, pozwalając by ukryła się w tej swojej cienkiej skorupce niezależności. Zacieśniłem ramiona otaczające jej chudą sylwetkę i w uspokajającym geście pogłaskałem ją po głowie, odczekując aż jej głęboki oddech i gwałtowny szloch złagodnieją.
Tak też się stało. Nagle przestała się wiercić i po prostu we mnie wtuliła, ufnie niczym zagubione dziecko. Wciąż płakała.
Pojedyncze łzy kończyły wędrówkę na moim brzuchu.
 Póki działałem w tak skrajnych emocjach jak strach i gniew, nie miało dla mnie znaczenia, że naga od pasa w górę kobieta przyciska się kurczowo do mojego równie odkrytego torsu. Ale emocje opadały, a ja zacząłem odczuwać jej obecność z coraz większą intensywnością.
Pożądałem jej wystarczająco mocno gdy była ubrana… do diabła. Przełknąłem ślinę, przerywając rozmyślenia solidną dawką wulgaryzmów.
  Omal jej nie zgwałcono, jeszcze się nie pozbierała a ja już mam w głowie obraz jej ciała, leżącego pode mną i... Nie! Nie mogę jej tego zrobić. A już na pewno nie teraz.
Ostrożnie przesunąłem dłonią po jej plecach, kruchych niczym cienkie szkło i całkiem przypadkowo spostrzegłem, że są całe zimne. To zmusiło mnie do mocniejszego oplecenia jej ramionami. Pochyliłem się i oparłem podbródek o różowe włosy, wsłuchując się w miarowy, lekko drżący odgłos jej oddechów.
  - Już w porządku? Zrobił ci coś jeszcze?
Potrząsnęła przecząco głową, nie odrywając twarzy przytulonej do mojej piersi. Drżała jak liść.
Ponaglający głosu rozsądku nakazywał mi w te pędy mocno zaciskać zęby i nie dać się zawładnąć pożądaniu, a najlepiej, gdybym w ogóle pozwolił tej rozbitej na drobne kawałeczki dziewczynie się odsunąć. Owszem wiedziałem, że im szybciej ją puszczę tym lepiej, zebranie się w sobie było jednak cięższe niż mógłbym się spodziewać. Żaden szanujący się mężczyzna nie zostawi w samotności kobiety, która przeszła taką traumę.
Sęk w tym, że ja nigdy nie miałem się za szanującego mężczyznę. Nigdy nie posunąłbym się do gwałtu, ale z drugiej strony niewiele obchodziło by mnie, gdyby w pobliżu działa się takowa sytuacja.
  Musze się od niej odsunąć. I niech mnie Bóg ma w swojej opiece jeśli zaraz tego nie zrobię. Mimo to nie mogłem i nie chciałem wypuścić jej z objęć. Krew nadal ścinała mi się w żyłach na myśl o tragedii, której cudem uniknęła. A teraz wpadła w moje łapska. Sam nie wiem co było gorsze. Z sekundy na sekundę moje opanowanie raptownie malało.
  Sakura mnie uprzedziła. Poruszyła się, z początku ostrożnie, później trochę pewniej i oddaliła o pół kroku. Toczyła prawdziwą wojnę z myślami, odczytałem to z jej połyskujących, zaczerwienionych oczu gry zadarła głowę szepcząc ciche “Dziękuje”. Było ono tak niepewne, jak cała jej aktualna postura.
W dodatku albo nie krępowała się swojej nagości, albo jeszcze tego nie zauważyła. Ja w każdym razie nie pozostawałem na to obojętny a odważna eksponacja, z całym szacunkiem, ale nie polepszała sprawy.
  Aby wziąć się za siebie, musiałem wykonać dwa głębokie, poprzedzające wywoływanie wewnętrznego spokoju wdechy. W tym celu zamknąłem oczy i powoli acz sugestywnie zacząłem nabierać tlenu do wychłodzonych płuc.
W połowie rytuału uspokajającego wszystko poszło się pieprzyć.
Poczułem przed sobą powolny ruch, a następnie ciepłe dłonie subtelnie okalające mój kark. Zniżyłem się więc za ich wolą i wtedy poczułem na swoich ustach rozkoszne wargi Sakury. Jej pocałunki były jak dotknięcie skrzydeł motyla, powabne i niepewnie. Z każdym muśnięciem odczekiwała kilka wdzięcznych sekund, jakby z obawy, że nagle ją odtrącę.  
Ostrożnie przygarnąłem ją ku sobie, i doprawdy nie wiem jak zdołałem wykrzesać z siebie takie pokłady delikatności.
Czułem gwałtowne bicie jej serca. A może to moje serce tak się rozszalało?
Druga strona mnie, ta z natury gwałtowniejsza, hałaśliwie bojkotowała w mojej głowie, domagając się uchwycenia chociaż jednej z odsłoniętych, kuszących piersi. Całkiem mimowolnie ręka sama nakreśliła odpowiedni tor... wtedy moją głowę przeszyła trzeźwiąca strzała.
Porażony jak grom, odsunąłem się od niej głośno zaczerpnąwszy oddechu.
  - Nie Sakura, to nie jest dobry pomysł. - przelałem myśli na słowa - Odsuń się. Nie ufam sobie tak dobrze jak ci się wydaje. Na pewno nic ci nie jest?  
- Nie. Już w porządku.
- Jesteś cała blada.
- Przybyłeś w samą porę, dziękuje ci.
- I oczy masz takie czerwone.
- To nic. Zaraz na pewno mi przejdzie..
- Jesteś pewna? Na pewno chcesz już do domu, prawda? Chodź odprowadzę cie.
  - Sasuke! Już dobrze, na prawdę. - rzuciła cicho i niepomna na ostrzeżenia delikatnie uścisnęła moją dłoń. Dla pokusy parokrotnie zatrzepotała gęstymi jak wachlarz rzęsami. Powstrzymałem się przed ponownym pochyleniem nad nią, ponownie odliczając w duchu całe kolumny cyferek. Sakura zawahała się, po czym dodała niepewnie:  - Jeśli wolno mi zapytać to… To kim była tamta dziewczyna?
Zdążyłem już zapomnieć o całej reszcie kobiet tego świata dlatego krótszą chwilę zajęło mi odszukanie w myślach właściwej twarzy.  
  - Ah, ona.. - odparłem bardziej do siebie - Nikt ważny.  
Zamrugała całą serią.
  - Ale spałeś z nią, tak ? - Była wyraźnie zdeterminowana, więc po prostu przytaknąłem nawet nie siląc się na żadne mniej lub bardziej wprawne kłamstewka. Oparłem się o jej czoło po czym z wystudiowanym spokojem zagłębiłem w ufnych, zielonych tęczówkach połyskujących naraz rozbudzonym pragnieniem.
 - Poznałem ją w drodze do wioski. Sama zaproponowała, że chętnie do mnie wpadnie, do niczego jej nie zmuszałem, jeśli o to się martwisz - streściłem ze stoickim spokojem, tak właściwie nie wiedząc po co to robię.
Wyraz napięcia nie zszedł z twarzy kobiety, tylko nieznacznie się pogłębił.
 - Jak dla mnie mógłbyś ją nawet za włosy wtargać do środka - mruknęła, wyraźnie niepocieszona wynikiem rozmowy. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, zauroczony widokiem zagubionego wyrazu jej twarzy, kiedy usiłowała stworzyć dobrą minę do złej gry. - Nie chcę za to grać rolę drugich skrzypiec i…
  - Drugich skrzypiec? Co ci wpadło do głowy?
Miałem ochotę stuknąć ją lekko w ten różowy móżdżek, powstrzymałem się jednak od podobnych uszczypliwości. Haruno wydawała się spokojna, ale przebyte demony zawsze czają się wgłębi duszy człowieka, wyskakując w najmniej oczekiwanych sytuacjach.   Kobieta tragizm sytuacji postanowiła przykryć pozornie niezobowiązującą rozmową Wiedziałem jak bardzo będzie jej ciężko, przynajmniej przez te kilka pierwszych dni.
  - A nie? - obruszyła się z fałszywą nonszalancją. Była skrępowana naszą bliskością, co udowodniła sztucznym ruchem rąk podczas niezdarnego zasłaniania odsłoniętych piersi. - Najpierw masz ją a dopiero później pojawiam się ja. I jeszcze gdzieś tam jest Nanami. Przecież.. nie wiem co mam o tym myśleć. Nie masz przypadkiem za dużo kobiet?
  Też miałem takie wrażenie. Do tej pory nigdy mi to nie przeszkadzało, bo owe kontakty nie był trwałe i rzadko ograniczały się do więcej niż jednej wspólnej nocy. Teraz jednak krążyła wokół mnie natrętna Nanami a gdzieś w przelocie na krótko pojawiały się inne damskie osobistości.
Tylko Sakury nie mogłem odpowiednio ustosunkować do swoich kryteriów, bo nijak do żadnej nie pasowała.  
Westchnąłem ze zrezygnowaniem i odkleiłem się od niej, odsuwając w tył. Wtedy też wyciągnąłem do niej zapraszająco dłoń.
 - Chodź, Sakura. Zaprowadzę cię do domu zanim zrobię coś bardzo głupiego.
Jeśli to co robię teraz zaliczyć można do szczególnie mądrych, to chyba mi się w życiu poszczęści. Co to za nagły przypływ miłosierności. Akurat teraz! Gdy udało mi się ją sobie zrównać i po części przekonać, że pocałunki ze mną nie są aż takie straszne. Sakura nie czyniła niczego by mnie odtrącić, a ja - chodź chciałem tego od bardzo dawna - sam, z własnej woli odsunąłem się, zaprzestając kontaktu.
  To co konieczne rzadko kiedy idzie w parze z tym czego skrycie pragniemy.
Prawdą było, że kiedyś dążyłem po trupach do celu, bez względu na wszystko. Ale tym razem nie zamierzałem stawiać Sakury na ostrzu noża. Zbyt wiele mogła stracić, gdybym teraz zachęcił ją do odważniejszych zabaw.  
Złamane kobiety zawsze chętniej wpadają w objęcia mężczyzn, w dodatku silnych i dających poczucie bezpieczeństwa. Mogłem jej to ofiarować, lecz nie takim kosztem.
Znam siebie i wiem, że mimo chęci raczej bym się nie opanował.
  Co się ze mną dzieje. Czyżbym się przeziębił?
W milczeniu zebrałem z ziemi szczątki potarganej piżamy i podałem je jej. Obdarzyła odzienie nieprzychylnym spojrzeniem, w końcu, w jakiś koślawy sposób zasłaniając nim nagie piersi. Udałem, że coś bardzo pochłaniającego znajduje się we wnęce ściany, byleby tylko nie patrzeć jak na własne życzenie tracę z oczu tak piękny widok.
  - Nie chciałabym robić ci kłopotu, Sasuke. - odezwała się z wahaniem, ostrożnie podchodząc bliżej. Zadarła głowę - Ale na prawdę Ci dziękuje.  
Dużo wysiłku kosztowało ją wypowiedzenie tych słów, nie wszystko zabrzmiało jednak tak jak chciała. W połowie zdania głos załamał jej się i zadrżał, jakby na samo wspomnienie kobieta miała wybuchnąć płaczem. Automatycznie przygarnąłem ją ku sobie.
  - Za wszystko - dodała ze ściśniętym gardłem, wtulając twarz w mój tors. Ponownie tego dnia czułem przy sobie ciepło jej ciała, i po raz kolejny pożałowałem swojej pochopnej decyzji oddelegowania jej do domu. Nie licząc zimna i trupa obok, było mi tu całkiem przyjemnie.  
Gdyby nie ta zwodnicza, męska natura!
  - Tylko błagam nie płacz. Dość mam już oglądania twoich łez - odparłem stanowczo, lekko potrząsnąwszy ją za odkryte ramiona. Przebiegł mnie elektryzujący dreszcz, toteż puściłem jej skórę nim jeszcze nie było za późno.
 Na prawdę Sakura okazała się zaskakująco krucha i delikatna, tylko na co dzień zakrywała to pod grubą warstwą lekarskiego kitlu. Dużą rolę odgrywały też gniewne ryki na miarę walecznej lwicy, którymi częstowała większą część swojego towarzystwa, tak, by nikt nie ośmielił się wziąć ją za słabszą od siebie. Uśmiechnąłem się rozczulony jej zaradnością i wplątałem dłoń w kaskady różowych włosów, napawając się ich miękką fakturą.
  - Na prawdę jesteś zmienny, Sasuke. - stwierdziła niemal bezdźwięcznie. Zdradzało ją tylko lekkie poruszenie ustami i filuterne błyski w oczach.
  - Jestem - przyznałem ze spokojem, nie odrywając wzroku od jej twarzy. - Ale nie aż tak bardzo, jak ty.
 - Ja?
 - Owszem. Kto jeszcze kilka dni temu zarzekał się, że mnie nienawidzi?
Z oburzenia zaczerpnęła powietrza pełną piersią.
  - Tak właśnie jest! - żachnęła się - Ani przez chwile nie pomyślałam, że może być inaczej.
  - Kłamiesz.
  - Tak się składa, że nie. - rzuciła niemal zaczepnie, dźgając mnie paznokciem w środek klatki piersiowej. Podjąłem rzuconą rękawicę, czule obejmując jej wystawioną dłoń. Zawahała się, ale nie cofnęła ręki.
  - Masz tik.
  - Co tik ? - zdziwiła się
  - Tik. Masz tik, gdy kłamiesz.
Znowu się oburzyła.
  - Ciekawe jaki!
Leniwie wzruszyłem ramionami, swawolnie odwracając od niej spojrzenie. Zapatrzyłem się na opustoszałą ulicę, która na krótko otrzymała stosowne oświetlenie. Lampa zgasła równie szybko, jak się zapaliła.
  - Kiedy kłamiesz, nie patrzysz mi w oczy tylko uciekasz spojrzeniem na moje ucho.
  - A może ja po prostu lubię twoje ucho!
Zaśmiałem się głębokim głosem, szczerze uraczony jej bezpośredniością. Do prawdy, zrobi wszystko byleby nie wyszło na moje..
  - Oczywiście. - przytaknąłem z rozbawieniem, zarysowując kciukiem obwód jej warg.
  - Kim jesteś i co zrobiłeś z Sasuke ? - wypaliła nagle, od dłuższego czasu mierząc mnie nieufnym, zdystansowanym spojrzeniem. Zajęty podziwianiem rysów jej twarzy nie spostrzegłem kiedy dokładnie zaczęła żywić jakieś podejrzenia. O dziwo zadała to pytanie całkowicie poważnie, z zaciętością wyczekując szczerej odpowiedzi. Postanowiłem jej udzielić.
  - Prawdziwy Sasuke chyba dalej maltretuje tego śmiecia.
  Nie było to wcale dalekie od prawdy. Gdyby nie obecność Sakury, która swoim żałosnym stanem podziałała na mnie łagodząco,  w dalszym ciągu pastwiłbym się nad tym człowiekiem, nie szczędząc mu bólu ani zasłużonego cierpienia.
  - Więc ty kim jesteś ? - zapytała cicho, delikatnie muskając mój policzek opuszkami palców. - Skoro Prawdziwy Sasuke jest tam..
  - Czymś na kształt zastępstwa. - mruknąłem uśmiechając się leniwie. - Chodź szybko.. Coś czuje że jak ten pierwszy wróci, to porządnie przetrzepie ci skórę.
  - Za co ?
  - Za niemyślenie. Jesteś shinobi a tak łatwo dałaś się złapać i unieszkodliwić.
Zamilkła, ze wstydem zwieszając głowę i kierując spojrzenie ku ziemi.
 - Masz rację - przyznała skruszona, posłusznie krocząc do przodu kiedy ująłem jej przedramię i pociągnąłem za sobą, wyprowadzając z przydrożnej uliczki.  
Większą część drogi pokonaliśmy w ciszy. Ja byłem zbyt zajęty rozmyślaniem nad swoim nienaturalnym zachowaniem, ona zaś chyba powoli godziła się z tym, co się stało. Spostrzegłem, że stara się nie zostawać w tyle i trzymać blisko mnie. Od czasu do czasu ocieraliśmy się ramionami. Sakura wtedy odsuwała się nieznacznie aby za moment znów lekko przysunąć.   
  - Hej, Sasuke. - odezwała się niespodziewanie, a głos ten dobiegał gdzieś zza moich pleców.  Obróciłem głowę, szybko odnajdując ją wzrokiem. Mała, różowa pokraka kroczyła za mną wiernie jak cień, z uwagą wbijając zielone tęczówki w moją twarz. - Co do naszej ostatniej rozmowy… wiesz, w twojej sypialni to..
 - To nieistotne - przerwałem jej szorstko, bardziej niż na początku planowałem - Nie wiem co we mnie wstąpiło. Postaram się więcej ci nie narzucać - dodałem łagodniej
Przez sekundę na jej twarz wstąpiło rozczarowanie, szybko ukryte pod żelazną maską obojętności. Skinęła głową i zwolniła nieco, nie oddalając się jednak dalej niż na odległość wyciągniętej ręki.
  - Czyli nie mówiłeś prawdy?
Kurwa.
  - Mówiłem.
  - Więc..
  - Nie wiem Sakura. Nic już nie wiem. - zacisnąłem mocniej szczękę, mechanicznym krokiem prąc do przodu -  Po prostu zamilcz.
  - Ani myślę!
Dlaczego mnie to nie zdziwiło.
  - W takim razie dalej pieprz bez sensu, nie obchodzi mnie to.
Z tyłu zagrzmiało głośne prychnięcie.
  - Widzę że Prawdziwy Sasuke już wrócił! Świetnie! Więc może teraz łaskawie odpowiesz mi, dlaczego w jednej chwili bawisz się mną jak łóżkową zabawką, w drugiej deklarujesz nie wiadomo jakie przysięgi a w trzeciej biegniesz mi na ratunek, niczym zaprawiony bohater? Wyjaśnij mi to, bo ja już nie wiem czego się po tobie spodziewać!
Zatrzymałem się bez ostrzeżenia, a w sekundę później poczułem jak ciało kobiety bezsilnie zderza się z moimi plecami. Przystanęła raptownie lecz nie odsunęła głowy, w wyniku czego czułem jej ciepły oddech na skórze.
  - Jesteś… - Odwracałem się bez pośpiechu, dokładnie kontrolując każdy najmniejszy ruch swojego ciała. Kiedy stanąłem z nią twarzą w twarz, Sakura milcząco odsunęła się o półkroku.  - … naprawdę irytująca. -  Na równi z tymi słowami uniosłem rękę i dwoma palcami stuknąłem ją w czoło.
Następnie zmaterializowałem się, znikając w szarym kłębie dymu. Jej dom był tuż za rogiem, wierzyłem że uda jej się tam bez problemu tam dotrzeć. Chodź, być może nie powinienem był pokładać w Sakurze zbyt dużych nadziei...
To by było na tyle!
Dzisiaj trochę zamieszania i rozgardiaszu, bo za nic nie chciałabym was zanudzić. Po za tym wydaje mi się, że zrobię sobie przerwę od pisania bloga. Na jaki czas- nie wiem. Wiem za to, że kompletnie nie wiem, co mam robić. Nie czerpię już z tego aż tak dużej satysfakcji. A i środowisko blogerów, szczególnie dotyczących Fanficków Naruto trochę umiera. Takie wrażenie mam od niecałego miesiąca.. A może się mylę?



9 komentarzy:

  1. Rozdział cuda nad cudami. Co do tego umierania fanficków z Naruto. Nie zauważyłam,żeby robiło się ich mało. Przeciwnie mam wrażenie,że ich przybywa. Czekam niecierpliwie na next. Dużo weny życzę. Buźka i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. No wspaniale i trochę nie fajnie że Sakura dała się tak łatwo złapać temu zbokowi , ale no jest jak jest . Rozdział ogólnie super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby ona nie dała się złapać, to wtedy ja nie miałabym jak wprowadzić wątku bohaterskiego Sasuke, haha :D
      Musiała się, biedna, poświęcić :D
      Dzięki za komentarz <3

      Usuń
  3. Ten blog jest swietny dlatego nie wyrazam zgody na przerwe ;) Bardzo dobrze czyta sie to co piszesz jak dobra ksiazke tyle ze w czesciach dlatego z calych sil postaraj sie dokonczyc historie sasusaku bo zdecydowanie ta historia zasluguje na dobry koniec
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Trafiłam na Twojego bloga juz jakis czas temu, ale dopiero nie dawno sie za niego zabrałam. I wiesz co? Czytało mi sie go tak świetnie, ze nawet nie zauważyłam ze skończyły sie rozdziały. Muszę przyznać, ze ten blog jest jednym z moich ulubionych. Po przeczytaniu ostatniego rozdziału mam straszny niedosyt. Załamuje mnie także fakt, ze na jakis czas chcesz zawiesić działalność na blogu. Wiem ze to Twoja indywidualna decyzja, ale chce żebyś wiedziała, ze masz tu wiernych czytelników, który co godzinę sprawdzają stan nowego rozdziały. Także chciałabym Ci życzyć dużo, dużo weny, i obyś szybko powróciła tutaj do nas. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, przekonałaś mnie!
      Rozdział dodam juz jutro, chociaż miałam zrobić to dopiero od koniec miesiąca!
      Jesteś kochana! Dziękuje bardzo <3

      Usuń
    2. Jeju jeju jeju! Chyba odkryłam w sobie dar przekonywania, hahha. Nawet nie wiesz jak sie cieszę! Czuje sie wyróżniona, hahah. Tak wiec zacieram raczki i czekam do jutra! :**

      Usuń
  5. Ohoho, działo się! :D
    Mam nadzieję, że Sakurcia zostanie w wiosce. Jej rodzice są okropni, nie wiem jak mogą zmuszać ją do wyjazdu. .
    Spotkanie Sasuke z Madarą (w końcu!!) całkiem ciekawe. Zapowiada się niezła akcja, chociaż wydaje mi się, że Sasuke jednak nie dopuści do ataku na wioskę. I liczę na to, że zostawi Shikamaru przy życiu, szkoda byłoby chłopaka :(
    Sakura ma strasznego pecha.. Wyprowadzka, blond kociak, gwałciciel. Na szczęście Uchiha przybył na ratunek - zawsze zwarty i gotowy! Ten wieczny dupek i egoista, jak się okazuje, zna umiar i jednak potrafi nad sobą ponować. Brawa dla tego pana! :D
    Rozdział baaardzo na plus :)

    OdpowiedzUsuń