poniedziałek, 5 grudnia 2016

16. Bezpodstawna śmierć.

  Jeszcze tylko jeden, jedyny kilometr dzielił mnie od długo wyczekiwanego momentu przekroczenia granic ukochanej wioski.
Zdyszana, zgrzana i do wszystkich granic możliwości zmordowana długą podróżą, nieustannie parłam do przodu, pozostawiając za sobą niezliczone ilości drzew, rzek i kamieni.
Jak pięknie wyglądał świat, gdy nie otaczały go grube warstwy mgły.
  Przeskoczyłam na kolejną gałąź.
  Ze wszech miar starałam się wyrzucić z pamięci boleśnie kłębiącą się tam myśl, że kiedy tylko przyjęcie zaręczynowe Naruto i Hinaty - na które zmierzam - dobiegnie końca, będę musiała wrócić z powrotem do Kirigekure, by tam niechybnie doczekać końca swoich dni.
Zważywszy na stopień w jakim moja matka zatruwała mi życie, moment ten dobiegnie na szczęście satysfakcjonująco szybko.
Zwiększyłam intensywność przebierania nogami, podwajając tym samym narzucone sobie tempo.
Odległość skracała się na łamach sekund.
   Zanim zdołam się obejrzeć, na horyzoncie zamajaczyła znajoma brama. Widok ten rozczulił mnie do tego stopnia, że przez następne kilkadziesiąt metrów nie byłam w stanie rozróżnić żadnych szczegółów w zmieniającym się krajobrazie. Oczy zaszły mi grubą warstwą łez i nawet intensywne wachlowanie dłońmi nie pomagało w rozgonieniu ich.
  Otarłam je więc całym przedramieniem - bo przecież zawsze byłam dzielna; przywołałam na usta niewymuszony, najszczerszy uśmiech i skocznym krokiem pokonałam główną bramę.
  - Ohoho, Sakura! Kope lat!
Kotetsu uniósł się ze swojej drewnianej wartowni i zamachał mi ręką, na co odpowiedziałam równie entuzjastycznym skinięciem głowy.
  - Ciebie również miło widzieć!
  Z listu jaki dostarczono mi przedwczoraj jawnie wynikało, że przyjęcie rozpoczyna się o godzinie 18. Pewne nieznaczne czynniki (głównie w postaci moich rodziców oraz utrudniającej lokalizację mgły) spowodowały jednak, że w drogę wyruszyłam ze znacznym opóźnieniem.
Do wioski dotarłam godzinę po umówionym czasie spotkania.
  Nie chcąc spóźnić się jeszcze bardziej, czym prędzej udałam się w stronę swojego starego mieszkania.
 Wpadłam do środka jak istna burza, w pierwszym odruchu zaciągając się mocno znajomą wonią lawendy, moją ulubioną z resztą. Następnie jak stałam, tak zrzuciłam z siebie ubrania podróżne i wskoczyłam pod rekordowo krótki prysznic. Później w ekstra szybkim tempie ubrałam obcisłą, fioletową sukienkę ciągnącą się powabnie aż do samej ziemi. Znajdowały się na niej złote zdobienia, chodź ja, w tym całym pośpiechu niekoniecznie byłam w stanie się im dokładniej przyjrzeć. Spięłam włosy w koka, delikatnie podmalowałam rzęsy oraz usta, wysłałam buziaka do lustra po czym raz jeszcze przejechałam wzrokiem po swojej sylwetce. Prezentowałam się niezwykle jak na siebie szykownie. Chyba byłam z tego dumna.
Przed samym wyjściem, wsunęłam jeszcze na stopy niewielkie, posypane brokatem obcasy.
    Przechodząc na ulicy obok dziesiątek ludzi, sumiennie zadbałam o to, aby zaszczycić każdego solidna porcją swojej radości. Uśmiechałam się bez przerwy, raz po raz podskakując wesoło.
W całym tym szaleństwie niemal dwukrotnie zgubiłam flaka od butów.  
  Pomimo tej nieznacznej przeszkody, cała, zdrowa i wciąż piękna dotarłam wreszcie pod drzwi mieszkanka Naruto. Stojąc tak przez chwilę musiałam bardzo się pilnować, by moje zdradzieckie oczy samoistnie nie powędrowały w stronę domu Sasuke.
I prawie, prawie mi się to udało.
   Przed cichutkim zapukaniem, zerknęłam w ich kierunku niepewnie, z nieznaną sobie do tej pory obawą. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, nie był usposobiony szczególnie przyjaźnie. Byłam ciekawa jak zareaguje teraz, gdy wreszcie dane mu będzie spokojnie ze mną porozmawiać. O ile wystarczy mi na to odwagi…
  Moje rozmyślenia przerwał charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Przystąpiłam z nogi na nogę, nagle zaczynając odczuwać dziwnego rodzaju tremę.
Nieznośny skurcz w żołądku dał o sobie znać na równi z szybkim rozchyleniem wrót, lecz równie prędko znikł. Stało się to, kiedy tylko znalazłam się w niedźwiedzim uścisku Naruto.
Objął mnie z niespotykaną mocą i pewnością.
Tak, jak obejmuje się współuczestniczkę jakiejś tragedii, pomyślałam w pierwszym skojarzeniu... i to z miejsca stało się dla mnie zastanawiające. Wtulał mnie w siebie tak intensywnie, jakby naraz chciał dodać otuchy i mnie, i sobie.
  Kompletnie niczego nie rozumiałam.
Przecież dopiero co się zaręczył, powinien być szczęśliwy, skakać pod sufit, powitać mnie wesołym “Siemanko Sakurcia!”...
Skąd te pokłady nieuzasadnionej rozpaczy?
 To ja stałam się prowokatorką, wedle życzenia której musiał mnie od siebie odsunąć. Przyjrzałam się jego przygnębionemu wyrazowi twarzy i chyba podchwytując ten podły nastrój, również mimowolnie przestałam się uśmiechać, stopniowo opuszczając kąciki ust ku dołowi.
  - Naruto ? - zapytałam ostrożnie
  - Sakuracia tak dawno cię nie widziałem.. chodź do środka, śmiało. Reszta już na ciebie czeka.
  W milczeniu odebrał ode mnie cienkie bolerko i ruchem ręki pokierował wgłąb mieszkania. Zważywszy na ciszę, jaka się z niego wydobywała, nigdy nie powiedziałabym, że w środku znajduje się ktoś jeszcze… a już na pewno nie cała banda moich rozochoconych, skorych do kłótni przyjaciół. Poza tym Ino nie jest sobą, kiedy nie może mówić.
  Z sercem w gardle wkroczyłam do salonu, gdzie zastał mnie prawdziwie przygnębiający obrazek.
  Mimo najszczęśliwszych okoliczności, nawet zapierścionkowana przyszła panna młoda siedziała bez życia, zaszywszy się samotnie w czeluściach fotela. Gdy weszłam uniosła jedynie przyćmione zrezygnowaniem tęczówki i posłała mi smutny uśmiech.
Podobną reakcją wykazała się cała reszta, włączając w to Ino, Tenten, a nawet zwykle niemogącego usiedzieć w miejscu Kibe. Chodź on odważył się dodać jeszcze niezwykle mizerne “ Bardzo za tobą tęskniliśmy. Witaj w domu”
 Okey, może i nie liczyłam na jakieś szczególnie widowiskowe przywitanie.. ale żeby od razu wyskakiwać z czymś podobnym? Zamrugałam zdekoncentrowana, z tego wszystkiego przystając bez ruchu, na środku salonu.
   - Gratulacje z okazji zaręczyn - wypaliłam bez sensu, czując, że właśnie to wypada powiedzieć gdy przychodzi się do kogoś świętować zaręczyny. - Bardzo się cieszę ekem.. waszym szczęściem.
Skrzywiłam się mimowolnie. Ku ironii, w tym pomieszczeniu nie było ani grama tejże emocji.  
   - Dziękujemy Ci - wydukała cicho Hinata, delikatnie poprawiając się w fotelu. Teraz było ją widać w nieco większym stopniu.
   - Jak minęła podróż? - zagadnął Naruto, przysiadając obok swojej wybranki. Ta nie zaczerwieniła się, tak jak miała to w zwyczaju, jedynie posyłając mu pełne współczucia spojrzenie.
   To już przechodziło granice rzeczy, które mogłam i chciałam zrozumieć.
We wiosce działo się coś bardzo niedobrego.
   - Bez problemów. Pogoda dopisywała, nie natknęłam się na nikogo oprócz dwóch zbłąkanych jeleni. Nawet podróżowałam z wiatrem, także.. chyba wszystko chciało, żebym w końcu do Was wróciła.
Kończąc zdanie jakże wesołym akcentem połasiłam się nawet o najszczerszy, szeroki uśmiech. Prędko musiałam go jednak zgasić.
  Poczułam na sobie ciężar pięciu, pełnych troski spojrzeń.
Ino niemrawo poprawiła się na kanapie, sięgając po pojedynczego czipsa. Odchrząknęła, wsadziła łup do ust po czym nie przerywając chrupania, zapytała pośpiesznie:
   - Na długo wróciłaś?
Naruto z Hinatą wymienili nerwowe spojrzenia. Powstrzymałam się od podejrzliwego uniesienia jednej brwi, udając, że nie dostrzegam niczego niepokojącego w ich zachowaniu.
Odchrząknęłam zdawkowo.  
   - Już jutro muszę wracać.
   - Kiedy dokładnie?
Zmrużyłam lekko oczy, nie chcąc dać poznać po sobie jak nieswojo się właśnie poczułam. Yamanaka, w jak dobrej wierze by nie działała, dawała mi teraz jasno do zrozumienia, że nie jestem tutaj mile widziana.
   - Planowałam wieczorem.
   -  O nie nie! - Zerwała się gwałtownie. Prawie podskoczyłam, w reakcji na tak nagły i niespodziewany ruch - To niemożliwe. Musisz wyruszyć z samego rana. - dodała nieco spokojniej, wyraźnie zażenowana swoim wybuchem.
   - Tak, tak - podłapał natychmiast Kiba, chcąc najwyraźniej ratować sytuację - Wiesz, że lasy wciąż nie są jeszcze bezpieczne. Podróżowanie nocą byłoby skrajnie ryzykowne. Nie wiem czy się ucieszysz, ale mam już nawet zgodę od Hokage na wyruszenie z tobą. Odprowadzę cię pod sam próg domu w Kiri.
    Powoli, bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc i zaczerpnęłam kolejnej, życiodajnej dawki tlenu. Potrzebowałam chyba chwilowego ukojenia, by móc zebrać myśli.
Wróciłam, po niemal 8 tygodniowej nieobecności, a oni z miejsca już organizują mi powrót do domu, w dodatku pierwszym, porannym kursem. Spojrzałam po wszystkich nieufnie, karmiąc oczy widokiem przygnębionych min i nienaturalnie pobladłych twarzy.
  I wtedy ukłuła mnie pewna myśl. Wśród wszystkich zebranych tutaj postaci, zabrakło mi tej jednej, od samego początku najmocniej wyczekiwanej.
   - Gdzie jest Sasuke? - zapytałam cicho i chodź wiedziałam, że go tutaj nie znajdę, i tak przeleciałam po całym pomieszczeniu wzrokiem. Rozbieganym, tęsknym, pełnym czułości.
  To pytanie ciężko zaległo w powietrzu. Salon wypełnił się nienaturalną ciszą.
Zdawało by się nawet, że wszystkie zgromadzone tam osoby naraz, w tej samej chwili wstrzymały powietrze, czyniąc atmosferę jeszcze gorszą i napiętą, niż była na początku.
   - Sakurcia - rozpoczął Naruto, chodź widać było, że czyni to niechętnie. Ból jaki wymalował się w tamtej chwili na jego twarzy wydał mi się najgorszym widokiem, z jakim się do tej pory spotkałam. - Chyba musimy ci o czymś powiedzieć.
  Poczułam nerwowe ukłucie w sercu i w żołądku, chodź tym razem na pewno nie było to spowodowane tremą. Ponownie odezwało się we mnie złe przeczucie, jakie zwykle pojawia się przed odkryciem czegoś niebotycznie ciężkiego.
   - Może usiądziesz? - zaproponowała Tenten. Odmówiłam ruchem głowy, nie czując się na siłach by wykonywać jakiekolwiek ruchy. Przerażała mnie wizja tego, co mogłam zaraz usłyszeć.
   - Gdzie jest Sasuke? - powtórzyłam z mocą, obarczając każdego na krótko swoim spojrzeniem.
   - Sakurcia -  Naruto, wykonał ruch ręką który mógłby wskazywać na chęć pochwycenia mnie za rękę. Odsunęłam się jednak, nie pozwalając na nic co mogłoby odwlec mnie od tematu.
Im dłużej oni trzymali mnie w niewiedzy, tym większą rozpacz czułam.
  Być może było to spowodowane najprawdziwszą paniką, być może histeryzowałam, być może nawet i przesadzałam.. ale ja nigdy nie bagatelizuje złych przeczuć. A w tym wypadku owe omal nie rozsadziły mi głowy, zasypując wszystkimi możliwymi czarnymi scenariuszami.
   - Gdzie on jest?! - prawie wykrzyczałam, nakładając nacisk na każde słowo z osobna.
Uzumaki zawahał się. Przygnębienie odbite na twarzy nie opuszczało go ani na moment, wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie że z każdą kolejną chwilą tylko się potęgowało.
   - Sasuke jest…. Sasuke jest w więzieniu. - Posłał mi kontrolne spojrzenie, upewniając się, jak na to zareagowałam. Nijak. Bo dosłownie mnie zamurowało. - Oskarżyli go 5 dni temu o wszystkie porwania, gwałty i zabójstwa młodych lekarek, jakie działy się do tej pory. Ale.. ale to nie wszystko.
Moje ciało nie było zdolne nawet do zadrżenia. Ja po prostu stałam, słuchałam i nie mogłam uwierzyć. Jak.. przecież… Sasuke nie mógłby zrobić czegoś takiego!
   - Przed aresztowaniem wyruszył na misje. - ciągnął Naruto, z każdym słowem załamując się coraz bardziej i bardziej - W tym czasie, w lasach Konohy odnaleziono zwłoki Yuuki Utau. Najmłodszej przedstawicielki klanu, który leczy śpiewem.
   - Znałam ją - przyznałam, chodź mogłabym przysiąc, że żaden dźwięk nie wydobył się z mojej krtani - Rozmawiałam z jej rodzicami na bankiecie. Podobno miała wyjść za mąż za Taizo i… i nic nie wiedziałam o jej porwaniu.
   - Zaginęła blisko 4 tygodnie temu, podczas gdy Sasuke również nie było w wiosce. - dopowiedziała niemrawo Hinata, która widząc stan swojego narzeczonego, mocno ścisnęła go za rękę, biorąc na swoje barki konieczność dopowiedzenia mi reszty. Bezgłośnie przełknęłam ślinę. - Jej zmasakrowane zwłoki wraz z dzieckiem w łonie odnaleziono godzinę przed jego powrotem i..  Boże, Sakura jak ja mam ci to wszystko powiedzieć?!
Z oczu Hinaty, do tej pory jedynie przyćmionych bezdennym żalem polały się gorzkie łzy, wielkości ziaren grochu.
  - Przyszli po niego w ten sam dzień, zawlekli do tego cholernego więzienia i zaczęli przesłuchiwać. Wiesz, jak wyglądają przesłuchiwania przez korzeń!? Ja to widziałam, Sakura. Naruto również to widział - mówiła, chodź niemal dławiła się głośnym, rozrywającym serce szlochem - Nie życzę nikomu tego, co on musiał i musi dalej tam przeżywać. Korzeń nie miał żadnych dowodów, tylko przypuszczenia, a mimo tego potraktowali go jak najgorszego zbrodniarza. Nie mając nic! Nic, na swoje usprawiedliwienie. Hokage nie może nic zrobić, bo Korzeniem włada starszyzna!
  Nie zdając sobie z tego sprawy, ja również zaczęłam płakać. Cichutko, nie wydając przy tym ani jednego, świadczącego o moim stanie dźwięku. Byłam w tak wielkim szoku, że rozpacz, szok i bezkresna niemoc dochodziły do mnie stopniowo, wraz z każdym ujawnianym przede mną faktem.
   - A wczoraj wieczorem.. wczoraj odbył się proces. Uczestniczyła w nim cała wioska i to ona, za pośrednictwem starszyzny demokratycznie zdecydowała co dalej. Sakura.. przecież on, po tym co zrobił z nim Korzeń był ledwo żywy. Ja.. Ja chyba nigdy nie wyrzucę z głowy jego widoku.. Nigdy nie widziałam takiego okrucieństwa.. To jest… takie nieludzkie i … - Jej głos załamał się. Dziewczyna, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa po prostu ukryła twarz w otwartych ramionach Naruto. Tam zapłakała gorzko, wylewając w połaty jego polaru cały swój smutek. Uzumaki mocno przymknął powieki, wtulając głowę w jej włosy.
   - Sakura, my już nic nie możemy zrobić.. Po prostu .. nic. - odezwał się nagle drżącym, bardzo cienkim tonem.
   - Nie mieli prawa oskarżać go o coś, czego nie zrobił. - Oznajmiłam pewnie.
Spróbowałam twardym tonem przebić się przez grubą warstwę rozpaczy, jaką wokół siebie zbudowali. Część z nich uniosła na mnie bezradne spojrzenia, jedne mniej pełne współczucia, inne bardziej.
  O nie. Nie po to zamierzałam walczyć o swoją miłość do Sasuke, żeby teraz tak po prostu pozwolić, żeby zaszlachtowali go w tych lochach. Mocno zacisnęłam pięść, niemal rozrywając sobie paznokciami mięśnie dłoni.
   - Sakurcia proszę.. błagam cię.. przestań.
   - Nie Naruto. Nie zostawię go i nie pozwolę, by znowu go skrzywdzili. Nie mieli prawa, czy wy tego nie rozumiecie?  
Uzumaki poderwał się z miejsca, postępując w moją stronę dwa niepewne kroki. Cierpiał najbardziej z nich wszystkich, chodź starał się tego nie pokazywać. Zobaczyłam ten straszny ból, wymalowany w jego błękitnych tęczówkach.
   - Nie Sakurcia, to ty zrozum. Nic już nie możemy zrobić.
   - Niby dlaczego? Dlaczego nie chcecie go ocalić?
   - Już zapadł wyrok, Sakura. Proces odbył się wczoraj.
Diametralnie pobladłam.
   - J-Jaki wyrok? O czym ty mówisz, Naruto?
   - Sasuke ma zostać stracony. Jutro, w samo południe.


   Kropla rozbijająca się w niewielkiej kałuży, wydrążonej w kamiennej wyrwie.. Jedna na trzy i pół sekundy, nigdy za wcześnie.
  Chciałem poruszyć ręką, unieść ją, gdy rozprzestrzeniająca się co trzy i pół sekundy tafla wody, z wolna moczyła moją pokrytą otwartymi ranami skórę. Rozrywający ból wszystkich możliwych mięśni szybko jednak odwlekł mnie od tego pomysłu, przypominając nieustannie, gdzie się znajduję.
I dlaczego tutaj jestem.
   Siedząc opartym o brudną, obłożoną zieloną breją, kamienną ścianę modliłem się o śmierć. Co śmieszniejsze, chyba w odpowiedzi na moje prośby, już niedługo miała ona nadejść.
Pytanie tylko, czy ją również będę musiał obkupić tak piekielnym cierpieniem.
  Zawsze myślałem, że nie boję się bólu i wszystkiego, co jest jego konsekwencją. Sytuacja ostatnich pięciu dni pozwoliła mi zmienić zdanie. Była to przemyślana decyzja.
 Pomiędzy długotrwałymi “przesłuchiwaniami”, w których o ironio nie pozwalano mi dojść do ani jednego słowa, znajduje się czas na około sześciogodzinny moment odpoczynku.
Jest nim noc.
I wtedy myślę, bo nie pozwalano mi na sen.
   Zerknąłem kątem oka na siedzącego przy kratach celi strażnika. Moi kaci zawsze zakrywali twarze tymi śmiesznymi maskami, nie podobnymi w ogóle do masek oddziału ANBU. Tamte miały w sobie pewien urok, tymczasem te… Stworzono je z całą pewnością z myślą o tym, aby dodatkowo torturować zmysł wzroku katowanych jeńców.
Były tak paskudne, jak otaczająca mnie przestrzeń, pełna brudu, zgnilizny i wilgoci.
  Jedyne co wiedziałem, to to, że znajdowałem się pod ziemią, w miejscu pozbawionym wszelkich nadziei na lepsze jutro.
 Ściany tutaj zbudowane były z kamieni, co ważniejsze, ulepszonymi najgorszym rodzajem bariery. Miała ona za zadanie chronić więźniów przed ewentualną ucieczką, bądź pomocą z zewnątrz.
 Sam akt przesłuchań był jednak samowystarczalnym zabezpieczeniem. Nie byłem w stanie się poruszyć, swobodnie przełknąć, a co najlepsze oddychać. Byłem zbyt wykończony, by w ogóle myśleć o ucieczce...
  Aby nie czuć klującego bólu w klatce piersiowej, wynikającego najprawdopodobniej z faktu połamania wszystkich żeber, brałem krótkie, szybkie oddechy. Nie była to co prawda metoda bezbolesna, bynajmniej zapewniała pewien rodzaj komfortu. Mogłem żyć.. chodź z każdym oddechem przestawało mieć to dla mnie jakiekolwiek znaczenie.  
  Każdy skrawek skóry palił żywym ogniem.
Miało to jednak swoje dobre strony. Czując tak wielki ból, nie byłem w stanie myśleć o głodzie czy pragnieniu.
Wodę znajdowałem co prawda na zawilgotniałych ścianach, chodź w tym wypadku większy problem stanowiło po prostu jej pobieranie. Miałem bardzo ograniczone pole ruchu.
Musiał nade mną czuwać wyjątkowo nadgorliwy anioł stróż, ponieważ bywały momenty, gdy ciecz ściekała niewielkim strumieniem wprost na moją głowę. Tylko w takich chwilach, mogłem zaczerpnąć odrobiny życiodajnych płynów, uzupełniając tym samym niewielką ilość zasobów krwi - które i tak z resztą upuszczane były, wraz z nastaniem świtu.
Sprawa głodu przedstawiała się nieco gorzej. Ostatni raz jadłem w swoim domu, na minutę przed bezpodstawnym aresztowaniem.
 Po tym z resztą miała miejsce cała masa bezpodstawnych rzeczy.
Nie zliczę uderzeń, jakimi mnie potraktowano. W pewnym momencie przestałem nawet zwracać uwagę na to, czym dostaję. Przesłuchania ciągnęły się godzinami, zawierając w sobie wszystko to, czego nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.
Zaznałem każdego rodzaju bólu, od powolnego łamania kości śródręcza, do stopniowego rozrywania mięśni ramion.
  Bezpodstawne cierpienie. Bezpodstawny proces. Bezpodstawny wyrok. Bezpodstawna śmierć.
Nie mając już sił, by dłużej utrzymywać głowę w górze, pozwoliłem jej bezwładnie opaść. Za jej śladem poszły również powieki, co było niewybaczalnym błędem.
  Strażnik nie miał za zadania mnie pilnować, to, jak się zdaje, byłoby zbyteczne. Jego pierwotnym celem było po prostu nie dopuszczenie do tego, bym zasnął.
Metoda psychologiczna, podobno po stokroć gorsza od wszelkich tortur fizycznym. Ciężko było mi się z tym nie zgodzić.. W porównaniu z rozrywaniem mięśni, brak możliwości zaśnięcia nie wydawał się aż tak okropną rzeczą..
Ale tylko w teorii.
Na sekundę po tym, jak ogarnęło mnie to słodkie odrętwienie, poprzedzające moment odpoczynku poczułem na szczęce rozrywający ból. W chwilę później całe moje ciało bezwładnie opadło na zimną posadzkę.
  Niezliczone ilości małych kamyczków boleśnie powbijały mi się zarówno w skórę, jak i otwarte rany. Uchyliłem powieki, usiłując wyłapać ostrość widzenia.
Od potężnego ciosu niemal straciłem przytomność, co z kolei skończyło by się dla mnie jeszcze gorzej. Konsekwencje nieplanowanej drzemki poznałbym zaraz po przebudzeniu.
W taki sposób po raz pierwszy niemal rozerwali mi plecy, uderzając w nie batami tak długo, aż krew nie rozbryzgała się po wszystkich ścianach.
  - No co, Uchiha! Pobudka!
Nie znałem imion tych ludzi, ale poznawałem ich po głosach. Dzisiejszego strażnika mieściłem w kategoriach “Najgorszy, nie prowokuj”.
Lecz sprowokowałem.
Dając upust niekontrolowanej słabości, stworzyłem mu pretekst, by mógł się na mnie wyżyć, urozmaicając swoją nocną zmianę.  
  Nie miałem żadnej szansy, na odzyskanie względnej przytomności. Mężczyzna całą garścią złapał mnie za włosy i samoistnie poderwał całą górną część mojego ciała, do góry. Nim zdołałem wydać z siebie głośny, bolesny jęk, po ramiona zanurzył moją głowę w bali zielonej, brejowatej wody, stojącej w drugim rogu celi.
  Bezsilny, naiwnie walczyłem o oddech, szarpiąc się mimo rozrywającego bólu i kamyków, nieustannie wrzynających w rany. Próbując zaczerpnąć chodź odrobiny powietrza, połknąłem ze dwa hausty ohydnej, zastałej cieczy.
Stanowczo zbyt dużo czasu minęło, zanim strażnik poderwał moją głowę na powierzchnie.
  Gwałtownie zaczerpnąłem oddechu.
Mocno rozszerzające się płuca sprawiły, że ponownie odczułem ból łamania wszystkich żeber. Zupełnie, jakby powiększające się pęcherzyki płucne nieustannie naruszały obszar moich zmiażdżonych na proch kości.
Krztusząc się i plując, kat pozwolił mi opaść na mokrą posadzkę, po czym oddalił się z głośnym rechotem, zatrzaskując za sobą wrota celi z charakterystycznym, metalowym trzaskiem.
  Organizm, w tym wysuszone chyba na wiór oskrzela nieustannie domagały się odebranych dawek powietrza, a ja, niezdolny do żadnego ruchu, wręcz sparaliżowany bólem, byłem w stanie dać im zaledwie kilka bardzo płytkich oddechów. Leżąc na zimnym kamieniu, nie panując nad drżeniem mięśni, ani krwią, wypływającą z własnych ran.. znowu wznowiłem modlitwę o szybką śmierć.
  Kto by pomyślał, że ja, Uchiha Sasuke skończę w takim miejscu. Że ja, wielki mściciel będę błagał Boga, w którego istnienie nigdy nie wierzyłem, o śmierć. Że ja, właśnie ja będę płacił swoim życiem za czyjeś grzechy.
 Na przestrzeni lat zrobiłem wiele złych rzeczy. Mordowałem, wykonywałem najpaskudniejsze zlecenia, planowałem zdradzić wioskę… ale nigdy nie zgwałciłem żadnej kobiety. Nigdy nie wziąłem żadnej, bez jej woli. Nigdy.  
  Nie wiem, ile trwałem w tej pozycji, beznadziejnie żałosny, słaby, gardząc samym sobą. Nadszedł jednak czas, gdy musiałem podnieść górną część ciała i na nowo oprzeć się o wilgotną skałę. Uniosłem się więc na rękach, w międzyczasie niemal krztusząc nagle napływającą do ust krwią. Kaszląc przeraźliwie, pozbyłem się ciemnobrunatnej substancji aby następnie z cichym jękiem prześlizgnąć w stronę ściany.
Oparcie się o kamień uznałem za swój osobisty sukces.
Odsapnąłem, mogąc wreszcie ustabilizować oddech i popaść w rozkoszny stan bezruchu, minimalizując ból przynajmniej o połowę.
Udało mi się uzyskać względny, wewnętrzny spokój.
  Nagle, za drzwiami prowadzącymi - jak zdążyłem już wydedukować - do wyjścia z tego piekła, wywiązało się jakieś zamieszanie. Nie byłem w stanie odróżnić głosów, ani tego co też mówią; burzliwość rozmowy jednoznacznie wskazywała jednak na to, że są to krzyki. Bardzo gwałtowne, z resztą.  
  Awantura trwała na tyle długo, że udało mi się zapamiętać brzmienie dwóch, głównie wojujących tonów. Jeden z nich był damski, podejrzliwie znajomy. Dyskretnie nadstawiłem uszu, uważając, by nie zrobić sobie przy tym kolejnych kłopotów.
 Wtedy rozległ się głośny trzask, a po nim odgłos krótkiej szamotaniny. Coś ciężkiego przewaliło się na podłogę. Strażnik, do tej pory ciągle ślęczący przy kratach powstał z miejsca, najwyraźniej również zaniepokojony dziwnymi odgłosami.  
Sprawcy kłótni musieli się niechybnie zbliżać. Dźwięk głosów z każdą chwilą rósł na intensywności.
  - Nie możesz tam wejść, powtarzam po raz kolejny! Zatrzymaj się, albo cię aresztuje! - Rozległ się głośny krzyk, odbijając echem po opustoszałych ścianach.
 - Więc spróbuj. Życzę ci powodzenia!
Rezolutna kobieta nacisnęła na toporną, metalową klamkę, co zarejestrowałem kątem oka. Lecz, gdy tylko spostrzegła, że drzwi zamknięte są na klucz, najwyraźniej musiała sobie odpuścić, bowiem nacisk na niej nagle zelżał, a głosy raptownie ustały.
 Odetchnąłem ciężko. A więc to by było na tyle z urozmaicenia marnej resztki mojego życia.. Odrobina kłótni.. Po tym wszystkim mam prawo jedynie do tak krótkiej, bezowocnej rozrywki? Super.
Strażnik zaczaił się jak tygrys w rogu sali, zaopatrując w kunaia.
Gdy dziwne hałasy ucichły, przeniosłem spojrzenie na przeciwległą ścianę, pokrytą albo mchem, albo pleśnią. W każdym razie była to zielona substancja o ..
  - SHANNAROOO!
Wróciłem wzrokiem do drzwi akurat w momencie, w którym dosłownie zostały one wypchnięte z zawiasów i przerzucone przez salę, jak po wystrzale z katapulty. Zatrzymały się na czymś twardym z przeraźliwym hukiem, tworząc przy tym całą masę dymu i kurzu.
   - Gdzie on jest?! Gadaj, gdzie jest Sasuke ty podły…!
Gdybym tylko mógł, wcisnąłbym całą swoją głowę w te kraty, byleby tylko przekonać się czy to, co właśnie słyszę dzieje się naprawdę.
Strażnik mojej celi żwawo poderwał się do góry i naparł na intruza.
   - Jakim prawem tu weszłaś, różowa dziwko?! - Po chwili zwrócił się do drugiego wartownika, który najprawdopodobniej próbował do tej pory powstrzymać kobietę przed dalszymi rozbojami - Hej, ty! Co Ona tutaj robi?!
   - Różowa dziwko?! Ty bezlitosny sukinsynu!
Kolejny huk, niewiele gorszy od tego, jaki powstał przy wyważaniu drzwi, a następnie krótkie, chwilowe zatrzęsienie się ziemi.
Jeśli znałem tożsamość awanturnicy, byłem w stanie wyobrazić sobie czyj los podzielił właśnie mój strażnik.
Otóż, tamtych drzwi. Tak mniej więcej.
   - Napaść na główny oddział korzenia! Tak, wzywam posiłki! Mamy ofiary!!
Kobieta, w ogóle nie zważając na okrzyki przerażenia, jakie wydobywały się z ust pozostałego shinobi, wykonała kilka szybkich kroków do przodu, wreszcie stając mi w polu widzenia.
  Tak piękna, jak ją zapamiętałem ostatniego dnia w hotelu.
Lekko postrzępiona na krawędziach, fioletowa suknia i rozwiane włosy, będące imitacją niegdyś starannie upiętego koka wskazywały na tempo, z jakim tutaj przybyła. W sumie nie powinno mnie to dziwić..
 Sakura nie zważając na swój wygląd rozejrzała się pośpiesznie, bardzo szybko odnajdując moją postać wzrokiem. Jej oczy powiększyły się co najmniej dwukrotnie kiedy od góry do dołu przetasowała mnie spojrzeniem, aby za chwilę pokryć się solidną warstwą łez.
Znałem ten wyraz twarzy..
  Zdołałem się przełamać i posłałem kobiecie delikatny, uspokajający uśmiech. Nie byłem tak nieczuły by nie wiedzieć, jak wiadomość o mojej nieoczekiwanej śmierci na nią wpłynie.
Nie spodziewałem się tylko, że za chęć zobaczenia się ze mną ostatni raz Sakura jest w stanie złamać prawo kilkadziesiąt razy (wtargnięcie do więzienia, szarpanina ze strażnikiem, w końcu wyważenie drzwi, zamordowanie drugiego strażnika..), a po tym narażać się na ryzyko samoistnego utknięcia za kratami, na kilka lat.
  Godne podziwu, do jakiego poświęcenia zdolne są kobiety.
Sakura nie odwzajemniła mojego uśmiechu, nie byłem nawet pewny, czy przez tą warstwę łez w ogóle go zauważyła.
Widząc jej jawne cierpienie i ból, miałem ochotę okazać jej teraz wsparcie; przytulić i powiedzieć że przecież nie jest tak źle, bo to tylko Ja… Aczkolwiek mój stan i aktualne położenie, trochę mi w wywiązaniu się z owego pragnienia przeszkadzały.
Zadziwiające, do jakich wniosków dochodzi człowiek, kiedy tylko kilka godzin dzieli go od śmierci.
  - Tutaj! Brać ją!!
Sakura, na kształt walecznej tygrysicy odwróciła się momentalnie, by bardzo zręcznie złapać za fraki nadbiegającego ku niej strażnika. Jak się okazało, był to ten sam, znajomy wartownik, któremu po prostu urosły skrzydła, kiedy tylko znalazł się w kilkuosobowej drużynie.
Pochwyciła go i unieszkodliwiła, sprawnie przybijając do krat.  
 Reszta zatrzymała się wokół nich, tworząc swojego rodzaju półokrąg, nafaszerowany kunaiami i innymi rodzajami ostrej broni.
  - Słuchaj no! - warknęła na wstępie, kompletnie burząc wszystkie domysły, jakie sobie wysnułem. Byłem pewny, że zacznie teraz prosić ich o chwilę rozmowy ze mną, być może przeprosi za tą napaść. Tymczasem Sakura jak gdyby nigdy nic ma zamiar zaraz ogryźć temu człowiekowi nos. Z całą pewnością nie była nastawiona pokojowo i nie miała zamiaru płakać, jak to na początku feralnie podejrzewałem - Kto za tym wszystkim stoi?! Gadaj!
 Co ona najlepszego wyprawia?!
Strażnik, którego kołnierz trzymała zawahał się, w końcu dając swoim podwładnym znak dłonią, by się odsunęli.
  - Jeśli mnie teraz puścisz, obiecuję, że nic ci się nie stanie..
  - GADAJ! - Po raz wtóry zarobił bolesne z pewnością, uderzenie plecami o kraty. Haruno wciąż trzymała go za kołnierz - Z czyjego rozkazu pracujecie?! Kto, do kurwy, kazał wam zrobić to wszystko Sasuke?! Słuchaj no, koleś! Nic nie powstrzyma mnie przed roztrzaskaniem ci głowy!
  - Doktor Sakuro proszę się uspokoić..
  - Jaka do diabła doktor! Wiesz, kim jestem teraz?! Cholernie skutecznym zabójcą, bez skrupułów, czysta furia. I w każdym chwili mogę skręcić ci kark. Tak jak każdego z was mogę zabić, bez względu na to, jak bardzo będziecie starali się mnie powstrzymać. Nie boję się tych waszych scyzoryków, dopóki potrafię wyleczyć się z ran powstałych po nich w zaledwie sekundę.
  - Hokage nie będzie zadowolony kiedy się o tym dowie! Puść mnie i we względu na twoją renomę, zapomnimy o sprawie.
  - Gwiżdżę na takiego Hokage, który nie potrafi utrzymać władzy we własnej wiosce. Pytam się, po raz ostatni kto za tym wszystkim stoi. Tylko nie wciskaj mi bajeczek, że dowody mówiły same za siebie bo żadnych dowodów do licha nie było! A ja mogę to bardzo wyraźnie przedstawić. Co z was za banda kretynów, skoro wysnuwacie procesy, nie zatroszczywszy się o to, żeby wysłuchać wszystkich świadków?!  
  - Jest Pani niby świadkiem? Co to ma znaczyć?!
  - To już nie jest twoja sprawa! Nie jestem idiotką, jak wszyscy dookoła. Komuś bardzo zależało na tym, żeby szybko pozbyć się Sasuke, tak?
 - Nie jestem upoważniony do odpowiadania na takie pytania, Pani Haruno! Proszę mnie puścić, bo przestanę być taki miły.
 - To przestań, no.. Czekam! - Nieoczekiwanie, zgodnie z życzeniem puściła go, używszy do tego zaledwie namiastki swojej siły. Mimo tego mężczyzna i tak przeleciał jak wróbelek przez niemal połowę sali. - Kto wydaje wam polecenia?!
Osoby, które bardzo skutecznie zatruwały mi życie przez ostatnie 5 dni, teraz bojaźliwie odsuwały się na każdy krok, jaki zrobiła w ich stronę Sakura.
Prawdę mówiąc, gdybym znajdował się teraz w tym zwartym szeregu, sam pragnąłbym chyba być jak najbliżej tyłów.
  - Chciałam tylko porozmawiać. Ale wasz upór, żeby nie dopuścić do nowych faktów w tej sprawie jest po prostu tak zastanawiająco podejrzany, że mam ochotę rozwalić tutaj wszystko. Shannaroo!! Kto wydaje polecenia?!
Nikt nie ważył się odezwać, ani nawet poruszyć.
 Sakura dyszała ciężko.
Jeden ze strażników brawurowo zdecydował się wystąpić na przód, opuszczając tym samym względnie bezpieczny szyk obronno-bojowy. Spojrzał po wszystkich niepewnie, aby za chwilę oświadczyć wahającym się głosem:
  - To Czcigodna Koharu nakazała sprowadzić tutaj oskarżonego.
  - Czcigodna Koharu! - Sakura niemal wypluła te słowa, wymawiając je z wyraźnym wstrętem -  Dlaczego mnie to nie dziwi! Właśnie ona, litości! I dla nikogo nie było to zastanawiające? Ani dla Hokage, ani dla mieszkańców tak? Bardzo dziwne. Bardzo!
  - Wyrażaj się o niej z szacunkiem. To władczyni wioski!
Kolejna salwa fuknięć i prychnięć rozległa się ze strony różowowłosej. Kobieta mocno zaparła się nogami, spoglądając na swojego rozmówce z wrogością i politowaniem zarazem.
  - Przecież to dziwka Danzo. I nie jest to żadną, polityczną tajemnicą. Wie to  k a ż d y.  
Cała, zwarta ściana stworzona z shinobi Korzenia, wydała z siebie głośny okrzyk zgrozy i oburzenia.
  - Jak śmiesz?! - zawołał któryś z nich, wysuwając się do przodu. Sakura szybko odnalazła oponenta wzrokiem i zmroziła chłodno.
   - Stwierdzam fakty - rzuciła rzeczowo, prostując się z wyniosłością.  
   - Fakty są takie, że Sasuke Uchiha, czy Pani tego chce czy też nie, zostanie jutro stracony.
   - I na podstawie czego nadany został ten wyrok? Na podstawie zemsty jakiegoś zgrzybiałego babska? - syknęła gniewie, niezauważalnie dla reszty zaciskając dłoń w pięść. Ja zdołałem to zarejestrować, dlatego w pierwszym dogodnym momencie zerknąłem na kamienne, podpierające sufit filary, na poważnie zastanawiając się, czy zdołają one znieść ciężar kolejnej, zburzonej bądź uszczerbionej ściany.  
  - Prawdopodobieństwa.  
Głośny wybuch śmiechu zdziwił chyba wszystkich. Sakura oparła się ręką o ścianę, w międzyczasie niemal zginając z nieuzasadnionego rozbawienia.
  -  Słuszałeś, Sasuke?! - wykrzyczała w krótkiej przerwie na złapanie oddechu. W odpowiedzi uniosłem jedną brew do góry, bo tylko to mogłem wykonać, nie narażając się na bolesne zwijanie w konwulsjach na jej oczach -  Załatwiła cię tak suka Danzo! Usprawiedliwiając się prawdopodobieństwem! Nawet wydała na ciebie wyrok! Pięknie! Normalnie nie wytrzymam.
  - Co cię tak śmieszy! Ty niedługo podzielisz jego los! - Trzecia osoba, zachęcona werwą innych również wystąpiła z szeregu. Gdyby nie maski którymi zasłaniali twarz, pewnie widniałby teraz na nich wyraz złości bądź zniecierpliwienia.
Sakura wyprostowała się, gwałtownie poważniejąc.
  - Chce z nią porozmawiać. Przyprowadźcie ją. - orzekła lodowatym tonem, ugaszając nieco entuzjazm i odwagę ninja z Korzenia. Zawahali się, aby w końcu wymienić miedzy sobą pytające spojrzenia. - Natychmiast - dodała gniewnym sykiem.
  - Nie będziemy kłopotać Czcigodnej w tak błahej sprawie! Daliśmy ci ostrzeżenie, Sakuro!
Niniejszym zostajesz aresztowana!
  - Na zasadzie prawdopodobieństwa? - zakpiła, nonszalancko unosząc dłoń i wpatrując się z uwagą w powierzchnię własnych paznokci. Całą sobą sprawiała wrażenie osoby, bardziej zainteresowanej defektami swojego manicure, aniżeli prowadzoną dyskusją.
  - Na zasadzie dowodów!
  - Myślałam, ze nie prowadzicie spraw z ich udziałem.
  - Przestań sobie żartować. - Shinobi przybrał pozycję gotową do ataku, zaopatrując się w pojedynczego kunaia. Wyraźny spadek cierpliwości przejawiał się u niego w nerwowych ruchach nadgarstka. -  Brać ją, natychmiast. Nie możemy pozwolić na taką ignorancję i samowolkę!
Zwarta grupa ninja, pokiwawszy uprzednio głowami jednocześnie ruszyła w kierunku nieobliczalnej kobiety, całkiem bezmyślnie zapominając o swoich dawnych obawach. Większość z nich dzierżyła już w dłoniach ostre bronie, inni dopiero zajmowali się ich wywoływaniem.
 Na samą myśl o tym, jak to wszystko może się skończyć, oblał mnie zimny pot.
Co ta durna awanturnica najlepszego wyrabia?! Przecież jej działania są tak nielogiczne i bezsensowne, że mimo nieprzeciętnej inteligencji, nawet ja nie jestem w stanie tego zrozumieć. Po co te krzyki, uderzenia i durne wymiany zdań, skoro niczego nie można już zmienić? Osobiście od samego początku nie miałem żadnych złudzeń, chodź nigdy nie zaliczałem się do szczególnych pesymistów.
 Na bezdechu obserwowałem dalszy rozwój wydarzeń.
  - Nie, nie! Nie musicie się kłopotać! - zawołała Sakura na równi z ruszeniem wartowników, po czym nie zważając na obecność nieubłaganie prędko zbliżających się shinobi, obróciła się i zrobiła coś tak nieprawdopodobnego, że niemal opadła mi szczęka. Chwyciła dłońmi za dwie pojedyncze kraty i odgięła je od siebie, jakby nie istniały w nich żadne, bardzo silne bariery. - Sama się wsadzę, proszę bardzo!
Wszyscy jak biegli, tak zatrzymali się gwałtownie.
 Kobieta przeszła przez powstały otwór z gracją damy i na oczach ogłupiałych, zamarłych w jednej pozycji strażników po prostu “zasunęła” za sobą kraty, tak jak zasuwa się drzwi. Pręty nie były może tak proste, jak przed tą karkołomną operacją, ale utrzymywały kierunek pionowy gdzieniegdzie tylko zaginając się nieznacznie.
Mimo tego, że mogła spojrzeć teraz na mnie z bliska, nie zrobiła tego.
Ja za to obserwowałem ją szeroko otwartymi oczami.  
Wyprostowała się z dumą, ostentacyjnie ominęła mnie wzrokiem i spokojnym krokiem obróciła się w stronę wartowników. Przybliżyła twarz do krat, sycząc nienawistne:  
  - Nie wyjdę stąd dopóki nie uniewinnicie Sasuke.
  - To jakaś wariatka! Dlaczego w ogóle uczestniczymy w tej szopce?! - zawołał ktoś, rozglądając się po współtowarzyszach z rozdarciem - Dlaczego pozwalamy jej wyrabiać coś takiego?! To poważna instytucja, a ten człowiek którego próbuje wyratować, teoretycznie już jest martwy. Nie dostrzegacie tego absurdu?!
  - Nie wyjdę stąd - powtórzyła cierpliwie Sakura, zachowując się z tak nienaturalnym dla niej spokojem, jakby wcześniejsza wypowiedź jakimś cudem nie dotarła do jej uszu. Czułem pewien rodzaj niepokoju, bo naprawdę ciężko było przewidzieć teraz, do czego zdolna jest ta kobieta. Było to tym gorsze, że to ja byłem z nią w jednej celi, nie oni.- Dopóki nie porozmawiam z tą fałszywą kurwą. Albo ją tutaj przyprowadzicie, albo wymorduje każdego, kto ośmieli się pokonać granice tej celi.
  - To jakieś szaleństwo! Nie ma takiej możliwości, aby odwołać wyrok Czcigodnej! Jest on niezmienny!
Jeden z pozostałych strażników położył wykłócającemu się mężczyźnie rękę na ramieniu.
  - Samui. Daj spokój. Nie rozwiążemy tego w pojedynkę. Sakura Haruno jest zbyt wpływową osobistością, by tak po prostu decydować o konsekwencjach jej zachowania. Nie możemy aż tak narażać się Hokage, znasz naszą sytuację. Pójdę po Czcigodną Koharu i to ona zdecyduje, co zrobić dalej.
 - Ale..
 - Żadnego ale. Nie mamy wyboru.  
Jak powiedział, tak zrobił. Pozostawiając w pomieszczeniu całą resztę zebranych wartowników, zniknął w kłębach dymu.
Zapadła nagła cisza.
  Sakura nie poruszyła się nawet o milimetr. Wciąż trwała z nosem w kratach, mierząc nieprzychylnym spojrzeniem każdego, kto tylko wpadł jej w pole widzenia.
Miałem wystarczająco dużo czasu, by napatrzyć się na te wszystkie wspaniałości, jakie prezentowała mi stojąc tyłem, w dodatku w obcisłej, przylegającej sukience. Nigdy nie byłem zboczeńcem, ale przed śmiercią nie zamierzałem jakoś szczególnie się kontrolować. Miło będzie zobaczyć ją ten ostatni raz, obojętnie z jakiej strony.
  Sakura była osobą, która przez ostatnie tygodnie wpuszczała nieco światła do mojego pogrążonego w zemście i nienawiści świata.
Na domiar złego prześwietliła mnie tak bardzo, że nie miałem już zamiaru atakować Konohy. Tak jak nie miałem ochoty jej opuszczać.
Zaśmiałem się cicho, niedosłyszalnie.
  Mimo tego wszystkiego; jak bardzo Haruno nie walczyłaby teraz o moje życie, wszystkie próby i tak będą po prostu daremne. Nie ma żadnego sposobu, aby wyciągnąć mnie z tego pieprzonego bagna, w którym siedzę już po uszy. Sam Kakashi nie tak dawno stwierdził, że pomimo całodobowego siedzenia w kodeksach i regulacjach prawnych wioski, nie może nic zrobić. Że wszystko odbywa się legalnie, bez zastrzeżeń, że wyrok nie jest nieuzasadniony.
  Korzeń bardzo sprytnie obszedł się z tą sytuacją, stawiając pod ścianą każdego, kto mógł mi w jakimś stopniu pomóc.
Każdego.
Oprócz Sakury.
Ona stała niezłomnie, dzieląc ze mną cele i czekając na ostateczną konfrontację.
 Po pustej sali, cichym echem rozbrzmiał dźwięk powoli stawianych kroków.
Sakura nerwowo zabębniła palcami o kraty, wyrażając tym samym swoją niecierpliwość względem braku pośpiechu u staruszki. Po chwili odetchnęła głośno i ponowiła ruch palcami, czyniąc tak jeszcze wielokrotnie, dopóki Koharu nie stanęła w końcu u progu drzwi, których w praktyce jednak tam nie było. Zostały wyważone niecałe 10 minut temu.
 Drużyna Korzenia na widok starszej radczyni skłoniła się głęboko, niemal uderzając czołami o kamienną posadzkę.
  - Tak myślałam, że się tutaj pojawisz Sakuro Haruno - odezwała się kobiecina posługując swoim normalnym, pozornie obojętnym tonem, po czym postąpiła kilka kroków do przodu. - Cała reszta. Wyjdźcie. Tej sprawy muszę dopilnować osobiście.
  - Ale Czcigodna, nie możemy cię tak tutaj zostawić. Ta dziewczyna jest niebezpieczna.
  - Wiem jaka jest. A teraz wyjdźcie, nie lubię się powtarzać.
Mężczyzna przystąpił z nogi na nogę, siląc się na inne argumenty.
  - Ale nie możemy tak ryzykować.  
  - Wyjdźcie.
 Dopiero ponaglające spojrzenie sprawiło, że zebrani shinobi z wahaniem ruszyli ze swoich miejsc. W drodze, co rusz oglądali się niepewnie i wymieniali nerwowe spojrzenia. Byli czujni na każdy, najmniejszy szmer świadczący o konieczności interwencji.
Nic takiego się jednak nie stało.
Ani Koharu, ani tym bardziej Sakura nie poruszyły się, ani nie odezwały, dopóki banda strażników nie oddaliła się, znikając z pola widzenia.
  - Daremnym będzie pytać, po co tutaj przyszłaś. - odezwała się ta pierwsza, odważnie stając twarzą w twarz z różową prowokatorką. Teraz dzieliły je tylko kraty, chodź nie były one zbyt wielką przeszkodą dla niszczycielskiej natury Haruno.
  Obserwowałem to nieme starcie w dalszym ciągu siedząc opartym o ścianę i uważnie dawkując dla siebie każdy oddech. Okrzyki bólu nie byłyby teraz na miejscu. A w dodatku mogłyby stać się niepotrzebnym źródłem zapłonu. Wyjątkowym zmysłem przeczuwałem, że Sakurze niewiele brakuje do ostatecznego wybuchu. A wtedy poginelibyśmy już wszyscy.
Na dokładkę pewnie zniszczyłaby wszystkie więzienia w promieniu 100 kilometrów i nie byłoby jej gdzie zamknąć.
 Zacisnąłem mocno zęby, kiedy dał o sobie znać promieniujący pulsującym bólem bark.
   - Spodziewałam się, że maczałaś w tym palce - rzuciła na wstępie Haruno, ani na chwile nie spuszczając wzroku z twarzy przeciwniczki - Myślałaś, że się o tym nie dowiem?
Staruszka nie ugięła się pod lodowatym tonem dziewczyny.
   - Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że kiedy już do mnie przyjdziesz, będzie po wszystkim. Zrozum mnie, Sakuro. I przestań to utrudniać. Tak jak ty chcesz go uratować, ja pragnę jego śmierci.  
   - Piękna historia. - wysyczała, skłaniając ku sobie obie brwi. - Niby dlaczego miałabym chcieć cię zrozumieć? Uknułaś to wszystko, żeby nakarmić czymś własną rozpacz. Jesteś tylko starą, mściwą zdzirą.
   - Na moim miejscu zrobiłabyś to samo. - oponowała spokojnie Koharu, nie dając ponieść się emocjom. Haruno pochłonęły one w całości już podczas konfrontacji z pierwszym strażnikiem.
   - Nie. - zaprzeczyła szorstko - Ja na twoim miejscu wykończyłabym Daizo szybko i bez świadków, tak, że nikt nie miałby żadnej szansy by go uratować. W tym się różnimy. Ty postawiłaś na publiczną egzekucję, ukrywając motyw swojej zemsty pod pretekstem jakiejś nieznaczącej sprawy. Ale ja zdążyłam. I nie pozwolę ci go zarżnąć.
 Powoli przestawałem nadążać za tempem w jakim przebiegała ta rozmowa. Dwie kobiety wyraźnie prowadziły właśnie zamkniętą wojnę, polegającą na słownej szermierce. Lecz tematyka wywiązujących się bitew pozostawała dla mnie, niewtajemniczonego, wiele do życzenia.
Sakura na miejscu Koharu? Co to ma być, do diabła?
  - Mamy tylko inny punkt postrzegania tej samej sytuacji  - stwierdziła trzeźwo staruszka, przezornie odsuwając się o krok do tyłu. W dotychczasowej lokalizacji, różowowłosa zbyt łatwo mogła ją w ataku złości najprościej zadusić.  - Czy tego chcesz czy nie Sakuro, obie jesteśmy tylko dwoma, zakochanymi w nieodpowiednich mężczyznach kobietami. A ja żądam zaledwie sprawiedliwości za zabicie swojego ukochanego. Śmierć za śmierć, nie sądzisz, że to rozważne?
  - Sprawiedliwości za kogo? Za Danzo? Tą przeklętą, wiecznie knującą szelme?!
  - Licz się ze słowami, Sakuro! - Władczyni Korzenia niemal zatrzęsła się z oburzenia. W geście ostrzeżenia, gniewnie uniosła do góry jeden palec - Mimo tego co zrobił, wciąż pozostaje mężczyzną, którego kocham! Nie pozwolę Ci bezkarnie bezcześcić jego imię!
  - Ha! - zawołała Haruno z przekąsem - Nie muszę tego robić, bo sam do tego doprowadził. Kochałaś go przez całe życie, a on tylko wykorzystywał cię, żeby mieć wpływy w Radzie Wioski. Czy to według ciebie jest sprawiedliwe?
  - Twoje informacje są niebezpieczne. - orzekła siwowłosa, podejrzliwie marszcząc brwii- To nie są rzeczy, o których mówi się między ludźmi. Skąd o tym wiesz?!
  - Bo od samego początku wiedziałam, że jesteś zagrożeniem. Okrutna jest zemsta kobiet, które zostały zranione. Kiedy tylko dowiedziałam się, że Sasuke zabił Danzo, zaczęłam szukać informacji. Lubię znać sekrety swoich wrogów. A ty, chodź niepozorna, jesteś najgorszą zakałą tej wioski.
Koharu zmrużyła posępnie powieki, mierząc różowowłosą nieprzystępnym spojrzeniem.
  - Próbujesz zemścić się na Sasuke za to, co zrobił - ciągnęła bezustannie różowowłosa, mocno zaciskając dłonie na kratach. - Pozbył się Twojego ukochanego, więc ty zamierzasz samozwańczo sięgnąć po odwet i również go zabić. Bo czujesz się samotna? Opuszczona? Rozbita?
  - Jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale jedziemy na tym samym wózku! - Staruszka zagrzmiała z przekonaniem, po czym spojrzała z pogardą w moim kierunku - Ciągle będzie cię zwodził, okłamywał, składał czcze obietnice, pogardzał, obrażał, potem przepraszał. Będziesz mu bezgranicznie ufać, za każdym razem wybaczać, zawsze będziesz służyć mu radą i opieką. Odejdzie, wróci, wykorzysta, znów odejdzie. Ty bez wahania ruszysz mu na ratunek, włamując się nawet do więzienia, a on będzie w stanie tak po prostu oddać się w ręce obcego mężczyzny, pierwszego, jaki tylko po ciebie przyjdzie. - starsza kobieta wyniośle uniosła głowę do góry - Czyż to nie znajoma sytuacja, Sakuro?  
 Odpowiedziało jej tylko głośne warknięcie i dźwięk towarzyszący zginaniu metalu. Kraty które tkwiły w dłoni Haruno, najprawdopodobniej ulegały właśnie spłaszczeniu.
   - I ja dużo o tobie myślałam, moja droga. - kontynuowała Koharu, z niebezpiecznym błyskiem w oku -  Ciężko ci było, po jego odejściu? Czułaś się… Samotna? Opuszczona? Rozbita? Widzisz, nic nas nie różni. I skończysz tak samo jak ja. Jako zgorzkniała staruszka, bez rodziny i przyjaciół. Będziesz żyła chęcią zemsty i zrobisz wszystko, by ją osiągnąć. Zabić kogoś, kto odebrał ci całą twoją radość. Nawet jeśli mężczyzna twojego życia odwiedzał cię tylko w nocy, aby za dnia nie obdarzyć ani jednym spojrzeniem. Jeśli obiecywał piękny moment zaręczyn tylko przed odebraniem swojego w twoim łóżku. Nawet jeśli na twoich oczach będzie zabawiał swoim towarzystwem inne kobiety. Miłość jest ślepa, ale twarda. I ciężko ją zniszczyć. A kobiety które mocno kochają, równie mocno cierpią.
   - Nie skończę tak jak ty - oświadczyła Sakura z mocą, wreszcie puszczając pozaginane niekontrolowanie pręty. - Bo w przeciwieństwie do ciebie, ja miałam chęć walczyć o to, co od dawna należy do mnie. I twoje durne procesy mnie nie powstrzymają. Sasuke będzie żył, bez względu na to, co zrobisz. Bo ja wiem, że jest niewinny. Nawet wyrok da się odwołać, kiedy tylko pojawią się prawdziwe dowody. A ja, tak się składa… że je mam.
Koharu zjeżyła się, drastycznie zmieniając swoje podejście. Jeśli wtedy była po prostu wrogo nastawiona, tak teraz zrobiła się wściekła. Spojrzała na Haruno z mordem w oczach i zbliżyła się ku niej, twardo stawiając kroki na kamiennej posadzce.
   - Masz dowody? Na co? Na jego niewinność? - zakpiła, kładąc nacisk na każde pojedyncze słowo. Wypowiedź przesycona była jadem, jakby pochodziła prosto z pyska kobry. - Ona nie istnieje, kochaniutka. DNA płodu który znajdował się w brzuchu Yuuki Usai jest w 80% kompatybilny z DNA Sasuke Uchihy. Moja zemsta nie jest tylko moją zemstą. To również zadośćuczynienie dla rodziców tej biednej dziewczyny. Wpływowa para straciła swoją jedyną córeczkę i nie powiem, są z tego powodu bardzo smutni i źli. Chcą głowy Sasuke niezależnie od jego winy. Ja tylko wykorzystałam okazję.
  - Ty podła szmato!
 Zbawienna okazała się obecność krat. Tylko one były w tym momencie rzeczą, która powstrzymywała Sakure przed ukręceniem Koharu tej małej, pomarszczonej głowy. Różowowłosa krzyknęła dziko, po czym z rozmachem uderzyła pięścią w pobliską ścianę.
Ta roztrzaskała się na milion kawałków.
Przerażony wstrzymałem oddech.
Wypuściłem je z wolna, kiedy tylko okazało się, że nie była to ściana nośna i nic, póki co, nie zawala się na moją głowę.
Koharu uśmiechnęła się z irytującą wyższością. Spojrzała Sakurze prosto w oczy.
   - Znam samą siebie więc wiedziałam, jaka możesz być przeszkodą dla mojego planu. Tymczasem ty przychodzisz tutaj i moje obawy się potwierdzają! Ale zadbałam o ten szczegół. Drobna ewentualność, gdybyś chciała pokrzyżować moje zamiary. Na początku przekonałam twoich rodziców, żeby zabrali cię ze sobą do Kirigekure. Owszem, miałam nadzieje, że nie wrócisz na czas. Dałam im wiele nieistniejących co prawda powodów, byleby tylko przetrzymali cię tam na dłużej. Lecz niestety, zdążyłaś. Ale i z tym sobie poradzę. - Zamilkła, by w pełni oddać się satysfakcjonującemu uczuciu niechybnego zwycięstwa. Przymknęła powieki i z namaszczeniem wciągnęła do płuc powietrze. - Znasz Klan Utau, Sakuro. Znasz ich zwyczaje i nieustępliwość. Jak myślisz, jaka może być kara za niedopuszczenie do wyroku na Sasuke? Chcesz wywołać kolejną wojnę? Chcesz, żeby przez tego nieznaczącego kryminalistę znowu ginęli niewinni ludzie? Przemyśl to dziewczyno. Gra nie jest warta świeczki.
 Różowowłosa powoli, bardzo powoli odsunęła się od krat i nie spuszczając wzroku z Koharu, podążyła w moją stronę.
Niepewny tego co chciała zrobić, trochę obawiałem się tej bliskości. Wnioskując po minie staruchy, moja sytuacja wciąż nie maluje się w kolorowych barwach.. A z autopsji wiem, że Sakura nie lubi przegrywać.
Spojrzałem na nią z obawą.
 Kiedy znalazła się naprzeciwko, zgrabnie ukucnęła pomiędzy moimi rozstawionymi szeroko nogami. Nieśpiesznie uniosła dłoń i pogładziła mnie delikatnie po skrwawionym podbródku.  
   - Gra toczy się o jego życie, ty stara żmijo. A wszystko co jest związane z Sasuke, dotyczy również mnie. - oznajmiła pogodnie, posyłając mi jeden ze swoich najczulszych uśmiechów. Chodź kierowała swoje słowa do Koharu, jej wzrok nieustępliwie błądził po mojej twarzy, a ciepłe oddechy rozbijały się o policzki. Czułem się wtedy nie tyle obolały, co zmieszany.
Rzadko kiedy Sakura pozwalała sobie względem mnie na taką dawkę dobroci. Najwyraźniej mój paskudny stan wyzwolił z niej wszystkie pokłady opiekuńczości.
Całe szczęście,
Nie zniósłbym kolejnego uderzenia.
   - Sasuke nie mógł znęcać się na Yuuki, skoro był w tym samym czasie ze mną. - dodała, zerkając kontrolnie kątem oka w stronę skołowanej władczyni.
Staruszka stała w tym samym miejscu, jedynie w milczeniu wodząc wzrokiem za ręką Sakury, która kciukiem czule ścierała zatęchłą na mojej skórze krew.
Zważywszy na ściągnięty wyraz twarzy wiekowej kobieciny, w ciszy rozmyślała ona nad dalszym przebiegiem tej rozmowy.
   - Z Tobą? Jesteś tak głupia, Haruno? To, są te twoje dowody, którymi ciągle się tak szczycisz? To banalnie proste do obalenia. - oświadczyła w końcu - Każda inna, zakochana kobieta powiedziałaby coś podobnego, próbując osłonić ukochanego przed ręką sprawiedliwości. Nawet, jeśli jest byłoby to kłamstwo.
   - Ale ja wcale nie kłamię.- zaprzeczyła spokojnie - Na to również mam dowód.
   - Jeśli jest tak idiotyczny jak ten pierwszy, to nie mam się czego obawiać. Zawsze myślałam, że jesteś inteligentniejsza. Najwyraźniej przez cały ten czas obawiałam się nie tej osoby, co potrzeba.
  Sakura uniosła się z klęczek, powabnym gestem strzepując z kolan nieistniejące zabrudzenie. Następnie odgarnęła opadające na ramiona kosmyki włosów, odrzucając je w tył i delikatnie poprawiła bransoletkę, umieszczając wygrawerowaną ozdobę na zewnętrznej stronie ręki. Przyglądała się połyskującej złotem biżuterii z czułością.
 Właśnie takiej Sakury zawsze obawiałem się najbardziej.
Sytuacja jest nietuzinkowa. Wymiana zdań gorąca i napięta. Mało tego, jeśli dobrze wszystko zrozumiałem, awanturnica została właśnie postawiona pod ścianą. Jej dowody spotkały się jedynie z czystą pogardą. Została z niczym.
  A zachowuje się jak zwycięzca.
Nie wiem kto był w tym momencie bardziej skołowany, ja czy szanowna przywódczyni Korzenia.  Oboje wpatrywaliśmy się w Haruno z niewypowiedzianym pytaniem, które mimo oficjalnego nie zabrzmienia i tak ciężko wisiało w powietrzu.
   - Nigdy nie życzyłam nikomu źle, Koharu - zaczęła swobodnie Sakura, delikatnie gładząc palcami twardą fakturę swojej ozdoby. - Ale chciałabym, aby spotkało cię to wszystko, co na przestrzeni tych kilku dni zrobiłaś Sasuke. Dzięki Twojej interwencji, mój narzeczony może nie być w stanie stanąć ze mną przed ołtarzem o własnych siłach.
Blade policzki Sakury pokrył się lekkimi rumieńcami a twarz rozświetlił delikatny uśmiech. Starsza kobieta dosłownie zaniemówiła.
   - Narzeczony? - wydusiła w końcu z ledwością, niemal krztusząc się tym słowem.
Na jej usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że sam byłem w nie lepszym szoku.
  Spojrzałem na Haruno szeroko otwartymi oczami, uświadamiając sobie, że znowu chyba o czymś nie wiem. Ta tymczasem stała spokojnie, teraz dla odmiany przenosząc swoją uwagę na tkwiący na palcu pierścionek. Był niewielki i niezwykle skromny. Nic dziwnego, że nie zauważyłem go wcześniej, mimo przestudiowania każdej części ciała dziewczyny z czczą dokładnością.
Sakura uniosła spojrzenie, wodząc nim po otępiałym obliczu pomarszczonej przeciwniczki.
   - Tak. Mój narzeczony. - potwierdziła pewnym tonem, lekko marszcząc nos - Czy powiedziałam coś niewyraźnie?
   - To twoja kolejna marna zagrywka? Tak próbujesz go uratować? Każda głupia mogła kupić byle jaki pierścionek, wcisnąć go na paluch i zgrywać teraz ważniaka.
 Młoda kobieta nie wydawała się w żaden sposób dotknięta, ani tym bardziej mniej pewna tego, co robi. W odpowiedzi na usłyszane zarzuty, jedynie wyprostowała się z godnością, wyniośle unosząc skierowaną ku dołowi dłoń. Postąpiła kilka szybkich kroków w stronę Koharu.
Starucha zmrużyła oczy, wpatrując się z zawiścią w prezentowany okaz biżuterii.
   - Już wszystko Czcigodnej wyjaśniam. - mruknęła Haruno, z dumą prezentując przed przeciwniczką swoją rozpostartą dłoń - Gdy Sasuke załatwiał sobie wtedy tak zwaną “misję”, tak naprawdę zrobił to po to, aby w tajemnicy przed wszystkimi spotkać się ze mną. Ja oczywiście również o niczym nie wiedziałam. Wyobraź sobie więc jaka byłam zdziwiona, kiedy Sasuke stanął przed drzwiami mojego domu, wszedł do środka a następnie poprosił mnie o rękę!
  Zamrugałem zszokowany, w chwilowym akcie dezorientacji posyłając dziewczynie piorunujące spojrzenie. Złapałbym się najchętniej za mocno pomarszczone teraz czoło, ale niesprawność obu rąk sprawiła, że mogłem jedynie pomarzyć o tego typu gestach.
 Gdybym faktycznie miał zrobić tak, jak mówi Sakura, to byłaby ona wtedy najprawdopodobniej w równie wielkim szoku, co ja w tym momencie.
Wysłuchiwałem owej cudowne romantycznej opowieści o swoich matrymonialnych podbojach z szeroko otwartymi oczami.
   - Prawda, kochanie? - mówiąc to, lekko zwróciła się w moją stronę  
Teraz musiałem podjąć ważną decyzję, czy wolę być żonaty z Sakurą, czy po prostu martwy.
Druga opcja była po stokroć wygodniejsza i prostsza, to nie pozostawiało wątpliwości. Ale ja naprawdę, cholernie nie chciałem umierać. Szczególnie w tak podły sposób.
 Postanowiłem kurczowo złapać się tego jednego, jedynego koła ratunkowego, jaki rzuciła mi dawna przyjaciółka z drużyny… oraz przyszła żona.
   - Nie daliście mi żadnej możliwości, żebym mógł to wyjaśnić - dopowiedziałem i chodź mój głos był chropowaty i zastały, wydźwięk słów zabrzmiał szczerze. Koharu spojrzała na mnie z potępieniem ponad ramieniem różowowłosej.
   - Nie róbcie ze mnie idiotki! Nie nabiorę się na ten tani spektakl.. Ten pierścionek to jedna, wielka podróbka! - zawołała z rozsierdzeniem.
Głupi byłem myśląc, że starucha od tak uwierzy w tą ckliwą historię. Zadarta do góry głowa opadła bezsilnie, będąc zobrazowaniem wszystkich pokładów nadziei, jakie w sobie zrodziłem.
  Stało się jednak coś dziwnego.
Podczas gdy ja domniemywałem na temat przebiegu jutrzejszej egzekucji, Sakura nieoczekiwanie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wskazując palcem wolnej ręki na jakiś bliżej nieokreślony punkt, znajdujący się wewnątrz prezentowanej biżuterii.
  - To rodowy klejnot Klanu Uchiha, Czcigodna Koharu. Widzisz? Czerwono-biała plamka na środku przypomina symbol ich rodu, a czarne plamki wokół oznaczają że…
  - Że jest on prawdziwy.  - dokończyła kobiecina ściszonym i przygaszonym tonem.
  Poczułem się jak rażony gromem.
Rodowy klejnot mojego klanu, cenny brylant przekazywany z pokolenia na pokolenie od dziesiątek pokoleń, zaginiony w czasie wielkiej masakry … znajdował się w rękach Sakury? Jak, u licha, weszła w jego posiadanie?! Przez myśl mi nawet nie przeszło, że przez cały czas tak cenna rzecz znajdowała się tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki.
   - A to oznacza że nikt inny, tylko Sasuke mógł mi go wręczyć. Jak mówiłam, Szanowna Koharu. Nie jego będziecie musieli zabić.
Z trudem rejestrowałem dalszą część tej rozmowy, w dalszym ciągu usiłując wyzbyć się pierwszego szoku i ogólnej dezorientacji. Bardziej od faktu że jednak będę żył, pogrążyło mnie myślenie o tym cholernym klejnocie. I jego zagmatwanej historii.
   - Czy masz na to jakiś świadków?! - zawołał drugi z damskich głosów. Przez okropny zamęt w głowie nie byłem w stanie go rozpoznać ani przypisać do żadnej z obecnych w pomieszczeniu kobiet.
   - Oczywiście! Sasuke, zgodnie z tradycją najpierw porozmawiał z moim ojcem! Oświadczył się dopiero kiedy dostał na to pozwolenie i błogosławieństwo. Możesz do niego napisać, rzecz jasna.
 - Zrobię to - syknięcie rozbrzmiało zdradliwie wśród kamiennych ścian i nie miało końca: -. Niech będzie.. Zabieraj go stąd.

  Koharu zniknęła, odchodząc ciemnym korytarzem a ja… Stałam jeszcze długo po jej wyjściu w jednym miejscu, dając upust ogromnym ilością napięcia i stresu. Te emocje towarzyszyły mi nieodłącznie od momentu przekroczenia progu tego obskurnego miejsca. Przejęta strachem, że moje argumenty okażą się niewystarczające, zdałam się na czystą improwizacje.
Chwilami trochę mnie poniosło, przyznaje.
Lecz ciążąca z tyłu głowy świadomość o niefortunnie potoczonych losach Sasuke, mojego ukochanego Sasuke zrodziły we mnie coś na kształt.. prawdziwej bezsilności. A to spowodowało gwałtowny skok adrenaliny, tudzież wyzwolenie ogromnych pokładów desperacji.
  W owej desperacji zorganizowałam więc taki zamęt i chaos, jak jeszcze nigdy w życiu.
Z sercem mocno tuczącym się w piersi i łzami wzruszenia, napływającymi do oczu odwróciłam się w stronę Sasuke.
Sasuke, którego zdołałam uratować.
 Bóg jeden wie, jak wielkie miałam co do tego wątpliwości, gdy szybkim krokiem zmierzałam w stronę kryjówki Korzenia. Od początku wszystko, co powiedziałam miało swój początek w ogromnym strachu. Bo nie miałam na to co zamierzałam zrobić żadnego planu, żadnej gwarancji że to co przedstawię, zostanie wysłuchane.
  Miałam tylko ten jeden, maleńki pierścionek.. To była szansa, której uczepiłam się jak tonący. Jedyna, prawdopodobna możliwość.
Jeśli zawiodłabym teraz, musiałabym patrzeć jak jutrzejszego poranka mężczyzna mojego życia, jedyna i ostatnia miłość zostaje oficjalnie skazany i zabity, na oczach rozemocjonowanego tłumu.
Pozwoliłam wielkiej guli w gardle opaść i rozluźniłam mięśnie krtani, do tej pory niemal boleśnie ściśnięte.
To, co miało miejsce przed chwilą… było dla mnie niepojęte. Nie dotarło do mnie jeszcze, że teraz czy tego chce czy nie (chodź oczywiście chciałam! ), muszę wyjść za mąż, w dodatku za Sasuke. Kto by pomyślał, że zaciągnięcie go do ołtarza będzie tak banalnie proste! Chodź proste to może zbyt pochopne określenie.
Byłam na swój sposób wdzięczna Koharu, że tak to sobie zorganizowała. Gdyby nie ona i jej mania prześladowcza, tudzież żądza zemsty, dalej do końca życia siedziałabym w Kirigekure, rozpaczając i zawodząc nad swoim marnym losem.
Tymczasem, zgodnie z prawami jakimi kierują się moi rodzice, opieka nade mną spoczywa teraz nad moim przymusowym narzeczonym.
     Ani on ani ja, od czasu wyjścia staruszki nie poruszyliśmy się, ani nie odezwaliśmy. Zbyt wiele się stało. Etap przeskoczenia ze zwykłej znajomości na platformę przedmałżeńską nastąpił zbyt szybko, bez ostrzeżenia. Nawet ja czułam się z tego tytułu niepewnie. Jak się teraz zachować, co zrobić aby nie wypadło to głupio?
Odchrząknęłam przerywając ciążącą ciszę, po czym wstępując w rolę szaleńczo zakochanej podbiegłam ku Sasuke, opadłam przed nim na kolana i przyciągnęłam do siebie jego zakrwawioną sylwetkę.
Zaklął cicho, syknął, zacisnął zęby ale nie odtrącił mnie. Pomimo bólu, bez słowa pozwolił, bym wtuliła się mocno w zagłębienie jego ramienia, znów zaznając przyjemnej woni jego ciała. Nawet zaschnięta krew i pootwierane rany nie ujmowały mu na przystojności.
Ukrywając drżące z natłoku emocji dłonie za jego plecami, nie zdobyłam się na nic innego, długo milcząc. Gdy w końcu zabrałam głos, zabrzmiał on niepewne i tchórzliwie.
   - Z pewnością nas obserwują, Sasuke. - wyszeptałam przy jego uchu, pobladłymi ustami zaczerpnąwszy solidny haust powietrza - Zachowujmy się jak para. Musimy.
W odpowiedzi niezauważalnie skinął głową.
Oderwałam się od niego i na spokojnie, jeszcze raz przestudiowałam wzrokiem jego postać. Prezentował się okropnie.
Krew była dosłownie wszędzie, na nim, wokół niego, na ścianie.. Ropiejące rany, gdzieniegdzie spore opuchlizny , widoczne deformacje powstałe na skutek połamanych kości. Niecodziennie bestialskie metody Korzenia nie były dla nikogo tajemnicą, nie spodziewałam się jednak, że w swoim okrucieństwie posuwają się do aż tak makabrycznych czynów.
  Wzrok Sasuke był odzwierciedleniem wydarzeń sprzed pięciu ostatnich dni.
A ja widząc jego cierpienie, chciałam przejąć je na siebie. W całości.
Uniosłam dłoń i niezwykle delikatnie odgarnęłam mu przydługie włosy z twarzy
 Udawanie zakochanej wcale nie było takie trudne, kiedy nie trzeba było w ogóle udawać.  
   - Musimy cię stąd wyprowadzić. Dasz radę wstać? - zapytałam kontrolnie, obdarzając nieprzychylnym spojrzeniem jego poranioną, lewą nogę.
Jasnym stało się dla mnie, że nie może. Lecz on i tak uparcie skinął głową, niemal od razu podejmując próby powstania z miejsca.
Nie oponowałam, ponieważ nie widziałam innych perspektyw na wyprowadzenie go z tego paskudnego pomieszczenia… ale widok jego udręczonego profilu i jawnego bólu doprowadził mnie niemal do płaczu. Szybko odwróciłam głowę w bok, mruganiem odganiając nieproszone łzy.
   - Nie rycz, głupia - mruknął chrapliwie, zdrowszą ręką chwytając mnie za kark i płynnym gestem przyciągając do swojego ciała.
Zaaferowana wstrzymałam oddech.
Wtedy Sasuke złożył na moim czole delikatny, niemal niewyczuwalny pocałunek.
Serce niemal wyskoczyło mi z piesi i chodź wiedziałam, że to tylko wymuszona reakcja i tak nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu radości.
   - Przecież nic mi nie będzie - dodał, dodatkowo czochrając moją głowę.
Krótszą chwilę zajęło mi dotarcie do siebie oraz uspokojenie rozbieganych myśli. W tym czasie Uchiha zdołał nieco unieść się na chwiejnych nogach, znajdując oparcie dla pleców w kamiennej ścianie.
Natychmiast zerwałam się do pomocy, co równie szybko okazało się błędem. Po nie tak mocnym uniesieniu jednej z jego rąk, chłopak zajęczał głośno z bólu i spojrzał na mnie niemal wilkiem.
Zawahałam się, lecz nie opuściłam jego przedramienia.
   - Mam połamane obie ręce, a ty sobie nimi machasz, do diabła. Zostaw.
Więc puściłam, niepewnie odsuwają się o krok do tyłu. Jakoś musiałam pomóc mu się przemieszczać, zważywszy na to, że nie używa w ogóle lewej nogi, ale było to o tyle trudne, że jego makabryczny stan nie pozwalał na podjęcie żadnych, dodatkowych działań.
   - Sakura - odezwał się znowu, uginając z udręczeniem od naporu i zarazem bólu całego ciała. Ekspresowo ruszyłam do przodu i stanęłam bezpośrednio przed nim, tak by mógł wygodnie i bez mojej ingerencji, się o mnie podeprzeć, a przy tym nie upaść. Zrobił to z ulgą.
Poczułam na nosie i policzkach jego ciepły oddech, kiedy z westchnieniem wypuścił z ust powietrze. Obecna pozycja sprawiała, że bez oporów mógł oprzeć się czołem o moje czoło.
Ta krótka sekwencja ruchów bardzo go zmęczyła.
   - Wyleczę cię, obiecuję. - oświadczyłam ze ściśniętym gardłem. Oglądanie jego cierpienia było dla mnie czymś niewyobrażalnie trudnym. Najchętniej odwróciłabym się i zajęła czymś myśli.. Ale nader dobrze wiedziałam, że Sasuke potrzebuje mnie teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Dlatego też trwałam dzielnie przy jego boku i zdawałam się nie zauważać otwierających na skutek ruchu ran. - Ale musimy dotrzeć do domu. Musisz dać radę.
   - Dam - odparł z udawaną nonszalancją po czym zaśmiał się cicho, a dźwięk ten był przesycony ironią. - Nie wiem jakbym sobie bez ciebie poradził. I teraz, i przedtem.
   - Później mi podziękujesz. Możesz poruszać nogą?
   - Tą? - zdziwił się, unosząc nieznacznie jedną z ciężej zmasakrowanych kończyn - Nie bardzo. Ale druga chyba się do czegoś nada.
   - W takim razie oprzyj się o mnie. Właśnie tak. Teraz nie boli?
   - Jak diabli.
   - Ah - zacięłam się, lecz jego wyczekujący wyraz twarzy zmusił mnie do kontynuowania wypowiedzi - Mamy do pokonania jakieś 30 stopni schodów, a gdy już to zrobimy postaram się nas przenieść do mieszkania.
   - Jesteś bardzo wzburzona, Sakura. Nie dasz rady. No. Chyba że chcesz zrobić mi jeszcze większą krzywdę. -  zamyślił się, jakby udając że rozważa co mogłoby się wtedy wydarzyć - Ale raczej bym już tego nie przeżył.
   - Tak, masz racje. W takim razie musimy tam dojść.
Postąpienie pierwszych kroków było bardzo trudne. Sasuke mógł polegać tylko na maleńkich podskokach. Jednakże przy każdorazowym lądowaniu ból na kilka sekund potęgował się, a jego twarz przecinał grymas cierpienia.
  Robiłam wszystko co w mojej mocy, aby go stamtąd wydostać i przy okazji nie zemdleć z rozpaczy.
     W końcu, po wielu minutach starań, milionach przekleństw, hektolitrach wylanej krwi i setkach pootwieranych ran udało nam się pokonać schody. Jak to zrobiliśmy, nie wiem.   
 Kiedy wspominałam tą sytuację kilka lat później, nie miałam pojęcia w jaki sposób przeprawiliśmy się przez te małe, ciągle wznoszące przeszkody. Schody w Siedzibie Korzenia był kręte, czasami nawet nazbyt strome i bardzo stare. Drewniane podesty rozkruszały się bądź załamywały pod presją ciągłych, niemal króliczych podskoków Sasuke. W każdej chwili istniało ryzyko, że w akompaniamencie gruchotów i trzasków opadniemy na dolny poziom, lądując w miejscu, które wcześniej jakimś cudem już pokonaliśmy.
 Przebrnięcie przez ostatni ze schodków uznałam za nasz prywatny sukces; co ważniejsze, pierwszy na wspólnej drodze życia.  
  Otworzyło się przed nami wąskie lecz długie pomieszczenie, z każdej ze stron pokryte żelaznymi płytami. Na jego końcu majaczył obiecująco niewielki, jasny punkt. Ciasny korytarz nie posiadał żadnego, widocznego gołym okiem przejścia. Od drzwi wejściowych prowadził prosto do tych feralnych schodów, by od tamego momentu, stopniowo doprowadzać delikwentów do coraz głębszych warstw Kryjówki Korzenia.
 Znałam tą drogę zadziwiająco dobrze. W końcu przyszło mi pokonywać ją niecałe 20 minut temu, gdy w szalonym pędzie bezproblemowo ominęłam zdezorientowanego strażnika. Teraz nie było tutaj nikogo. Bez przeszkód ruszyliśmy do przodu, milcząc i ostrożnie ważąc kroki.
Zostawiając za sobą szlak utorowany z kropelek krwi dotarliśmy do końca korytarza.
  Jedną ręką pchnęłam potężne, dębowe wrota prowadzące na zewnątrz. Przez powstały otwór niemal natychmiast wpadł powiew świeżego powietrza, tak różniący się od zatęchłego zapachu wilgoci i stęchlizny, w którym dane nam było do niedawna przebywać.
 Odsapnęłam głośno, co najmniej tak ciężko jak gdyby to mnie przyszło pokonywać niezliczone ilości metrów mając do dyspozycji tylko jedną nogę. Uchiha spojrzał na mnie kątem oka ale nie odezwał się, skupiając raczej na równomiernym rozkładaniu ciężaru swojego ciała. Jego połowa przypadała w spadku mnie. Oczywiście w ogóle mi to nie przeszkadzało.
Bo to w końcu właśnie miałam namacalną styczność z namiastką Sasuke. A tego nigdy za wiele.
  Wyszliśmy na zewnątrz, na niewielką polanę, w centrum równie niewielkiego lasku na obrzeżach wioski. Nie prowadziła tutaj żadna ścieżka, ani wydeptany szlak. Zewsząd piętrzył się do nieba dzikie trawy i wysokie niemal po czubek mojej głowy pokrzywy. Odetchnęłam powtórnie i tym razem Sasuke zdublował mój ruch.
W tym jednym odgłosie przekazaliśmy sobie wszystko, co było do przekazania.

  Żółwim tempem poruszaliśmy się po głównej alejce Konohy, idąc wzdłuż po wysypanej piaskiem ścieżce. Była to stokroć lepsza nawierzchnia od sięgających po kolana zarośli, parzących zielsk i czepiających się nóg chwastów. Dosłownie czułam jak moje nieszczęśliwe łydki płoną, nie tyle z bólu, co nieskończenie wyskakujących bąbli.
  Taranując sobie drogę wśród usuwających się nam sprzed nóg, spłoszonych przechodni oboje staraliśmy się nie zwracać na nich uwagi. Zdezorientowane spojrzenia, niekiedy przepełnione zgrozą i strachem śledziły nas nieprzerwanie od momentu dostania się pomiędzy ludzi.
 Nie byłam tym faktem szczególnie zaskoczona.
Sasuke Uchiha na dzień przed swoją egzekucją postanawia zjawić się na głównej alejce i kicać, może nie tyle dumnie co uparcie, przed siebie, pozostawiając za sobą wszystkie wygody singielskiego życia. Mieszkańcy mają prawo czuć się zdezorientowani i niepewni.
   W pewnym momencie Sasuke zatrzymał się gwałtownie i ciężko nabrał powietrza. Po chwili równie bezwładnie zachwiał się, jakby całkowicie opadając już z sił.
 - Właściwie po co tam po mnie przyszłaś? - wydyszał z ledwością, bardzo oszczędnie dawkując sobie każdy oddech. Widziałam, że sprawiało mu to ogromny ból.
Lecz mimo przejawów własnych słabości nie pozwoliłam mu upaść. Jednym susłem znalazłam się przed chłopakiem, całą sobą utrzymując pozycje wybranka we względnym pionie.
Zadarłam głowę do góry, doświadczając widoku jakiego nie chciałabym widzieć już nigdy. Obraz skatowanej miłości swojego życia…Wszystkie komórki mojego ciała pomstowały o głośny krzyk rozpaczy.
   - Nie mogłabym zrobić inaczej.
 Oświadczając te harde słowa, starałam się bardziej niż mocno przekazać mu całe moje wsparcie i miłość.
W geście palców, delikatnie dotykających jego okaleczonego policzka.
W głosie, spokojnym i kojącym.
W spojrzeniu, czule obejmującym każdy skrawek jego udręczonej twarzy.
A on jedynie przymknął powieki, wyprostował się... i odwrócił. Zdruzgotana oschłością tego czynu zamarłam, z dłonią wciąż nieznacznie uniesioną ku górze.
   - Idziesz czy nie?
Odezwał się chłodno, wrogo, tonem przepełnionym zniechęceniem. A ja znów nie wiedziałam, co mam zrobić, więc podeszłam ku niemu niepewnie, jak zawsze, zgodnie z jego wolą.
  W ciągu ostatnich tygodni stało się tak wiele, że dopasowywanie konkretnych zachowań do osoby Sasuke stało się dla mnie niemożliwe. Miałam wrażenie, że nasze relacje ulegają zmianie co 24 godziny. Jednego dnia potrafiliśmy całować się bezustannie, by drugiego naprzemiennie skakać sobie do gardeł.
 Trwając wiernie u boku chłopaka, ręką czule, bardzo delikatnie otaczałam jego plecy. Kontynuowaliśmy tą morderczą przeprawę w symbiozie... i całkowitym milczeniu.
   - Zrobiłam coś nie tak? - Ośmieliłam się w końcu zabrać głos, by wypowiedzieć to, co od dłuższej chwili ciągle chodziło mi po głowie. Zerknęłam ukradkiem na twarz Sasuke, zastygłą w nieuzasadnionej obojętności.
Wraz z wejściem na teren Konohy jego reakcje zmieniły się diametralnie. Przestał okazywać ból, starał się częściej opierać na zranionej nodze i co za tym idzie, rzadziej korzystać z mojej pomocy.  
   - Wszystko robisz nie tak - warknął w odpowiedzi. Za sprawą niecodziennie chłodnego brzmienia niemal potknęłam się o przydrożny kamień. Pewny krok zastąpiłam niemrawym powłóczeniem nóg, a to sprawiało, że z cichym zgrzytem zbierałam podeszwą buta wszystko, co stanęło mi na drodze.
   - Ale nie rozumiem. - odparłam zgodnie z prawdą, odważając się lekko zadrzeć głowę by móc na niego spojrzeć.
 Z jego postawy nie wyczytałam jednak nic, co mogłoby mi jakoś pomóc.
   - Ja też nie. - Władczo pociągnął mnie do przodu, zmuszając tym samym do przyśpieszenia tempa. Jego cierpienie nie było już tak wyraźne, ale ja wiedziałam, czułam każdą cząstką siebie ile kosztuje go takie przeforsowywanie organizmu. Chciał pokazać ludziom, że nie jest tak słaby za jakiego do tej pory uchodził, starałam się to zrozumieć.. ale nie potrafiłam.
Mocno zagryzłam dolną wargę.  
   - Znowu to robisz, Sakura - ciągnął dalej, nie zaszczycając mnie nawet jednym, krzywym spojrzeniem - Znowu pojawiasz się i mącisz w moim życiu. Ratujesz, mimo tego, że szczerze mnie nie znosisz. Wpieprzyłaś się nawet w małżeństwo ze mną. - Nagle zwrócił twarz w moją stronę - Co z tego masz? No słucham, bo nie potrafię tego zrozumieć. Co próbujesz tym osiągnąć?
 Otworzyłam usta, by skonfrontować się z jego zarzutami ale uparcie i jak na złość żadna sylaba nie chciała przecisnąć się przez moje gardło. Z resztą nie wiedziałam nawet, co miałabym w tej sytuacji powiedzieć.
 Wyznać mu prosto w oczy, że kocham go nad życie.. w sumie od zawsze? Skończyłoby się to tak, jak za pierwszym razem. Odkicałby w swoją stronę, a ja pozostałabym sama, ze złamanym sercem i zdruzgotaną godnością.
Cichutko przełknęłam ślinę i zwilżyłam usta koniuszkiem języka.
   - Jesteś moim przyjacielem z drużyny.  - wymamrotałam niepewnie, sama nie do końca przekonana o szczerości swoich słów. Sasuke musiał wyczuć moje wahanie, ponieważ naraz spojrzał na mnie z pogardą i potępieniem.
Skuliłam się pod wpływem tego spojrzenia.
   - Będziesz mi wmawiać takie bzdury? - skontrował ostro - Czy może po prostu powiesz prawdę?
   - Nie wiem jak brzmi prawda. Ja tylko.. - zwróciłam oczy gdzieś ku dołowi - Chyba nie potrafiłabym żyć bez ciągłego kontaktu z tobą.
Zatrzymał się bez ostrzeżenia, po czym uważnie przetasował mnie spojrzeniem, nie omijając najmniejszego kawałka mojego ciała. Czułam, jak skóra pokrywa mi się setkami pojedynczych dreszczy.
   - Chyba nie chcesz powiedzieć, że mnie kochasz? - pogarda, z jaką niemal wypluł te słowa ugodziła mnie prosto w serce. Ze wstrętem odsunął się o pół kroku w bok, byle by do cna zminimalizować stykanie się naszych ramion. Zupełnie jakby moja miłość do niego, robiła ze mnie trędowatą, niegodną uwagi i szacunku.
Uśmiechnęłam się sztucznie i włączając w tą grę wszystkie swoje umiejętności aktorskie, przekonywująco zaprzeczyłam głową. Gwałtownie i szybko.
   - Jasne że nie! - zawołałam, wymuszając na sobie nawet kapkę nerwowego śmiechu. - Chyba do końca zwariowałeś w tej celi, skoro wygadujesz takie głupoty. Ja miałabym kochać ciebie? Znowu? - Nie wychodząc z roli, dosadnie popukałam się palcem po czole. - Tu się stuknij, pajacu.
  Do tej pory nie wiedziałam, że jestem zdolna do tak desperackich aktów.
Ale najwyraźniej były one realistyczne, ponieważ Sasuke mierząc mnie jeszcze przez chwile nagle odwrócił wzrok, zatrzymując go gdzieś ponad moja głową. Niezauważalnie odetchnęłam z ulgą.
   - To dobrze - warknął szorstko, a coś wyjątkowo nieprzyjemnego w jego tonie sprawiło, że zaczęłam mieć wątpliwości czy aby na pewno uwierzył w ten mój marny spektakl. - I wybij sobie z głowy tą całą miłość raz na zawsze, Sakura. Nigdy nie będę darzył nikogo tym niby uczuciem i ty, jako moja przyszła żona również musisz o czymś takim zapomnieć.
 Prychnęłam zjadliwie i nie poruszyłam się z miejsca, mimo tego jak uparcie mnie ku temu ponaglał. Zaparłam się ziemi jak osioł, wzburzoną surowością, z jaką wypowiedział się o tym delikatnym i obcym dla siebie temacie.
   - Tylko ty potrafisz czynić mi uwagi i polecenia, chwilę po wyratowaniu z łapsk śmierci. Nawet nie jestem zdziwiona! - Ból związany z okrucieństwem jego słów przyćmiony został dość szybko przez ogromne pokłady frustracji, zrodzonej z płomieni gniewu i goryczy niesprawiedliwości. - Skoro ja, będąc twoją przyszłą żoną mam zapomnieć o miłości, to ty, jako mąż również wybij sobie z tej poharatanej główki, że w czymkolwiek, kiedykolwiek ci ustąpię! Jeśli wymarzy mi się zakochać w naszym sąsiedzie, to wiedz, że to zrobię! Ha! - zawołałam nagle, przypominając sobie coś niewyobrażalnie ważnego. Niemal podskoczyłam w miejscu, subtelnie wycelowując w Sasuke palcem wskazującym - Ale zanim dojdzie do jakiegokolwiek ślubu, musimy coś między sobą uzgodnić. Okłamałam całą wioskę twierdząc, że mi się oświadczyłeś. Zdradziłam samą sobie, zdradziłam Kakashiego, Ino.. wszystkich! Naraziłam się na ogromne ryzyko i wiedz, że nie pozwolę przez to zniszczyć sobie całego życia. Jakbym już wystarczająco tego nie zrobiła!
 Odetchnęłam głośno i nim Uchiha zdołał mi przerwać, wznowiłam monolog skutecznie zamykając tym samym jego otwarte już usta. Zrobiłam groźną minę.
   - Masz 2 opcje, Sasuke. Albo ty, raz na zawsze opuszczasz wioskę, a ja wchodzę w rolę zranionej i porzuconej narzeczonej, albo żenisz się ze mną i o żadnym ataku na Konohe nie może być mowy. Wiesz, co stałoby się ze mną, gdybyś w tydzień po ślubie zdradził wioskę a później ją zaatakował?! Korzeń zaszlachtował by mnie i to bez skrupułów, ani tym bardziej jakiś bezsensownych procesów. Prosto, krótko i na temat. Nie chce być żoną mściciela, opętanego żądzą zemsty. Bo od tej pory działamy nie w pojedynkę, ale we dwójkę. I wszystko co zrobisz, odbije się również na mnie. Rozumiesz?  
   - Coś tak czułem, że to wszystko potoczyło się za łatwo. - odparł w odpowiedzi, nie siląc się na żadną, urozmaicającą bezbarwny ton emocję.
Nieco straciłam rezon, w konfrontacji z taką ilością ignorancji i samoopanowania. Spojrzałam na niego nieufnie, z dozą niepewności.
   - Wybieraj. Jeśli będziesz chciał opuścić wioskę, zrobisz to jeszcze dzisiaj.. i już więcej się nie spotkamy. Chyba, że na polu bitwy. Ale wtedy zamorduje cię za to, że naraziłeś mnie na taką kompromitację!
I wtedy, nagle poczułam na czole delikatne stuknięcie. Zaniemówiłam, a on bezczelnie wykorzystał tą okazję, by wbić mi się w słowo.
   - Zamknij się już. - oświadczył ostro, opuszczając uniesioną rękę ku dołowi -  Zostaje w wiosce. I tak nic gorszego niż ślub z tobą nie może mnie już spotkać. Ale nie pozwolę ci na taką samowolkę, jaką przejawiałaś do tej pory. Nazwisko Uchiha do czegoś zobowiązuje. Podobnie jak pierścień, który nosisz. Ale do niego jeszcze wrócimy. - skończył surowo, na równi z zamknięciem ust kompletnie tracąc mną zainteresowanie. Po prostu ruszył do przodu a ja, chcąc nie chcąc, podążyłam wraz z nim.
   - W takim razie super! - fuknęłam bez krzty radości, zbyt zaaferowana tym co się właśnie dzieje, by jakoś się do tego ustosunkować. Sasuke wyjaśnił mi właśnie na czym będzie polegać nasz wymuszony związek. Brak miłości (Ba! Absolutny zakaz mówienia o niej!), zero zaufania i ciągłe warunki, to chyba tylko początek wielkiej góry lodowej. Nerwowym gestem głowy odrzuciłam z policzka zbłąkanego kosmyka. - Jednak myślę, że jesteś w zbyt patowej sytuacji, żeby cokolwiek tutaj ustalać. Gdyby nie ja, już byś nie żył. Ale ty jak zwykle w ogóle się ze mną nie liczysz! I z tym, na co się przez ciebie porwałam!
   - Na małżeństwo ze mną. - stwierdził trzeźwo - Czy nie tego chciałaś odkąd byłaś jeszcze dzieckiem?
   - Nie! Nigdy! - zawołałam ze zniecierpliwieniem. Cały zgromadzony gniew na nowo wstąpił we mnie, napełniając kolejnymi pokładami krwiożerczych zamiarów i chęci. Jeśli tak wyglądać będzie cała reszta mojego życia, to padnę z powodu nerwicy w wieku zaledwie 40 lat! - Wiesz o czym marzyłam? O małżeństwie z miłości! M i ł o ś c i!
Coraz dobitniej czułam, że z każdym kolejnym krokiem Sasuke przeklina dzień, w którym mnie poznał.  
   - Zapomnij - skontrował natychmiast
   - Uwierz mi, że nie byłam na tyle naiwna, by posądzać cię o odczuwanie takich skomplikowanych emocji!
Obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem.
   - Czy ty musisz ciągle się drzeć?
   - Nie! - wykrzyczałam, niepomna na jego cierpkie upomnienia. - Ale… Uh cholera! - odsapnęłam ciężko - Nienawidzę cię.
   - A ja cię nawet znoszę.  
   - Znosisz?! - parsknęłam warkotliwie - Dzięki za łaskę.
 Dalszą drogę pokonaliśmy już w całkowitym milczeniu. Nie wiem, czy to dlatego, że zapuściłam na niego swojego pierwszego, przedmałżeńskiego focha, czy po prostu wyczerpały się nam już tematy do kłótni. Żadne z nas nie odezwało się, ani nie oddychało zbyt głośno, byle by nie prowokować drugiego do jakiegokolwiek dialogu. Tak było bynajmniej w moim przypadku.
 Sasuke, tym co powiedział, chyba roztrzaskał mi serce na troje. A ja uparcie starałam się nie dać nic po sobie poznać.
Dlatego cierpiałam podwójnie.
Pokazywanie przed nim tego, co się we mnie kryje, byłoby zabójstwem dla naszego  małżeństwa. Uchiha trwałby ze mną przez sam fakt, że tylko to trzyma go przy życiu.. ale nie pozwoliłby mi zbliżyć się do siebie, tak, jak robiłam to do tej pory.
Chyba zaczynałam nienawidzić go za to, że znów wrócił. Że nie chciał opuścić wioski, tak jak mu proponowałam. Że mimo tego, co powiedział i tak zdecydował się przy mnie zostać. Poza tym otwarcie przyznał, że nie ma zamiaru atakować Konohy.
  Co tutaj się do licha wyprawia.
Sama nie wiem co mam o tym myśleć. Czy mu uwierzyć, zaufać.. znowu? Ostatnim razem nie skończyło się to dla mnie najszczęśliwiej. A ból jaki czułam po tym zawodzie, towarzyszyć mi będzie chyba do końca świata.
  Miałam świadomość, że jeśli Sasuke nie dotrzyma słowa również w tym przypadku.. to po mnie.
Zostanę okrzyknięta żoną zdrajcy i pierwszorzędnym spiskowcem. I, do kroćset, wtedy nawet wola Hokage, moja renoma, i charyzma Naruto nie poradzą sobie z odparciem obciążających mnie zarzutów.
A ja, durna ja podejmuję to ryzyko, bo go kocham. Po prostu. Tylko dlatego i aż dlatego. I mam nadzieje, że on znowu mnie nie zostawi. Tylko nadzieja.
I aż nadzieja.
   


No cóż, to tyle ode mnie. 
Mam nadzieje, że udało mi się tym zwrotem akcji chodź troszkę was zaskoczyć! :)
I, że mimo wszystko się na mnie nie zawiedliście.
Bo jak to tak, całują się raz na osiem rozdziałów, a tutaj nagle ślub?! 
Powiedzcie jedno słowo, a załatwię wam cały, pełny wrażeń pakiet całuśnego maratonu! 
Dla Was wszystko :D 
Następna notka zostanie nadana na Your Life Our Cause. Będę musiała jakoś pogodzić istnienie dwóch blogów; planuje dodawać rozdziały naprzemiennie, ale jak mi to wyjdzie - zobaczymy. Póki co YLOC pisze mi się raczej ciężko, bo i tematyka wymaga ode mnie nieco więcej skupienia. Najgorzej jest zacząć! A później to już leci...
Do usłyszenia!



10 komentarzy:

  1. No zakręciłaś nie powiem, jednak Naruto tak łatwo odpuścił sobie Sasukę to do niego nie podobne . Rozdział długi i energiczny i ten ślub , no no zobaczy co z tego wyjdzie , powodzenia w pisaniu , czekam ....na cdn

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dawna już czytam Twojego bloga i muszę przyznać, że historia jak zawsze baaardzo trzyma mnie w napięciu i jestem bardzo zachwycona tym jak opisujesz samego Sasuke i Sakurę. Nie pokazujesz, że Uchiha nagle przeszedł niezwykłą przemianę, jest miły i wielce otwarty, tylko ukazujesz go właśnie takiego jaki jest naprawdę - mściciela, który robi krok do przodu by potem zrobić dwa kroki w tył i tak na zmianę - bardzo mi się to podoba, za to Sakura - jak dla mnie idealna - krzykliwa, twarda na zewnątrz a mięka w środku, ale co najważniejsze nie pokazuje tego co mi się bardzo podoba, bo szczerze nie cierpię jej charakteru ukazanego jako wieczną płaczkę, która sama do niczego nie potrafi dojść. Oby tak dalej, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No powiem ci, że to co się tu ostatnio dzieję jest bardzo zaskakujące. Ciągle takie "podchody", a tu nagle bam! Wiesz jak nie znudzić ani nie rozczarować czytelnika. Mam tylko nadzieję, że nie robisz tego w celu przyśpieszenia końca tego bloga, aby skoncentrować się na drugim. Liczę, że żaden z nich nie zejdzie na drugi plan, bo ten nowy również zapowiada się ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nigdy w życiu! :D
      Mam tak rozbudowaną fabułę na to opowiadanie, że nie jestem nawet pewna czy udało mi się do tej pory zrealizować jego połowę xd

      Usuń
  4. Bardzo mnie to cieszy. Liczę, że się nie "wypalisz" i będziesz dalej tak świetnie umiała ubrać swoje pomysły w słowa.
    Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam ciepło wirtuoza opowiadań ss.
    Bloga znalazłam niedawno jakieś 3 dni temu i gdyby nie natłok obowiązków związaną z przygotowaniami świątecznymi przeczytałabym go w jeden dzień.
    Historia wyrwała moją osobę z orbity Ziemskiej, a gdy dowiedziałam się, że nie ma więcej zostałam bestialsko sciągnięta z powrotem. Ach... Chcę więcej! Łaknę Twego bloga tak jak Sasuke Sakurę.
    I w tej chwili zamilkłam będąc w szoku i nie wiedząc co dalej napisać. Mogę Ci tylko życzyć nekrologów weny i Wesołych Świąt.
    Pozdrawiam gorąco.
    Nowa oddana czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy będzie nowy rozdział, sprawdzanie czy coś dodalas weszło mi w nawyk, kocham twoje opowiadanie 😍

    OdpowiedzUsuń
  7. SASUKE W WIĘZIENIU?! CO PROSZĘ?! Tragedia goni tragedię. Ktoś próbuje go wrobić czy faktycznie dopuścił się tych zbrodni? Jeśli tak to dlaczego? A jeśli ktoś go wrabia to kto to taki? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi.. Jak mogą go oskarżać nie mając do tego żadnych podstaw? W tym wypadku, jeśli Sasuke wyjdzie z tego cało, z pewnością zniszczy wioskę. Innej opcji nie ma.
    Starszyzna po raz kolejny dała popis. Sakura dzielna i waleczna pobiegła na ratunek Sasuke. A Kakasi dał niezły popis dopuszczając do czegoś takiego w swojej wiosce. Nie ładnie Kakashi, bardzo nieładnie.
    Sytuacja w lochach była wręcz przekomiczna. Czego to Sakura nie zrobi dla tego głupiego Uchihy.. Nawet w detektywa się bawiła, o proszę! Dodatkowo niezła z niej aktorka. Wymyśliła tą całą historię, wpakowała Sasuke w małżeństwo. Zastanawia mnie tylko skąd miała ten klejnot.. Ciekawa sprawa. Udało jej się go uratować, a on w podzięce obdarza ją pogardliwymi komentarzami. Sakura jest w nim tak bardzo zakochana, że jest gotowa na pseudo małżeństwo bez miłości. Głupiutka. Zastała jej tylko nadzieja, a nadzieja jest przecież matką głupich.

    OdpowiedzUsuń